Zmarłym należy się szacunek – to jasne – i nie chodzi przecież o to, żeby ich zwłoki bezcześcić. To nie jest standard zachodniej cywilizacji. Ale też ma jednak znaczenie, kto gdzie jest pochowany. Leżący w Polesiu znaleźli się tam już po ekshumacji z dotychczasowych miejsc spoczynku, a więc najpierw zostali zabrani ze swoich dotychczasowych miejsc, a potem zebrani w tym jednym. Tylko dlaczego w naszym kraju?
Z Kazimierza nad Wisłą do Czarnolasu da się bez problemu dojechać rowerem w jakieś trzy godziny. To około 32 km w jedną stronę, jeśli skorzysta się z promu do Janowca. Potem jedzie się na Łaguszów – to już w województwie mazowieckim, następnie przecina się drogę krajową numer 12 i jedzie dalej na Chechły. Ale niedaleko za skrzyżowaniem z drogą numer 12 jest jeszcze maleńkie Polesie i tam warto się na chwilę zatrzymać. Właściwie to nie w samym Polesiu, które rozciąga się kawałek dalej na wschód, ale na jego zachodniej granicy. Po lewej stronie drogi, jadąc na Chechły, jest las, a po prawej pojawia się nagle zadbany biały mur z bramą i niewielkim domkiem w obrębie muru. To niemiecki cmentarz wojenny.
Pamiętam doskonale wycieczkę rowerową z Kazimierza do Czarnolasu dobrych już kilka lat temu, podczas której zatrzymałem się właśnie przy tym cmentarzu. I im bardziej się mu przyglądałem, czytając informacje na tablicach, potem chodząc po jego wielkim, trzyhektarowym terenie, wreszcie sprawdzając informacje w internecie – tym bardziej byłem zadziwiony. A zadziwienie przeradzało się stopniowo w irytację.
O cmentarzu w Polesiu przypomniałem sobie całkowicie przypadkiem, podczas niedawnej rozmowy o czymś zupełnie innym, na zasadzie, jak to często bywa, skojarzenia. Wracając do kiedyś znalezionych wiadomości i szukając nowych, uznałem, że to jeden z tych skandali, o których niemal nikt nie wie i które trwają sobie gdzieś tam, na marginesie innych spraw, a nikt z nimi nic nie chce zrobić, bo po co grzebać w czymś, co trwa już od lat.
A konkretnie od 1996 r. To wtedy rząd SLD zdecydował o lokalizacji cmentarza w Polesiu. Bo trzeba wiedzieć, że nie jest to cmentarz wcześniej istniejący. Nie jest to sytuacja taka jak z wieloma cmentarzami żołnierzy sowieckich w Polsce, które były zakładane niedługo po wojnie lub jeszcze w jej trakcie, a które istnieją do dziś i gdzie zabitych chowano niedługo po ich śmierci. Na podobnej zasadzie powstawały cmentarze ofiar z różnych stron podczas lub tuż po I wojnie światowej. One także trwają spokojnie do teraz (jeden z takich cmentarzy jest zresztą niedaleko Polesia, w Kurowie).
Zresztą po 1944 r. Polska nie była suwerenna i rozmieszczenie cmentarzy sowieckich żołnierzy oraz ich status nie był kwestią naszej autonomicznej decyzji. Ona kiedyś została podjęta, jej skutki trwają do dziś i nawet w obecnej sytuacji nikt cywilizowany nie powinien się domagać naruszania istniejących od dziesięcioleci miejsc pochówku.
Lecz cmentarz w Polesiu to coś całkiem innego. Tu decyzja były podejmowane w warunkach całkowitej już swobody i suwerenności. Teren przekazał polski rząd w 1996 r. (premierem był wtedy Włodzimierz Cimoszewicz), cmentarz otwarto i poświęcono w roku 2000 (czyli za rządów AWS), a informacje dziś dostępne, aczkolwiek pochodzące sprzed co najmniej ośmiu lat (nowszych nie znalazłem), mówią o tym, że docelowo miało być na nim pochowanych 27 tys. zabitych. Nekropolią opiekuje się Niemiecki Związek Narodowy Opieki nad Grobami Wojennymi (Volksbund Deutsche Kriegsgräberfürsorge), działający od 1919 r. Niektóre informacje mówią również o tym, że pieczę sprawuje „młodzież z całej Europy”.
