WARZECHA: Imigracja, czyli pojedynek hipokrytów

Jakkolwiek cynicznie to zabrzmi – tragiczna śmierć 27-letniej Anastazji z Wrocławia na wyspie Kos w Grecji będzie mieć również konsekwencje polityczne. Byłoby tak nawet, gdyby żaden z polityków nie próbował tego faktu politycznie wykorzystywać. Tak się bowiem zdarza, że do zabójstwa Polki doszło w momencie sporu o pakt imigracyjny, zwłoki kobiety zostały odkryte wkrótce po zapowiedzi zorganizowania w tej sprawie referendum, natomiast głównym podejrzanym jest imigrant z Bangladeszu.

Można sobie wyobrazić, jaka będzie linia argumentacji lewicy: bandyci są w każdej nacji, w Polsce gwałty i zabójstwa też się zdarzają… Znamy to. I literalnie rzecz biorąc jest to prawda. Ale są obiektywne i niezaprzeczalne czynniki, które powodują, że imigracja z niektórych kierunków jest zwyczajnie ryzykowna, szczególnie jeśli przekracza pewien poziom. To między innymi kwestie kulturowe. Pozycja kobiety w krajach muzułmańskich (w Bangladeszu prawie 90 proc. mieszkańców to muzułmanie) jest znacznie niższa niż na Zachodzie – niezależnie od tego, jak lewica bulgotałaby o tym, że „polscy mężczyźni są toksyczni” albo „rodzina to zniewolenie kobiety”. Patologie zdarzają się, owszem, wszędzie, ale gdy chodzi o przeważające zasady i obyczaje – tu po prostu nie ma porównania. Imigranci z państw muzułmańskich przywożą do Europy swoje nawyki przedmiotowego traktowania kobiet, w szczególności skupiając się na mieszkankach Zachodu. Trudno nie wspomnieć koszmarnego Sylwestra 2015/2016, gdy w Niemczech, przede wszystkim w Kolonii, doszło do około 1000 aktów napastowania seksualnego, z gwałtami włącznie, których ofiarami padły Niemki, a sprawcami byli migranci. Lewicowa burmistrz miasta Henriette Reker pouczała wkrótce potem kobiety, że powinny wykształcić u siebie „specjalne wzorce”, które zapobiegną gwałtom i napastowaniu.

Kultura, głupcze

Twierdzenie, że kulturowe tło, obyczaje wyniesione z kraju pochodzenia, jego religia, wzorzec rodziny czy traktowania kobiety (na Zachodzie stosunek do kobiet ukształtował przez wieki m.in. kult Matki Bożej) nie mają znaczenia i tak samo będą się zachowywali mieszkańcy Pakistanu czy Bangladeszu oraz mieszkańcy Polski, Czech czy Finlandii – jest po prostu oderwane od rzeczywistości.

Traktowanie kobiet, w tym gwałty, jest w Bangladeszu problemem społecznym na poziomie kompletnie nieporównywalnym z Polską. W 2020 r. przez ten kraj przetaczały się fale protestów, których inspiracją były brutalne, zbiorowe gwałty. Głośne przestępstwa tego typu zdarzyły się tam w styczniu, potem dwukrotnie we wrześniu tamtego roku. Po oburzeniu związanym z pierwszym zdarzeniem – gwałcie na studentce drugiego roku Uniwersytetu w Dace – rząd zobowiązał się do stworzenia komisji, mającej zająć się walką ze zjawiskiem gwałtu. Tym samym władze Bangladeszu przyznawały, że jest to problem strukturalny, którego nie umieją rozwiązać. W desperacji zmieniono prawo w taki sposób, że za gwałt przewidziano karę śmierci. Pierwsza taka kara została orzeczona pod koniec 2020 r. za dokonany w 2012 r. gwałt zbiorowy na 12-letniej dziewczynce.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Migracja – ideologia zamiast polityki

W 2021 r. w Bangladeszu odnotowano 810 przypadków gwałtu i 225 przypadków gwałtu zbiorowego. W Polsce w tym samym czasie zgłoszono 1081 przypadków gwałtu. Problem w tym, że oficjalne dane z Bangladeszu są kompletnie niewiarygodne. Tamtejsze organizacje praw człowieka od dawna alarmują, że władze i policja nastawione są przede wszystkim na to, żeby zniechęcać ofiary do zgłaszania gwałtów. Dodatkowo działa czynnik kulturowy, w Polsce nieobecny: w muzułmańskim kraju zgwałcona kobieta może zostać uznana sama za współwinną.

