WARZECHA: Nie warto patrzeć na „Nie patrz w górę”

fot. screenshot z oficjalnego trailera na serwisie Youtube

To się modnie nazywa kamingaut: w Sylwestra obejrzałem 40 minut filmu „Nie patrz w górę”, po czym zrobiłem się tak śpiący, że zasnąłem, przesypiając północ. Rzekomo znakomity obraz uśpił mnie lepiej niż butelka wina (alkohol w większych ilościach tak na mnie działa). Resztę długaśnego, prawie dwuipółgodzinnego filmu obejrzałem dopiero następnego dnia. Bez większej przyjemności. To był stracony czas. No dobrze, może nie całkiem, bo w końcu piszę państwu o tym teraz, więc przynajmniej mam temat na felieton.

Zachwytów nad filmem Adama McKaya kompletnie nie rozumiem. Ot, taka sobie politpoprawna groteska, w której nic specjalnie nie zaskakuje, żaden element nie jest oryginalny, a już zwłaszcza nie jest oryginalny główny motyw. Filmów zbudowanych według schematu „samotny naukowiec próbuje ratować ludzi przed katastrofą” były tysiące. Ba, naliczylibyśmy nawet zapewne kilkadziesiąt, w których zagrożeniem jest kometa.

W tym filmie niemal nic nie jest wybitne ani nawet dobre. Aktorstwo niestety również, z drewnianą i komiksową Meryl Streep (duży zawód) i przerysowanym Leonardem DiCaprio. Bronią się tylko Jennifer Lawrence i Cate Blanchett.

Ważniejszy jednak od czysto filmowej oceny „Nie patrz w górę” jest szum wokół przesłania filmu. Wielu widzów dość bezrefleksyjnie zachwyciło się ich zdaniem celnym, karykaturalnym przedstawieniem mediów oraz świata polityki. Problem w tym, że to przedstawienie jest od początku do końca zmanipulowane, podobnie jak inspiracja twórców, do której film ma widza odsyłać.

Twórcy filmu jasno bowiem powiedzieli, że chcieli pokazać mechanizmy działające w przypadku alarmowania o „katastrofie klimatycznej”. Można w takim razie zadać sobie pytanie, dlaczego na warsztat wzięli kometę, a nie właśnie klimat. Odpowiedź jest oczywista: bo uderzenie komety w Ziemię jest zjawiskiem jakościowo różnym od tego, co klimatyści nazywają katastrofą, natomiast można je demagogicznie pokazać w filmie tak, żeby ta różnica do większości widzów nie dotarła. Kto zresztą ogląda film na Netfliksie, przeprowadzając taką analizę?

Uderzenie komety w naszą planetę byłoby zjawiskiem zero-jedynkowym: z wykonywanych niezależnie, powtarzalnych i weryfikowalnych kalkulacji astronomów wynikałoby – z określonym marginesem błędu oczywiście – że albo do uderzenia dojdzie, a wówczas mamy do czynienia ze stuprocentową pewnością z katastrofą planetarną, albo nie dojdzie. Nie ma tu czasu na żadne uniki ani nie ma możliwości ich wykonania. Narzędzia badawcze, jakimi dysponujemy, są w stanie z ogromną pewnością przewidzieć trajektorię lotu ciała niebieskiego z odpowiednim wyprzedzeniem i takie obliczenia są zresztą na bieżąco wykonywane. To dlatego co jakiś czas czytamy, że jakiś obiekt tego typu minie Ziemię w danej odległości. Innymi słowy – niepodjęcie bardzo konkretnych i jasno określonych działań oznacza w przypadku sytuacji jak z „Nie patrz w górę” stuprocentowo pewną zagładę. Koniec, kropka.

Tymczasem zmiany klimatyczne to całkowicie inna sprawa. Nie ma tu żadnej zerojedynkowości. W ten sposób próbują je przedstawiać jedynie klimatystyczni demagodzy. Jest ogromna rozpiętość opinii co do skutków tych zmian, a tym bardziej co do tego, co i czy w ogóle można w ich sprawie zrobić. Wbrew temu, co serwują media, wszystkie czasowe granice przedstawiane w tej sprawie są czysto umowne. Są też różnice zdań w samym świecie naukowym co do przyczyn stanu rzeczy (odsyłam państwa do moich tekstów m.in. w „Do Rzeczy” oraz na blogu Warsaw Enterprise Institute, w których analizowałem manipulacje wokół rzekomego konsensusu naukowego w sprawie antropogenicznych przyczyn zmian klimatu).