W czym tkwi problem? Otóż nie mamy tutaj do czynienia z cmentarzem historycznym. Polskie państwo oddało Niemcom teren, na który sprowadzane są ekshumowane szczątki z terenów województw głównie lubelskiego i mazowieckiego – także z terenu Warszawy. I nie są to tylko szczątki zwykłych liniowych żołnierzy. Na cmentarzu spoczywają również urzędnicy administracji okupacyjnej czy członkowie SS. Tak – na polskiej ziemi polskie władze oddały Niemcom do dyspozycji miejsce, gdzie pochowano prawdopodobnie również zbrodniarzy z Powstania Warszawskiego albo urzędników odpowiedzialnych za wywózki do obozów koncentracyjnych. I to jest całkowicie niepojęte.
Naturalną koleją rzeczy, jak można by sądzić, byłoby przewożenie odnalezionych na terenie Polski szczątków okupantów do Niemiec. Jest całkowicie niezrozumiałe, dlaczego polskie władze w 1996 r. zgodziły się na to, żeby składać prochy tych ludzi na polskiej ziemi. Nie jest to zresztą jedyne takie miejsce w Polsce – jest ich więcej. Ten mechanizm akceptowały następnie wszystkie rządy: AWS, znów SLD, potem PiS, Platformy i znów PiS.
Zmarłym należy się szacunek – to jasne – i nie chodzi przecież o to, żeby ich zwłoki bezcześcić. To nie jest standard zachodniej cywilizacji. Ale też ma jednak znaczenie, kto gdzie jest pochowany. Leżący w Polesiu znaleźli się tam już po ekshumacji z dotychczasowych miejsc spoczynku, a więc najpierw zostali zabrani ze swoich dotychczasowych miejsc, a potem zebrani w tym jednym. Tylko dlaczego w naszym kraju?
Nasze relacje z Niemcami są generalnie dobre, mimo bieżących perturbacji politycznych. Mnie samego nawet przy dużej dozie złej woli trudno uznać za germanofoba. Przeciwnie – pokazową germanofobię obecnego obozu władzy uważam za szkodliwą i bezzasadną, a dobre relacje z Berlinem, przy wszystkich różnicach interesów, powinny być naszym celem (choć, rzecz jasna, nie za wszelką cenę, a interesów sprzecznych jest też wiele). Ale tu nie o to chodzi! Ta sytuacja ma walor złowrogiego symbolu: Polska pozwoliła Niemcom chować okupantów i zbrodniarzy na swojej ziemi!
Można się spotkać z tłumaczeniem, że do utworzenia cmentarzu w Polesiu i podobnych gdzie indziej zobowiązuje nas polsko-niemiecki traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy z 1991 r. Nie jest to prawda. Ten dokument, podpisany przez Helmuta Kohla i Tadeusza Mazowieckiego w art. 32. mówi jedynie o tym, że niemieckie groby w Polsce, a polskie w Niemczech są traktowane z szacunkiem i umożliwiona jest opieka nad nimi. Natomiast w roku 2003 (znów za rządów SLD) zawarto umowę między rządem RP a rządem RFN „o grobach ofiar wojen i przemocy totalitarnej”, która bardziej szczegółowo porządkuje sprawy – warto jednak zauważyć, że było to już po założeniu, a nawet po otwarciu cmentarza w Polesiu. Art. 7. tego aktu mówi: „Umawiające się Strony będą zezwalać sobie wzajemnie, bez ponoszenia z tego tytułu kosztów i po uprzednim przedłożeniu im planów w celu wyrażenia zgody, na scalanie grobów ofiar wojen i przemocy totalitarnej, których przeniesienie uważane jest za niezbędne”. Powstaje pytanie, jak rozumieć kryterium niezbędności.
Z tą sprawą zapewne nic się już nie da zrobić. Ktoś się kiedyś na to zgodził, ktoś podpisał umowy, ktoś może nawet wyciągnął z tego jakieś korzyści i być może znalazł potem ciepłą posadę w jakiejś polsko-niemieckiej fundacji. Znam i takie historie. Trudno sobie wyobrazić, żeby cmentarz w Polesiu teraz zlikwidować. Jest w tym jednak coś głęboko niestosownego. Jakkolwiek bowiem polsko-niemieckie umowy sporządzono na zasadach wzajemności, normalnych w dyplomacji, to jednak w powodach, z jakich ofiary należące do obu narodów mogły się znaleźć na obcej ziemi, żadnej równowagi nie ma. Niemcy przybyli jako najeźdźcy, a zachowywali się nierzadko jak zbrodniarze. Trudno pojąć, dlaczego dzisiaj ich prochy mają spoczywać w ziemi, którą podbijali, a której mieszkańców eksterminowali.
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.