II RP obroniła się szczęśliwie przed sowieckim najazdem, ale już nie przed ześlizgnięciem się sześć lat później w coraz bardziej sklerotyczny autorytaryzm. A można by też bronić tezy, że wrześniowa klęska, która zakończyła 20 lat wolnej Polski na kolejnych kilkadziesiąt lat, była w dużej mierze skutkiem wydarzeń z roku 1926 i stanu, do jakiego Polskę doprowadziły rządy oparte nie na instytucjach, ale na autorytecie jednego – cóż, że wybitnego? – polityka.
Tak już mam, że gdy świętujemy jakąś rocznicę, trudno mi ją widzieć bez kontekstu. Bez tego, co było wcześniej, ale i co było później. „Sierpień 1920 roku był bezprecedensowym doświadczeniem wspólnoty i solidarności narodowej” – stwierdził pan prezydent w swoim przesłaniu z okazji rocznicy apogeum (choć to dyskusyjny termin z militarnego punktu widzenia) Bitwy Warszawskiej. Faktycznie – to trafne stwierdzenie. Polskę uratował wtedy wysiłek praktycznie wszystkich, różnych stanów społecznych, wyznań i pochodzenia. Nie był to – jak podkreślałem wielokrotnie – żaden cud (określenie wymyślone przez endeckiego publicystę, pierwszego redaktora naczelnego dziennika „Rzeczpospolita”, Stanisława Strońskiego), ale świetne pomysły taktyczne, doskonały wywiad, bardzo dobra organizacja w państwie dopiero się przecież tworzącym.
Nie mogę jednak zapomnieć o tym, jaki los spotkał w późniejszym czasie ważne osoby tego dramatu. To część tej samej historii. Jedna z nich to szef Sztabu Generalnego, obrońca Lwowa, autor projektu manewru, który zapewnił nam zwycięstwo pod Warszawą, gen. Tadeusz Jordan Rozwadowski. Sześć lat później dowódca wojsk rządowych, występujących przeciwko puczowi wojskowemu Józefa Piłsudskiego. Potem wsadzony bezprawnie do aresztu w więzieniu na wileńskim Antokolu i w nim trzymany wbrew orzeczeniu sądu wojskowego.
Zmarł wkrótce po wyjściu na wolność, w 1928 r. Swoją drogą skandalem jest, że gen. Rozwadowski, ofiara mściwości Piłsudskiego (podobnie zresztą jak gen. Zagórski czy wielu innych polityków lub publicystów antysanacyjnych), nie ma swoich ulic, placów czy pomników. Nie o nim dziś jednak chcę pisać.
„Roboty nie przerywałem”
Nie byłoby naprawdę zbiorowego polskiego wysiłku wojennego w roku 1920, gdyby nie ówczesny prezydent ministrów (premier) Wincenty Witos. Okoliczności powołania go na premiera Rządu Obrony Narodowej były prawdziwie symboliczne.
23 lipca Witos pracował na swoim polu w Wierzchosławicach i został niemalże dosłownie oderwany od pługa przez oficera łącznikowego, który przyjechał po niego w imieniu Naczelnika Państwa. O tym fakcie powiadomił gospodarza podekscytowany parobek.
„Roboty nie przerywałem wiedząc, że jak kto ma do mnie interes, to mnie na pewno znajdzie” – wspominał potem Witos. Rząd przy poparciu wszystkich stronnictw sejmowych został powołany już dzień później.
30 lipca prezydent ministrów Wincenty Witos, cieszący się ogromnym autorytetem wśród chłopów, wydał odezwę do nich skierowaną. Czytamy w niej między innymi (zachowuję oryginalną pisownię i interpunkcję):
W chwili, dla Państwa i dla Was, Bracia, przełomowej, wola stronnictw sejmowych powołała mnie do objęcia steru rządów w Polsce. Oddając władzę Prezydenta Ministrów w moje ręce, stronnictwa zadokumentowały, że Państwo Polskie jest i pozostanie państwem ludowem; oddając ją w moje ręce w czasie dla Państwa najcięższym, stwierdziły, że ratunek może i powinien dać Państwu lud, prawowity tego państwa gospodarz. […]
Bolszewicy runęli na nasze ziemie i wdarli się już do naszych wsi i miast, niosąc zniszczenie, zagładę dla Państwa i niewolę dla ludu. […] Od was, Bracia włościanie, zależy, czy Polska będzie wolnem Państwem ludowem, w którem lud będzie rządzić i żyć szczęśliwie, czy też stanie się niewolnicą moskiewską; czy będzie się rozwijać w wolności i dobrobycie, czy też będzie zmuszona pod batem władców Rosji pracować dla najeźdźców i żywić ich swoją krwią i znojem.
Za to, czy Państwo Polskie uchronimy przed zagładą, siebie przed jarzmem niewoli, rodziny nasze przed nędzą, a całe pokolenia nasze przed hańbą, za to my, Bracia włościanie, odpowiedzialność ponosimy i ponieść musimy.
Od kogóż Polska Ludowa może wymagać ratunku?
W pierwszym rzędzie od nas, bo my jesteśmy najliczniejsi, bo nam Ona najwięcej dać może w przyszłości.
Państwo – to naród; Państwo – to – wy. […]
Niech każdy z Was spełni swój obowiązek!
Każdy z Was zdolny do noszenia broni – na front!
Dziś największy obowiązek każdego Polaka, to służba w obronie Ojczyzny. Na polu walki, na froncie miejsce dziś dla każdego, kto broń udźwignąć potrafi! Inni dać muszą ofiarę z pracy i mienia.
Precz z małodusznością! Precz ze zwątpieniem! Ludowi, który jest potęgą, wątpić ani rezygnować nie wolno. Trzeba ratować Ojczyznę, trzeba Jej dzisiaj oddać wszystko, majątek, krew i życie, bo ta ofiara stokrotnie się opłaci, gdy uratujemy Państwo od niewoli i hańby. […]
To Wam nakazuje Ojczyzna. To Wam nakazuje Rząd.
Prezydent Ministrów: Wincenty Witos
Warszawa, dnia 30 lipca 1920 r.
Witos nie ograniczał się do tekstu na plakacie, występował też na wiecach i starał się osobiście zachęcać chłopów do udziału w walce. Swoim autorytetem przekonał ich, że opłaca im się walczyć za nową Polskę, co wcale po okresie rozbiorów dla wielu nie było tak oczywiste, szczególnie w obliczu obłudnej bolszewickiej propagandy, obiecującej chłopom i robotnikom raj na ziemi po zniszczeniu „pańskiej” Polski.
Bohater w Berezie
Mija dziesięć lat i oto bohater tamtych dni 8 września 1930 r. wraca nocą do domu w Wierzchosławicach pociągiem z Warszawy. Zaraz po ruszeniu pociągu ze stacji do przedziału wsiada czterech panów. Witos tak potem wspominał tę sytuację:
„Jeden z nich był w cywilnym ubraniu, drugi w mundurze komisarza policji, trzeci policjanta, a ostatni żandarma wojskowego. […] Bardzo niedelikatnie wyprosili Żyda za drzwi [współpasażera Witosa – Ł.W.], a pan w cywilnym ubraniu, nie przedstawiając się wcale, pokazał mi prędko klapę surduta [tam wówczas nieumundurowani funkcjonariusze nosili znaczek identyfikacyjny policji – Ł.W.] i wezwał do natychmiastowego powstania z miejsca. Kiedy zbytnio się nie kwapiłem, nie wiedząc, z kim mam do czynienia i co to wszystko znaczy, wezwanie swoje powtórzył głosem ostrym i podnieconym, oświadczając, że użyje siły, jeśli natychmiast nie wstanę. Kiedy zapytałem go, czy to jest aresztowanie, a jeśli tak, czy ma polecenie od sędziego, nie odrzekł nic, a tylko żandarm odezwał się słowami »wszystko jest«”.
10 września Witos znalazł się wraz z innymi przeciwnikami Sanacji w twierdzy w Brześciu nad Bugiem. Było tam wielu zatrzymanych w tym samym momencie, między innymi byli posłowie, a potem znalazł się tam również bohater walki o polski Śląsk, Wojciech Korfanty. Komendantem twierdzy brzeskiej był niesławny pułkownik Wacław Kostek-Biernacki, ulubiony sadysta Piłsudskiego, wpatrzony w Marszałka jak w portret. W marcu 1921 r. w przeddzień imienin ukochanego wodza jako zastępca dowódcy 43. pułku piechoty Kostek-Biernacki zorganizował w Dubnie „procesję”, w której portret Marszałka niesiono w charakterze feretronu. Czy trzeba coś więcej mówić?
Jako komendant twierdzy w Brześciu, nie tylko tolerował, ale wręcz inicjował znęcanie się nad więźniami. Pobito między innymi Hermana Liebermana, Karola Popiela, Wojciecha Korfantego, Wołodymyra (Włodzimierza) Celewicza, również byłego posła.
Ten ostatni mówił Witosowi, kiedy trafił do jego celi: „Proszę pana, ja jestem taki pokorny, staram się każde życzenie odgadywać, a oni mnie mimo to tak strasznie katują, znieważają i poniewierają, cóż by dopiero było, gdybym się zachowywał inaczej. […] Ja nic nie zawiniłem, a w partii starałem się zawsze tak postępować, aby państwu polskiemu nie szkodzić”. Celewicz był wcześniej posłem Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego.
Witos miał szczęście: jego akurat nie bito. Celewicz miał nadzieję, że może bliskość byłego premiera i jego ochroni przed dalszym upokarzaniem i katowaniem.
CZYTAJ TAKŻE:
KITA: 1 i 15 sierpnia – polski dobry i zły bliźniak
WARZECHA: Manipulowanie historią, czyli o czym się nie mówi 15 sierpnia
Sklerotyczny autorytaryzm II RP
Proces brzeski był farsą i pozostaje hańbą II RP, absolutnie niedostatecznie dziś przypominaną. Wyroki zapadły w 1932 r. w styczniu. Witosa skazano na półtora roku pozbawienia wolności. Jeszcze przed uprawomocnieniem się wyroku działacz ludowy wyjechał do Czechosłowacji. Wrócił z niej w 1939 r., wtedy przesiedział w areszcie kilka dni. Zmarł po wojnie, w 1945 r.
Witos, bohater roku 1920, bez przesady powiedzieć można – jeden ze zbawców Polski musiał czekać na sprawiedliwość 101 lat. Polskie Stronnictwo Ludowe próbowało już w III RP doprowadzić do rewizji wyroków, ale wniosek o kasację został dwukrotnie oddalony – w 2005 i 2008 r. Udało się dopiero na wniosek rzecznika praw obywatelskich Adama Bodnara: Sąd Najwyższy w maju tego roku wydał wyrok kasacyjny, uniewinniając wszystkich skazanych w haniebnym procesie brzeskim: Wincentego Witosa, Kazimierza Bagińskiego, Norberta Barlickiego, Adama Ciołkosza, Stanisława Dubois, Władysława Kiernika, Hermana Liebermana, Mieczysława Mastka, Adama Pragiera i Józefa Putka. Przewodniczącym składu orzekającego był SSN dr Michał Laskowski, a członkami składu – SSN Eugeniusz Wildowicz oraz SSN prof. dr hab. Paweł Wiliński.
W ustnym uzasadnieniu wyroku SSN Michał Laskowski powiedział:
Można byłoby tutaj podejść do sprawy formalistycznie: stwierdzić niedopuszczalność kasacji, umorzyć postępowanie i można to uzasadnić jurydycznie. Ale takie rozwiązanie nie byłoby sprawiedliwe. Któż jak nie SN miałby wydać orzeczenie sprawiedliwe i zrealizować w ten sposób podstawową zasadę demokratycznego państwa prawnego. Śledztwo i proces w rozpoznawanej sprawie stanowiły przykład instrumentalnego wykorzystania prawa i sądów do prześladowania przeciwników politycznych. Jednocześnie do wywarcia efektu zastraszenia wobec polityków opozycji ale i wyborców. Jest to nadużycie prawa który jest niemożliwy do zaakceptowania nie tylko dziś, ale i w świetle obowiązujących w 1930 roku przepisów i standardów. Należało więc te wyroki wyeliminować z obrotu prawnego. Dzisiejsze orzeczenie stanowi też pewne zadośćuczynienie dla skazanych. Ta sprawa powinna stanowić lekcję na temat roli prawa i sądów w państwie. I to lekcję nie tylko dla sędziów, ale także dla przedstawicieli władzy wykonawczej, ustawodawczej, dla nas wszystkich. Sprawa ta powinna stanowić przestrogę przed pokusą zwalczania przeciwników politycznych za pomocą instrumentów państwa i prawa. Podejmowaniu działań wbrew prawu i konstytucji dla poszerzania zakresu władzy. Poza sprawiedliwością i zadośćuczynieniem, choćby symbolicznym, skazanym w procesie, w tym właśnie wyraża się aktualność problematyki, której dotyczy dzisiejsza rozprawa.
II RP obroniła się szczęśliwie przed sowieckim najazdem, ale już nie przed ześlizgnięciem się sześć lat później w coraz bardziej sklerotyczny autorytaryzm. A można by też bronić tezy, że wrześniowa klęska, która zakończyła 20 lat wolnej Polski na kolejnych kilkadziesiąt lat, była w dużej mierze skutkiem wydarzeń z roku 1926 i stanu, do jakiego Polskę doprowadziły rządy oparte nie na instytucjach, ale na autorytecie jednego – cóż, że wybitnego? – polityka.
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.