W kalkulacjach powinno się brać pod uwagę, jakie rezultaty możemy osiągnąć jakim kosztem – a tutaj projekty takie jak Fit For 55 jawią się jako szaleństwo: generują gargantuiczne koszty dla obywateli przy pomijalnym wpływie na cokolwiek. Co więcej – inaczej niż w przypadku akcji ratowania planety przed uderzeniem z kosmosu – ich finansowe i społeczne skutki ciągnęłyby się przez pokolenia.

Film zbudowany jest na paru politycznie poprawnych kliszach (aczkolwiek ciekawym odstępstwem od hollywoodzkiego schematu jest scena końcowej modlitwy, chyba że powinniśmy ją odczytywać jako kpinę z „nieskutecznego” rytuału). Pani prezydent jest lekko tylko zamaskowanym Donaldem Trumpem w spódnicy, przy czym polityczne mechanizmy są pokazane w sposób tak prymitywnie karykaturalny, że aż zwyczajnie nieprawdziwy.

Największa natomiast manipulacja dotyczy sposobu działania mediów. Ich postępowanie w sprawie rzekomej katastrofy klimatycznej jest dokładnie odwrotne niż pokazano to w filmie. Media uwielbiają katastrofizm, więc jak najchętniej sięgają po każdy urywek informacji na temat ewentualnego Armagedonu, okrawając go z wszelkich naukowych subtelności i przedstawiając w najbardziej ekstremalnej postaci. To czynią w przypadku pandemii covid, siejąc absurdalną i szkodliwą panikę. To również właśnie robią z kwestiami klimatu, gdy twierdzą, że o rychłej katastrofie mówi nam „nauka” – podczas gdy nie istnieje coś takiego jak jednolite stanowisko „nauki”. Gdyby w prawdziwym świecie w studiu telewizyjnym pojawiło się dwoje naukowców, mówiąc o wyliczeniach świadczących, iż za sześć miesięcy w Ziemię uderzy inne ciało niebieskie, w ciągu tygodnia mielibyśmy histerię medialną jakiej świat nie widział. Za czym poszłaby olbrzymia presja polityczna na działanie. Sytuacja pokazana przez McKaya w jego filmie jest zatem całkowicie wydumana i nieprawdopodobna.

Mamy w „Nie patrz w górę” – jakżeby inaczej – również pochwałę bezrefleksyjnego scjentyzmu, czyli religijnego stosunku do „nauki”. Ten wątek jest sprytnie przemycony poprzez erystyczny zabieg skontrastowania z wykoślawionym wizerunkiem „wrogów nauki”. W „Erystyce” Artur Schopenhauer klasyfikuje tę metodę pod numerem 13: „Chcąc spowodować, aby przeciwnik przyjął naszą tezę, wypowiadamy również i antytezę, pozostawiając mu wybór między nimi; tę antytezę przedstawiamy tak jaskrawo, że przeciwnik, aby nie wpaść w paradoks, musi przyjąć naszą tezę, która przy porównaniu wydaje się sensowniejsza”. Tę samą metodę stosują zresztą sanitaryści, przedstawiając swoich oponentów jako zwolenników legend o czipach w szczepionkach. McKay pokazał dwoje naukowców jako samotnych mścicieli niewygodnej prawdy (choć jeden z bohaterów przez jakiś czas daje się skusić drugiej stronie, ale nigdy  do końca), a ich oponentów – jako prymitywnych durniów, łasych na władzę albo po prostu głupich. Rzeczywistość oczywiście tak nie wygląda – w świecie naukowym jest mnóstwo polityki, karierowiczostwa, interesowności, jest pogoń za grantami, cytowaniami i po prostu za pieniędzmi. Z kolei krytycy scjentyzmu oraz ci, którzy generalnie wykazują sceptycyzm, drążą, dopytują, są tak naprawdę bliższi duchowi nauki niż jej bałwochwalczy czciciele. Nie są też bandą ćwoków, zaprzeczających oczywistościom.

(Tu konieczna dygresja: w dyskusjach o zmianach klimatu wielokrotnie widzę, jak moi oponenci nie odróżniają bezpośredniej obserwacji – np. „Ziemia jest owalna” – od zaawansowanych wniosków, które z tych bezpośrednich obserwacji się wyciąga – np. hipotezy o tym, jak nasza planeta powstała i uformowała się.)

Czy nie ma zatem w tym filmie nic godnego uwagi? Owszem, są jakieś pojedyncze sceny czy poboczne wątki – nawet zabawne lub celne, ale też mało odkrywcze. Lecz moja rada dla szanujących swój czas brzmi: nie patrz na „Nie patrz w górę”.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!