Jeśli sytuacja szybko się nie poprawi, będziemy mieć za jakiś czas powrót do lat 90., choć w nieco zmienionej postaci: szalejąca przestępczość, jakkolwiek może mniej zorganizowana, a drobniejsza i bardziej spontaniczna, zaś po drugiej stronie coraz bardziej wściekli ludzie. Jeżeli jedyną odpowiedzią państwa będzie ściganie obywateli, którzy ośmielą się je zastępować wobec jego bierności – a ich przecież znacznie łatwiej dopaść, oskarżyć i wsadzić niż bandytów – poziom frustracji jeszcze wzrośnie.
Zaczynam pisać ten tekst po północy. Za oknem całkowita ciemność. Nie, nie mieszkam na odludziu. Dookoła są domy, także wielorodzinne. Tam światła są pogaszone, bo ludzie śpią. Ale przy ulicach nie świeci się już od półtorej godziny ani jedna latarnia. Moja gmina – podwarszawska Lesznowola – zdecydowała o wyłączaniu oświetlenia ulicznego między 23 a 4.30 rano w ramach programu oszczędzania energii. Radni podjęli taką decyzję oczywiście bez żadnych społecznych konsultacji, podobnie zresztą zdecydowali na czas wakacji w 2020 r., ale to była inna historia (Lesznowola to jedna z najbardziej zadłużonych gmin w Polsce, a jej pani wójt miała dużą szansę wylądować na dłużej w kryminale, co niestety ostatecznie nie nastąpiło).
Gmina, poza trudną sytuacją finansową, tłumaczy się wymogami ustawy zobowiązującej samorządy do ścięcia zużycia prądu o przynajmniej 10 proc. od grudnia. Czy faktycznie trzeba było w tym celu wyłączać całkowicie oświetlenie uliczne? Zapewne nie. Część gmin zdecydowała się na jego ograniczenie poprzez uruchamianie co drugiej latarni, wyłączenie go w parkach, na skwerach, na budynkach – ale nie na ulicach. Lesznowola natomiast zastosowała program radykalny, ale kto zna już trochę praktyki tutejszej elity władzy, ten nie będzie zdziwiony: lekceważenie interesu i bezpieczeństwa mieszkańców jest tu stałą praktyką.
A teraz proponuję spojrzeć na lokalne fora internetowe, dzisiaj głównie w postaci stron na FB. Pełne są informacji o skradzionych samochodach, skradzionych kołach, włamaniach do domów, a nawet najściach – na przykład komuś w ciągu dnia próbowała się do domu dostać przez drzwi balkonowe kobieta pokrzykująca coś najprawdopodobniej po ukraińsku (hejterom od razu odpowiadam: nie wymyślam tego, żeby wzbudzać jakieś niepokoje – to autentyczna relacja z jednego z lokalnych forów sprzed paru tygodni). Policja się w tych opowieściach właściwie nie pojawia, najwyżej w kontekście umorzenia postępowania w sprawie kradzieży. Na pewno nie jako służba, na którą się liczy w kwestii zapewnienia bezpieczeństwa czy prowadzenia jakiejś prewencji.
Rutynowych patroli w mojej okolicy (mieszkam tu kilkanaście lat) właściwie nie widuję, policjantów, którzy szliby piechotą zamiast jechać samochodem nie widziałem, odkąd się tu wprowadziłem. Pamiętam zaś doskonale historię wielkiej i zwieńczonej sukcesem reformy policji, przeprowadzonej w Nowym Jorku na początku lat 90. przez komendanta NYPD Williama Brattona, której jednym z elementów było wyrzucenie policjantów z samochodów – po to, żeby mieli kontakt z ulicą i tym, co się na niej dzieje. Tu, w mojej okolicy, na policję nikt jednak nie liczy.
Niektórzy przyczepią się do szukania zależności pomiędzy poziomem bezpieczeństwa i oświetleniem ulic. Spotkałem się nawet ze stwierdzeniem, że taka zależność nie istnieje, choć trudno w to uwierzyć. Jakkolwiek sprawa jest trudna do przeanalizowania, a już szczególnie doświadczalnego sprawdzenia, to jednak istnieją badania, pokazujące taki związek. Jedno z nich, opublikowane w 2019 r., analizowało związek pomiędzy kształtem przestrzeni publicznej, w tym jej oświetleniem, a poziomem przestępczości na terenie Nowego Jorku. Konkluzja jest jednoznaczna: zapewnienie ulicznego oświetlenia prowadziło do przynajmniej 36-procentowego spadku przestępstw uwzględnianych w badaniu. Autorzy studium wspominają przy tym o krążącej wciąż w tekstach publicystycznych i dyskusjach internetowych fałszywej tezie Narodowego Instytutu Sprawiedliwości USA, który w 1997 r. przedstawił Kongresowi USA opinię, iż brak dowodów na powiązanie oświetlenia ulicznego z poziomem przestępstw. Okazuje się, że jest to po prostu nieprawda. Co zresztą nie powinno być zaskoczeniem dla żadnej rozsądnej osoby.
Na lokalnych forach mojej i przyległych miejscowości zaczynają się pojawiać pierwsze wzmianki, na razie na poły żartobliwe, o powoływaniu jakichś straży czy patroli obywatelskich. Niektórzy marzą o tym, żeby złodziei spotkała sprawiedliwość, ale nie ta państwowa, lecz znacznie brutalniejsza, „ludowa”, można by rzec. Oszczędzę państwu detali.
