Wzmożona do granic możliwości publika jest gotowa uznać za przykład ruskiego trollingu praktycznie każdą, nawet wielokrotnie sprawdzoną wiadomość, która nie wspiera jedynie słusznej linii.
Strzelców zebrać, rzecz łatwa; prochu mam dostatek;
W plebanii u księdza jest kilka armatek;
Przypominam, iż Jankiel mówił, iż u siebie
Ma groty do lanc, że je mogę wziąć w potrzebie;
Te groty przywiózł w pakach gotowych z Królewca
Pod sekretem; weźmiem je, zaraz zrobim drzewca;
Szabel nam nie zabraknie; szlachta na koń wsiędzie,
Ja z synowcem na czele, i — jakoś to będzie!
Adam Mickiewicz: „Pan Tadeusz”, Księga VI: „Zaścianek”
Gdy zaczęła się pandemia covid (a co to jest ten covid? – można by dzisiaj zapytać), byłem jednym z pierwszych publicystów, którzy zakwestionowali podejście oparte na wygaszaniu życia społecznego. Już w marcu 2020 r. pisałem o ogromnych kosztach, nie tylko finansowych, jakie przyniosą lockdowny. Spadały na mnie wtedy gromy. „Jak pan może przeliczać ludzkie życie na pieniądze?!” – pytano z oburzeniem. „Jakie to ma znaczenie, że ktoś nie zarobi, gdy zmagamy się ze śmiertelną chorobą?!” – pisali inni.
Ponad tydzień po wybuchu wojny na Ukrainie mam potężne poczucie déjà vu. Oczywiście skala zagrożenia i jego rodzaj są inne, choć śmierć była obecna i w jednej, i w drugiej sytuacji. I jedna, i druga sytuacja doprowadza do tąpnięć w skali globalnej. I jedna, i druga ma potężne oddziaływanie na Polskę. Niestety, mam wrażenie, że po kilku dniach konfliktu ogromna część publiczności pogrąża się w odmętach histerii, uniemożliwiającej jakiekolwiek logiczne rozumowanie, a co gorsza – że podobną falą unoszone są polskie władze.
W obu przypadkach zwolennicy jedynie słusznej linii i wygaszania wątpliwości dostali do ręki potężne narzędzie w postaci oskarżenia dysydentów o sprzyjanie wrogowi. W ten sposób można wytłumić praktycznie każdą debatę. Znamy to doskonale z czasu epidemii: kto w jakikolwiek sposób kwestionował jakikolwiek element aktualnie obowiązującej covidowej taktyki, ten dostawał najpierw łatkę oszołoma, a potem, gdy pojawiły się już szczepionki – antyszczepionkowca. Na koniec skojarzenie z „ruską onucą” – bo to w ostatnim czasie obelga bardzo uniwersalna. Mnożyły się głupawe kpiny z ludzi, którzy powoływali się na kolejne badania, pokazujące nieskuteczność przyjmowanych środków. Pałką stało się stwierdzenie o „zaprzeczaniu nauce”. Niepokorni lekarze byli ciągani przed Okręgowe Izby Lekarskie. Rządowi oficjele żądali uciszania w mediach społecznościowych osób niepodpisujących się pod oficjalną narracją.
Teraz jest identycznie. Wzmożona do granic możliwości publika jest gotowa uznać za przykład ruskiego trollingu praktycznie każdą, nawet wielokrotnie sprawdzoną wiadomość, która nie wspiera jedynie słusznej linii. W sprawie rewelacji o zagrożeniu, stwarzanym podobno na granicy przez osoby innej niż ukraińska narodowości, starałem się postępować bardzo uważnie. Czytając pisane w mediach społecznościowych wiadomości, sprawdzałem profile, odsiewałem te prawdopodobnie fałszywe, a mimo to otrzymałem obraz mocno niepokojący. Na pewno pokazujący, że nie wszystko idzie zgodnie z planem. Jednak w reakcji na zwracaną na te sprawy uwagę czytałem, że powielam ruską propagandę. (Więcej o sytuacji na granicy przeczytają państwo tutaj.)
