WARZECHA: Dwa światy estetyki

Z wiatykiem, Henryk Siemiradzki

Kryzys piękna bierze się stąd, że wycofano się z oceniania i szeregowania według bezwzględnych kryteriów, ponieważ zaczęły się czasy terroru indywidualnej wrażliwości. Nie można powiedzieć, że coś jest po prostu brzydkie, głupie i marne, ponieważ można w ten sposób kogoś urazić. Z tych samych przecież powodów nie możemy nazwać Murzyna Murzynem, a o mężczyźnie podającym się za kobietę powiedzieć, że jest właśnie mężczyzną.

W ostatni weekend Tomasz Samołyk, znakomity konserwatywny internetowy twórca, znany vloger, zadał mi pytanie, które mocno zapadło mi w pamięć (cytuję jego sens, mam nadzieję, że wiernie): czy staliśmy się mniej wrażliwi na piękno i czy piękno przechodzi dzisiaj kryzys? Pytanie padło podczas bardzo udanego spotkania w siedzibie Klubu Jagiellońskiego przy Rynku Głównym w Krakowie. (Przy okazji dziękuję wszystkim obecnym, a zwłaszcza panu Tomaszowi za zaproszenie.)

Pytanie, które usłyszałem, było w gruncie rzeczy dysydenckie i skrajnie niepoprawne politycznie, ale też trudno sobie wyobrazić lepsze miejsce na zadanie go niż Kraków. Dlaczego było dysydenckie? Ponieważ opierało się na założeniu, że piękno nie jest czymś relatywnym. Z punktu widzenia dzisiejszych czasów to właściwie herezja, choć tak naprawdę herezją godną zwalczania (kolejne straszne stwierdzenie: „herezja godna zwalczania”!) jest twierdzenie odwrotne.

Nie wiem, czy w trakcie spotkania odpowiedziałem wystarczająco wyczerpująco na pytanie mojego gospodarza, mam zatem nadzieję, że uczynię to teraz. Założenie, na którym dzisiaj opierają się kryteria piękna, jeśli jakieś w ogóle są, doskonale ujął Jacek Kaczmarski w swojej nadzwyczaj złośliwej piosence „Postmodernizm”:

Wszystkie mody, wszystkie style

Równie piękne są – i tyle.

Lub, jak chcesz, równie szkaradne –

Konsekwencje tego żadne.

Zachwyt tyle wart co wzgarda,

Stryczek tyle co kokarda,

Prawda tyle co jej brak,

Smaku brak – tyle co smak

Po raz kolejny mogę tylko wyrazić zachwyt i zazdrość wobec umiejętności lakonicznego ujmowania najbardziej skomplikowanych spraw przez przedwcześnie zmarłego barda.

Kryzys piękna bierze się właśnie stąd, że wycofano się z oceniania i szeregowania według bezwzględnych kryteriów, ponieważ zaczęły się czasy terroru indywidualnej wrażliwości. Nie można powiedzieć, że coś jest po prostu brzydkie, głupie i marne, ponieważ można w ten sposób kogoś urazić. Z tych samych przecież powodów nie możemy nazwać Murzyna Murzynem, a o mężczyźnie podającym się za kobietę powiedzieć, że jest właśnie mężczyzną.

Konsekwencją tego jest wpajane coraz głębiej kolejnym pokoleniom przekonanie, że następujące po sobie etapy estetyczne w historii zachodniego świata są sobie całkowicie równoważne – są jedynie inne. Innymi słowy, mają identyczny ciężar, tylko odmienną formę. Mówiąc obrazowo: tyle samo warte są utwory Josquina Desprez, Jana Sebastiana Bacha, Fryderyka Chopina, Arnolda Schönberga, Pink Floyd i jakaś całkowicie współczesna sieczka, której autora i wykonawcy nie umiem wymienić. Jedni po prostu wolą to, inni tamto. Albo: tyle samo warte są malowidła Fra Angelico, Rafaela, Caravaggia, Rembrandta, Siemiradzkiego, Gaugina i graffiti Banksy’ego. Nie, to nieprawda. To jeden z największych fałszów współczesności.

Historia piękna nie składa się z równoległych nici, ciągnących się obok siebie i z sobą niepowiązanych. To historia – jak każda historia – linearna, choć postmodernizm z linearnym widzeniem koniecznie chciał zerwać. Linearność oznacza, że do pewnego momentu historia piękna była historią rozwoju. Można to prześledzić w malarstwie, architekturze, muzyce. Jakkolwiek nowe porządki wypierały stare, to jednak zawsze były na nich zbudowane i na nich się wspierały. Nie byłoby akademizmu Siemiradzkiego bez całego wcześniejszego procesu tworzenia, od Fra Angelico po Rembrandta. Nie byłoby Chopina bez wszystkiego co wcześniejsze, od Johannesa Ockeghema po Mozarta.