Jednocześnie w mediach pojawiła się informacja, że aplikacja mobilna mObywatel, zawierająca elektroniczny dowód osobisty, prawo jazdy, dowód rejestracyjny i kilka innych poręcznych elementów, ma być wyposażona w moduł służący do zgłaszania przestępstw środowiskowych. A mówiąc prościej – do składania donosów w związku z zanieczyszczaniem środowiska. Teraz łatwiej będzie donieść na sąsiada, który w desperacji postanowił napalić mokrym drewnem.
Dlaczego wiążę te kwestie? Ponieważ mam tendencję do widzenia spraw w formie syntezy, większego obrazu. Ten większy obraz to dramatyczne i przyspieszające gwałtownie zwijanie się państwa tam, gdzie mamy prawo oczekiwać jego obecności, a wtrącanie się przez nie tam, gdzie go wcale nie potrzebujemy. Uliczne oświetlenie nie tylko – jak widać – zapobiega wzrostowi przestępczości, ale ma również wymiar symboliczny. Tam, gdzie jest na ulicy światło, tam jest jakiś ład, obecność służb, jakaś struktura państwowa (bo samorząd to również część państwa). Wyłączanie oświetlenia ulicznego, poza innymi nieprzyjemnymi skutkami, to bodaj najbardziej wymowny symptom zwijania się państwa.
Jeśli powiąże się to z nieuchronnym wzrostem przestępczości, wynikającym z innych przyczyn – napływu imigrantów i uchodźców czy pauperyzacją społeczeństwa – dostajemy receptę na potężny społeczny kryzys. Ludzie, którzy mają co chronić – a takich w Polsce wcale nie jest tak znów wielu i nie są ulubionym obiektem troski obecnej władzy – bo czegoś się jednak dorobili, będą coraz bardziej sfrustrowani widząc, że państwo nie wywiązuje się ze swoich podstawowych zadań. Będą szukali sposobów na poradzenie sobie z tym samemu. Nie chcę być złym prorokiem, ale jeśli sytuacja szybko się nie poprawi, będziemy mieć za jakiś czas powrót do lat 90., choć w nieco zmienionej postaci: szalejąca przestępczość, jakkolwiek może mniej zorganizowana, a drobniejsza i bardziej spontaniczna, zaś po drugiej stronie coraz bardziej wściekli ludzie. Jeżeli jedyną odpowiedzią państwa będzie ściganie obywateli, którzy ośmielą się je zastępować wobec jego bierności – a ich przecież znacznie łatwiej dopaść, oskarżyć i wsadzić niż bandytów – poziom frustracji jeszcze wzrośnie.
A wzrośnie tym bardziej, im więcej będzie pomysłów takich jak wspomniany moduł zgłaszania przestępstw środowiskowych. Ludzie będą to interpretować trafnie: państwo nie potrafi nam zapewnić podstawowego bezpieczeństwa (symbolicznie – pogrąża nas w ciemnościach i otwiera drogę bandytom), ale za to chce, żebyśmy na siebie nawzajem donosili i z pewnością bardzo chętnie dojedzie tego czy innego za jakieś banalne wykroczenie przeciwko środowisku czy jazdę buspasem.
Czy pamiętają państwo dwa bardzo głośne swego czasu filmy, oparte na głośnych sprawach: „Dług” śp. Krzysztofa Krauzego z 1999 i „Lincz” Krzysztofa Łukaszewicza z 2010 r.? W obu przypadkach praprzyczyną zabójstw popełnionych przez pierwowzory bohaterów tych obrazów była rosnąca frustracja biernością państwa oraz poczucie bezsilności. W pierwszym przypadku ofiarą padł bezwzględny lichwiarz, w drugim – miejscowy bandzior terroryzujący wiejską społeczność. Ten drugi przypadek jest szczególnie ciekawy (pisałem o nim swego czasu wiele), ponieważ bandzior zwany „Ciechankiem” był wielokrotnie zgłaszany na policję, która nie podjęła żadnych działań. „Ciechanka” zatłuczono w 2005, gdy chodził po wsi z siekierą, grożąc kolejnym ludziom, że ich zabije. W 2009 r. sprawcy mordu zostali ułaskawieni przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Ten akt prezydenckiej łaski jest również symboliczny w kontekście tych rozważań. Lech Kaczyński, szczególnie uczulony na punkcie przestępczości i sprawiedliwości, chciał pokazać, że skończyły się czasy, gdy obywatele będą karani za to, że wyręczyli państwo w jego fundamentalnym zadaniu, jakim jest zapewnienie bezpieczeństwa, ale również, że nigdy już nie powinni musieć tego robić. Wydawało się, że w tych zasadniczych, podstawowych kwestiach faktycznie idziemy w tę stronę. Powoli bo powoli, ale jednak. Teraz jednak wszystko to może zostać zniweczone.
I znów muszę to napisać: a nie mówiłem? Dokładnie taki rozwój wypadków przewidywałem, kiedy z powodu pandemii pojawiły się pierwsze symptomy problemów gospodarczych, a następnie, gdy za sprawą swojego bezprecedensowego zaangażowanie w sprawę Ukrainy Polska wzięła na siebie zdecydowanie zbyt duże ciężary oraz swoimi decyzjami dotyczącymi kwestii surowcowych sprowadziła na siebie problemy większe niż te faktycznie nieuniknione. Mamy zatem do czynienia ze skutkami w dużej mierze działań samego państwa i rządzących, które to skutki potrzebują jeszcze nieco czasu, aby dojrzeć i objawić się w pełni, a jako że nie są natychmiastowe i całkowicie oczywiste, więc władza traktuje je jako nieistniejące. Przebudzenie może być bardzo bolesne.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego