WARZECHA: „Dziady” Kleczewskiej? Nie szanuję, nie interesuje mnie.

Uark Theatre – Macbeth – commons.wikimedia.org

Zaciekawiony aferą wokół wpisów kurator Barbary Nowak, odradzającej wizytę w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie na „Dziadach” w reżyserii Mai Kleczewskiej, poszukałem sobie omówień i recenzji spektaklu. Najpierw trafiłem na mem, na którym siedząc za stołem rozmawiają Małgorzata Wassermann i nieoceniony Marek Suski. 

Suski: – I co? Załatwiona sprawa z »Dziadami« w Krakowie?

Wassermann: – Załatwiona. Kurator bojkotuje spektakl. 

Suski: – A co z autorem?

Wassermann: – Z Mickiewiczem? Nie żyje. 

Suski: – Oj, to chyba trochę przesadziliśmy. 

Parsknąłem, i to kilka razy. Choć akurat umieszczenie w tym kontekście bardzo spokojnej i stroniącej od ideologicznych awantur Małgorzaty Wassermann jest nieco nieuczciwe. Ale to w końcu tylko mem. I to, przyznać trzeba, dobry. Zwłaszcza gdy wspomnieć kontekst, a więc kultowy dialog na temat carycy Katarzyny pomiędzy Wassermann, Suskim a sędzią Ryszardem Milewskim w komisji do spraw Amber Gold. 

Niezależnie jednak od tego, że enuncjacje takie jak pani kurator uważam za całkowicie kontrproduktywne i nakręcające jedynie jałową ideologiczną wojenkę, sprawa z „Dziadami” Kleczewskiej przypomniała mi, dlaczego od lat prawie nie chodzę do teatru. 

Nie, nie mam żadnego irracjonalnego teatrowstrętu. Praktycznie w teatrze się wychowałem, co prawda w operetce, ale to też teatr, w dodatku, powiedzielibyśmy dzisiaj, multimedialny. Jako dziecko spędziłem za kulisami Teatru Muzycznego w Łodzi, gdzie moja mama była artystką baletu, niewiele mniej czasu niż w szkole. W liceum i na początku studiów bywałem w teatrze niemal co tydzień, najczęściej bodaj w Powszechnym oraz w Teatrze im. Jaracza. W Łodzi oczywiście. Niektóre inscenizacje pamiętam do dzisiaj. Niesamowicie wbił mi się w pamięć nieodżałowany Ryszard Kotys jako Tartuffe w Molierowskim „Świętoszku”. Był tak autentycznie oślizgły i obłudny, że dreszcz przechodzi mnie do dziś. 

Zaczęło się to zmieniać, gdy do teatrów wkroczyło nowe pokolenie reżyserów i poczęło robić teatr politycznie zaangażowany, a przede wszystkim odrzuciło tradycyjne inscenizacje, bo przecież trzeba na siłę szukać nowych form wyrazu. Okazało się, że z Mickiewiczowskiego Konrada można zrobić homoseksualistę, w „Księdza Marka” da się wpleść sceny seksu, a w sztukach Ionesco aktorzy mogą paradować po scenie goli. Przestało mi się chcieć do teatru chodzić. Ba, zacząłem się bać, że pójdę, niezbyt dokładnie czytając wcześniej recenzje, i trafię na kolejny wykwit chorej inwencji jakiegoś Grzegorza Jarzyny czy innego Klaty. 

Pamiętam, jak swego czasu przeszukiwałem YouTube w poszukiwaniu różnych wykonań mojej ulubionej arii Non più andrai farfallone amoroso z „Wesela Figara” Mozarta. W pewnym momencie natrafiłem na inscenizację z bodaj wiedeńskiej opery. Z przerażeniem patrzyłem, jak tę wesołą, pogodną arię, wyśpiewywaną z dobroduszną złośliwością przez Figara pod adresem załamanego, kochliwego Cherubina, wysyłanego do wojska, zamieniono w jakiś festiwal sadyzmu. Figaro na scenie fizycznie dręczył skręcającego się z bólu Cherubina. Wszystko to oczywiście w bardzo nowoczesnej scenografii. Artyści byli w garniturach. Nie miałem ochoty oglądać do końca. 

 



Może jestem dziwny, ale gdy idę na sztukę Moliera, to chciałbym zobaczyć po prostu dobrze zagrany spektakl, w dodatku umieszczony choćby symbolicznie w realiach XVII w. Nie oczekuję, że w „Świętoszku” zobaczę aluzje do rzekomej wszechwładzy Kościoła w Polsce i że gdzieś w tle postacie w strojach biskupów będą się uganiać za niewinnymi dziećmi (wiadomo – biskup to pedofil). Jeśli idę na „La serva padrona” Scarlattiego, to nie chcę widzieć śpiewaków kopulujących na scenie. Nie oczekuję wplatania w „Wesele” postaci Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska, bo wiem, że Wyspiański oparł się na konkretnym weselu, gdzie z pewnością żadnego z tych panów nie było, a jego zamiarem było pokazanie cech i prawidłowości dalece przekraczających bieżący moment w czasie. I tak dalej, i tak dalej. 

Na ile jestem w stanie sobie odtworzyć „Dziady” Kleczewskiej na podstawie tego, co przeczytałem, jest to po prostu luźno oparty na dziele Mickiewicza komentarz polityczny. Teatralna ilustracja do wywodów Jarosława Kurskiego czy Marty Lempart. Nie szanuję, nie interesuje mnie. Nie widzę w gwałceniu szlachetnych, starych dzieł niczego odkrywczego, ciekawego ani świeżego. Przeciwnie – widzę w tym jedynie bezgraniczną pretensjonalność reżyserów, którzy wbili sobie w głowę, że w każdej inscenizacji muszą wykrzyczeć swoje polityczne stanowisko, a do tego jeszcze udziwnić ją jak się da. Inaczej zostaną uznani za nudziarzy albo wręcz – odstąp, szatanie! – konserwatystów. 

I niech będzie, że nie nadążam, nie rozumiem i tępy jestem. Mało mnie to, szczerze mówiąc, obchodzi.  

Fot. wyróżniająca tekst na stronie głównej – fot. Bartek Barczyk


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!