Kiedy pojawiam się w Krakowie, lubię zwiedzać gmach główny Muzeum Narodowego – nie tylko na parterze, gdzie zwykle są znakomite wystawy czasowe, ale też na piętrze, gdzie ludzi już tak wielu nie ma, ale na wystawie stałej można prześledzić doskonale historię codziennej estetyki. Tam dobrze widać, w którym momencie nastąpiło przerwanie procesu akumulacji wiedzy o pięknie. Zaczynamy od renesansu, przechodzimy przez barok, wchodzimy w wiek XIX – i tam coś zaczyna się chwiać. Jedną z głównych przyczyn jest powtarzalność, bo to właśnie moment, kiedy indywidualną pracę nad przedmiotami zaczęła zastępować masówka. Nie ma tu oczywiście ostrego przełomu, wyraźnej granicy, są za to mniej przejrzyste progi. Produkcja masowa zamiast rzemieślniczej to jeden z nich. Inny to odejście od przedstawiania świata takim, jaki jest, natomiast przefiltrowanego przez twórczy intelekt artysty – tu okresem przełomu był impresjonizm, a niedawny hiperrealizm był swego rodzaju kpiną z bardziej tradycyjnego spojrzenia na sztukę. W muzyce świadectwem zerwania były absurdalne dodekafoniczne muzyczne brednie na przykład wspomnianego Schönberga. Jedno jest jasne: kryzys i zerwanie z płynnym rozwojem widzenia i tworzenia piękna było powiązane z coraz wyraźniejszym rugowaniem chrześcijaństwa ze sfery publicznej, co z kolei odwracało uwagę twórcy od opisu poprzez jego utwory realnie istniejącego, stworzonego świata na rzecz koncentracji na sobie samym.

Gdyby ktoś chciał się przekonać, co to oznacza w sferze dzisiejszej kultury masowej, niech poprzegląda Instagram. Obecnych tam ludzi można z grubsza podzielić na dwie kategorie: tych wrażliwych wciąż na piękno i je pokazujących, oraz pokazujących niemal wyłącznie siebie samych i na sobie skoncentrowanych. Do tej drugiej kategorii należą prawie wszyscy celebryci.

Podczas dyskusji w Krakowie padło też pytanie o obecność piękna w codziennym życiu. Czy tu coś się zmieniło? Podałem wówczas przykład utworów Georga Philippa Telemanna (1681-1767), niemal rówieśnika i przyjaciela Bacha, który pracował przez jakiś czas na Śląsku, w tym w Pszczynie (Pless) i Żarach (Sorau) u księcia Erdmanna II. Z nim też, jako dworzaninem Augusta II, króla Polski, podróżował po naszym kraju. Najpewniej przy okazji tych podróży zebrał i zanotował utwory określane w rękopisie, odnalezionym w latach 80. XX w., mianem dance polonoise. Płytę z tymi utworami „Telemann’s Poland” nagrała w 2014 r. Orkiestra Czasów Zarazy (bardzo polecam). W dołączonej do płyty książeczce znajdziemy cytat z Telemanna, który pisał: „Kiedy dwór po pół roku przeniósł się do górnośląskiej Pszczyny […] poznałem tam, jak i w Krakowie muzykę polską […] w jej prawdziwym, barbarzyńskim pięknie”.

Wybitny kompozytor epoki baroku, przez kilkadziesiąt lat w późniejszym okresie życia dyrektor muzyki w bogatym hanzeatyckim Hamburgu, zanotował polskie melodie popularne, ludowe, zapewne nieco przetwarzając je przez swój aparat estetyczny. To pokazuje, że pomiędzy sztuką wysoką a popularną istniało wówczas przejście. Możemy je zresztą odnaleźć u wielu wybitnych twórców muzyki. I w tych mszach Josquina Desprez, które były oparte na popularnych, nawet nieco zbereźnych utworach; i w przedostatniej części Bachowskich „Wariacji goldbergowskich”, opartej na krotochwilnych piosenkach ludowych.

To wszystko był płynny mechanizm wzajemnego przenikania się, akumulowania wiedzy i rozumienia piękna. Dzisiaj ten mechanizm już nie działa. Nie ma iunctim pomiędzy popularną sieczką – obojętnie, muzyczną, architektoniczną czy malarską – a całym wcześniejszym dorobkiem. Wstrętny szklany kloc współczesnego biurowca jest kompletnie oderwany od rozet, przypór, portyków i gargulców gotyckiej katedry. Młócka płynąca w dowolnym centrum handlowym z głośników jako „muzyka tła” ma tyle wspólnego z Telemannem, że też przemieszcza się poprzez fale dźwiękowe. Nic ponadto.

 

Dlatego dzisiaj stajemy przed wyborem, dla niektórych być może dramatycznym: gdy idzie o piękno, możemy się zapisać do jednego z dwóch światów. Jeden to świat dawnej harmonii i ewolucyjnego rozwoju, w pewnym momencie skierowany na ślepy tor. Drugi to świat barbarzyńskiej pseudoestetyki, całkowicie oderwany od tego pierwszego. Ja nie mam wątpliwości, co wybrać.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!