W 2020 r. bangladeska organizacja praw człowieka, Ain O Salish Kendra, sygnalizowała, że tylko od stycznia do września liczba zgwałconych kobiet wyniosła przynajmniej tysiąc. Inna organizacja, Odhikar, stwierdziła, że w latach 2016-19 zgłoszono raptem 963 gwałty na kobietach. Ciemna liczba musi zatem być ogromna.

Piszę o tym wszystkim, bo warto pamiętać, że rząd Mateusza Morawieckiego pozwolił na niekontrolowany napływ imigrantów ekonomicznych również między innymi z Bangladeszu. W 2021 r. zezwoleń na pracę dla obywateli tego kraju wydano aż 7,5 tys., a w ubiegłym roku – już blisko 13,5 tys. W sumie w latach 2016-2022 zezwolenie na pracę w Polsce otrzymało ponad 43 tys. mężczyzn z Bangladeszu.

 

Do czego taka polityka może prowadzić, mogliśmy się przekonać, gdy głośne stały się zdarzenia z udziałem kierowców taksówek na aplikacje. Tutaj statystyka jest bezlitosna. Zdarzały się z pewnością pojedyncze przypadki zgwałcenia pasażerki przez polskiego kierowcę taksówki, ale naprawdę trudno znaleźć takie informacje. W przypadku kierowców taksówek na aplikację pochodzących z mocno od nas oddalonych krajów mamy zalew takich spraw. W połowie 2022 r. w samej Warszawie prokuratura prowadziła ich ponad 20. Nie da się tutaj argumentować, że „w każdej populacji zdarzają się takie przypadki”. Tu widać wzór.

I tak, to również jest wina obecnej władzy, która nie ma żadnej polityki imigracyjnej. Niczego nie sprawdza, nie kontroluje, zezwolenia na pracę są wydawane jak leci, praktycznie na każdy wniosek zatrudniającego. Nie ma znaczenia, czy pracownicy mają pochodzić z kraju bliskiego czy odległego kulturowo.

 

„Model szwedzki”?

Premier Szwecji Ulf Kristersson, kierujący od października prawicowym rządem, powiedział kilka tygodni temu, że wzorem dla Szwecji powinna być Dania ze swoją znacznie szczelniejszą polityką imigracyjną. W wywiadzie dla „Aftonbladet” Kristersson oznajmił: „Powiedzmy otwarcie: imigracja na dużą skalę i słaba polityka integracyjna się nie sprawdzają”. Obecny szwedzki rząd chce zasadniczo zmienić sytuację. Czy mu się uda – zobaczymy.

Gdy natomiast dzisiaj w Polsce i rząd, i tak zwana „demokratyczna” opozycja mówią, że są przeciwko obowiązkowej relokacji, to jest to stanowisko hipokrytów z obu stron. Platforma w latach 2014-15 twierdziła, że imigracja z krajów obcych kulturowo nie jest problemem, a wskazywanie na zagrożenia to objaw islamofobii i ksenofobii. PiS gardłował przeciwko masowej imigracji, a wydał bez żadnych oporów miliony zgód na podjęcie pracy przez imigrantów. Większość dotyczyła Ukraińców, ale kilkaset tysięcy – także obywateli państw muzułmańskich.

Czy więc imigranci są Polsce potrzebni? Są – pod warunkiem, że sami ich sobie wybieramy i robimy to mądrze, szczegółowo kontrolując migrację.

POSŁUCHAJ TAKŻE:


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!