Rządzący udają, że problemu na granicy nie ma. Tymczasem faktem jest również, że na razie niemal cała pomoc opiera się na ofiarności zwykłych ludzi. Państwo ogranicza się do względnego pilnowania porządku. Nie słychać żadnych pomysłów na niedaleką przyszłość, gdy ludzka życzliwość zacznie się wyczerpywać, a uchodźcy będą przecież musieli gdzieś mieszkać. Nie słychać nic o planie relokacji do innych państw UE ani o tym, żeby Warszawa prowadziła jakiekolwiek rozmowy na temat pozyskania z Brukseli funduszy na utrzymanie ogromnej liczby ludzi. Część z nich zapewne zatrzyma się u krewnych, część pójdzie do pracy. Ale przecież nie wszyscy, a ludzki entuzjazm, jako się rzekło, ma swoje limity. Dobra wiadomość to ta, że Parlament Europejski uchwalił rezolucję, wzywającą do przyznania specjalnych pieniędzy Polsce w związku z kryzysem uchodźczym. Ale to na razie tylko rezolucja.
Proszę jednak spróbować gdziekolwiek to napisać, a spłynie na państwa stek wyzwisk od wzmożonych emocjonalnie ludzi.
Nic również nie słychać na temat planu opanowania nadchodzącego nieuchronnie krachu gospodarczego. Wojna spowodowała dramatyczny spadek wartości złotego do głównych walut. Inflacja może za moment wymknąć się spod kontroli z powodu radykalnego wzrostu cen surowców. Scenariusz 10 proc. inflacji średniorocznej wydaje się obecnie optymistyczny. Baryłka ropy szybuje w okolicach 100 dol. A ceny paliwa w Polsce i tak są wciąż bez większości podatków. Te mają wrócić w sierpniu. Jeśli tak się stanie, możemy mieć wówczas paliwo po minimum 7 zł. Co oczywiście przełoży się na wszystkie ceny.
Nieuchronnie podrożeje żywność z powodu zahamowania importu zbóż z Rosji i Ukrainy. NBP będzie musiał podnosić na gwałt stopy procentowe, uderzając w kredytobiorców złotówkowych. Grozi nam kryzys o wiele gorszy niż covidowy – chyba że wojna szybko się skończy, ale na to liczyć nie można. Tymczasem rząd nie przewiduje ani rezygnacji z 14. Emerytury (co pierwotnie było w planach), ani rewizji Polskiego Ładu na poziomie jego założeń. Ani też nie przedstawia żadnych innych planów.
I znów: proszę spróbować napisać w mediach społecznościowych cokolwiek o tym, że może nastąpić finansowy i gospodarczy Armagedon oraz że brak pomysłów, jak go powstrzymać. Ba, wygląda nawet tak, jakby brak było w ogóle zainteresowania tą sferą problemów ze strony rządzących, których uskrzydliły ich własne dyplomatyczne powodzenia. Wznieśli się, jak Ikar, gdzieś pod słońce, a przebudzenie przy uderzeniu w ziemię może być bardzo bolesne. Jeśli je przetrwają.
Patrząc na sytuację z perspektywy tygodnia, widać, jak bardzo wpisuje się ona w klasyczny schemat działania Polski. Jesteśmy najbardziej zaangażowani w pomoc Ukrainie, przyjęliśmy najwięcej uchodźców, jesteśmy najbardziej narażeni militarnie (poza Bałtami), ponosimy największe koszty, a wydajemy się działać w emocjach i bez strategicznego planu. Obawiam się, że skończy się jak zawsze: laissez faire aux Polonais – jak miał powiedzieć Napoleon, posyłając w końcu do straceńczego ataku w Somosierze szwoleżerów Kozietulskiego. My zrobimy, my zapłacimy cenę – oby jedynie finansową – a inni zarobią. Ale za to będziemy mieć wielką moralną satysfakcję.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.