Gromy, które posypały się na głowę Żakowskiego ze strony zwolenników nowej większości sejmowej, nie wynikały z refleksji nad tym, czy taki system da się stworzyć czy nie, nawet jeśli w ten sposób się maskowały. W istocie były to głosy fundamentalnego sprzeciwu wobec samej idei, na której Żakowski się oparł: że w Polsce pod rządami nowej władzy również wyborcy PiS powinni się czuć choćby trochę u siebie. A będzie to zależało także od tego, jak będą wyglądały media publiczne.
„Chciałbym do państwa zaapelować, abyśmy pomyśleli o tym, jak podzielić się pieniędzmi, infrastrukturą, mediami, tymi, które mają charakter publiczny, są finansowane ze środków publicznych, z tymi, którzy przegrali wybory w październiku. […] Czy jesteśmy gotowi pomyśleć o tym, że Dwójka [TVP 2] będzie PiS-owska?” – mówił podczas debaty „Media publiczne a demokracja w Polsce dzisiaj” Jacek Żakowski. I natychmiast stał się obiektem ataków.
Jacka Żakowskiego słusznie można uważać za zdecydowanego stronnika tych, którzy już wkrótce przejmą rządy w Polsce. Jeśli jednak ktoś uważnie obserwuje jego działalność publicystyczną, musi też wiedzieć, że Żakowski ma tendencję do formułowania od czasu do czasu niezależnych i niepopularnych w swojej bańce poglądów. Z perspektywy przeciwnego obozu politycznego może się to wydawać mało znaczące, ale to mniej więcej tak, jakby wszystkie osoby o prawicowych poglądach wrzucać do worka z napisem „pisowcy” (pomijając fakt, że PiS to nie jest partia prawicowa).
Żakowski podczas wspomnianej debaty rzucił pomysł formalnego podziału anten TVP pomiędzy koalicję i opozycję, który być może nie wytrzymuje szczegółowej analizy i krytyki. Trudno odmówić racji głosom, których autorzy wskazywali, że pojawi się pytanie choćby o to, co w takiej sytuacji miałaby dostać Konfederacja, która nie należy ani do nowej koalicji, ani nie jest sprzymierzona z PiS, a przecież ma również mocny demokratyczny mandat, zatem także w takim podziale powinna zostać uwzględniona.
System, który proponował Żakowski, faktycznie funkcjonuje – lepiej lub gorzej – w niektórych państwach, między innymi w Niemczech czy Włoszech. Nie znaczy to jednak, że byłby do zrealizowania w Polsce. Sądzę raczej, że z różnych powodów, także czysto formalnych, nie dałoby się go u nas wprowadzić. Jeśli TVP jest jedną spółką, to jak trzeba by przekonstruować jej statut, żeby dyrektorzy anten, mający realizować całkiem odrębne koncepcje, mogli to robić niezależnie od stanowiska i upodobań prezesa całej firmy? Można też mieć duże wątpliwości, czy tak właśnie powinny działać media publiczne i czy nie oznaczałoby to rezygnacji z wszelkich prób doprowadzenia ich jednak do względnie przyzwoitego standardu zamiast pójścia w stronę oficjalnego upartyjnienia.
Wszystko to prawda. Jednak powiedzmy sobie szczerze, że gromy, które posypały się na głowę Żakowskiego ze strony zwolenników nowej większości sejmowej, nie wynikały z refleksji nad tym, czy taki system da się stworzyć czy nie, nawet jeśli w ten sposób się maskowały. W istocie były to głosy fundamentalnego sprzeciwu wobec samej idei, na której Żakowski się oparł: że w Polsce pod rządami nowej władzy również wyborcy PiS powinni się czuć choćby trochę u siebie. A będzie to zależało także od tego, jak będą wyglądały media publiczne.
Prawda jest bowiem taka, że szczególnie w elicie, skupiającej się wokół nowej władzy – czyli w kręgach, do których należy Żakowski – wiele osób aż dyszy myślą o zemście. Ktoś może powiedzieć, że tak byłoby po ośmiu latach rządów dotychczasowej władzy niezależnie od tego, w jaki sposób ona by się zachowywała, sądzę jednak, że to błędna diagnoza. Owszem, tak byłoby zapewne do jakiegoś stopnia, ale jednak postawy nie byłyby tak skrajne i drastyczne jak są teraz.
Telewizja publiczna stała się dla środowisk zabranych wokół nowej władzy symbolem patologii czasów odchodzących w przeszłość i dlatego wszelkie próby wprowadzenia do dyskusji o jej kształcie głosów choćby delikatnie umiarkowanych – tak jak to zrobił Żakowski – spotykają się z okrzykami potępienia. Dla sympatyków nowego porządku, jak wiadomo, odchylenie symetrystyczne jest czymś tak samo wstrętnym i obmierzłym co dla szczerych komunistów w Związku Sowieckim w latach 20. i 30. XX wieku odchylenie trockistowskie.
Tymczasem to właśnie media publiczne będą najczulszym papierkiem lakmusowym podejścia nowej władzy do własnych zapowiedzi o tym, że państwo ma być dla wszystkich. Oczywiście nie łudźmy się i bądźmy realistami: przy tym poziomie konfliktu światopoglądowego i politycznego frazesy o tym, że „każdy będzie się czuć w Polsce jak u siebie”, są mrzonkami bez pokrycia. To jest po prostu niemożliwe. Zwolennicy dotychczasowej opozycji nie czuli się „u siebie” w państwie rządzonym przez Prawo i Sprawiedliwość i trudno było mieć wrażenie, że politycy tego ugrupowania mają w związku z tym jakiś problem. Nawet gdyby rządy nowej władzy były w promowaniu najbardziej kontrowersyjnych punktów swojej agendy wyjątkowo wstrzemięźliwe i umiarkowane – nie mamy pojęcia, czy tak będzie – to i tak przy obecnym nastawieniu i skonfliktowaniu elektoratów zwolennicy Zjednoczonej Prawicy, a także Konfederacji, nie czuliby się „u siebie” w Polsce pod władza KO, Lewicy i Trzeciej Drogi. Rzecz jednak w tym, żeby przynajmniej nie czuli się całkowicie zlekceważeni i wyalienowani. Tak rozumiem sens wypowiedzi Jacka Żakowskiego, który wydaje się również uwzględniać, że tego typu odczucia są znakomitym podglebiem do społecznych buntów, których skutki mogą być nieobliczalne. A w konsekwencji może to zagrozić stronie, której sam Żakowski jednak kibicuje.
TVP w jakiś sposób zrównoważona, mniej agresywna, a przede wszystkim dająca odpowiednie miejsce poglądom innym niż podzielane przez władzę byłaby nie tylko swego rodzaju wentylem bezpieczeństwa, ale faktycznie spełniałaby funkcję, jaką media publiczne powinny spełniać w dobrze urządzonym państwie.
Nie może to jednak być system kilku listków figowych: gdzieś w nocy wrzucimy Pospieszalskiego, zaczniemy zapraszać Gadowskiego, a od Warzechy od czasu do czasu weźmiemy „setkę”. Żakowski to również trafnie wyczuł albo zrozumiał, mówiąc o podziale anten, czyli o zabiegu, który tworzyłby jednak coś na kształt autentycznej równowagi między przekazami.
Takie rozwiązanie, jako się rzekło, nie zostanie najpewniej przyjęte. Raczej nie obejdzie się też bez zwolnienia przynajmniej tych ludzi, którzy swoimi twarzami firmowali najbardziej ordynarne zagrania propagandowe – i tutaj nawet trudno mieć pretensję. Ale co z tego chaosu się ostatecznie wyłoni? I czy jest gdzieś jakiś wzór, na którym można by się oprzeć? Otóż tak się składa, że właściwie jest.
Co wtorek rano od lat jestem gościem porannej rozmowy w lokalnej publicznej rozgłośni Polskiego Radia na Mazowszu, Radiu dla Ciebie (RDC). Rozmowy zwykle prowadzi redaktor naczelny Grzegorz Chlasta (dawno temu w TOK FM), a wydawcą jest jego zastępczyni Aleksandra Głogowska. Występujemy jako wtorkowi komentatorzy na ogół w stałym składzie: prócz mnie pojawiają się Adrian Stankowski z „Gazety Polskiej” i Jakub Dymek z „Przeglądu”, także współautor podcastu „Dwie Lewe Ręce”. Rozmowy bywają czasem zabawne, czasem spór przybiera nawet gwałtowną, ale nigdy nie chamską formę. Nic dziwnego, bo wszyscy trzej różnimy się ogromnie światopoglądowo.
Ta możliwość spotykania się przez tyle lat w tak zróżnicowanym towarzystwie to w ogromnej mierze zasługa Grzegorza Chlasty, który jest w stanie rozmawiać z każdym, a każdego swojego gościa traktuje z podobną kulturą oraz obdarza podobną ciekawością. Słuchacz ma poczucie, że redaktor Chlasta naprawdę interesuje się tym, o co pyta – czy są to perspektywy polityczne na najbliższy tydzień, czy wojna na Ukrainie, czy nowa książka popularnonaukowa, czy wreszcie najnowsza sztuka w którymś z warszawskich teatrów. To rzadki dar.
Podczas ostatniego programu rozmawialiśmy na temat pomysłu Jacka Żakowskiego. W pewnym momencie Jakub Dymek stwierdził, że przecież jest funkcjonujący w praktyce wzór tego, jak powinny wyglądać media publiczne: to właśnie RDC, gdzie nadal pojawiają się obok siebie ludzie tacy jak Roman Imielski z „Gazety Wyborczej” z jednej strony i Jacek Łęski z TVP z drugiej. To zasługa nie tylko wspomnianych przeze mnie wcześniej Głogowskiej i Chlasty, lecz również mianowanego już za PiS prezesa rozgłośni, Tadeusza Deszkiewicza, który nie zaczął realizować w kierowanej przez siebie rozgłośni polityki walenia cepem. Chwała mu za to.
Czyli jeśli się chce i ma się do tego odpowiednich ludzi, to tak – można nawet w obecnych warunkach robić medium prawdziwie publiczne. Tyle że właśnie: trzeba chcieć.
Tekst powstał w ramach projektu: „Kontra – budujemy forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.