Mamy problem z postawieniem wyraźnej granicy pomiędzy tym, co jest ewidentnym wariactwem a tym, co nim nie jest, ale tak próbuje się to przedstawiać. Ileż to razy czytałem o „spiskowych teoriach” tam, gdzie jako żywo o żaden spisek nie chodziło, ale o zakulisowe uzgodnienia, podejmowane po cichu decyzje czy niejawny lobbing. Jak mówi stare, nieco może przesadzone powiedzenie: nie ma teorii spiskowych, są tylko spiski.
W filmie Richarda Donnera z 1997 r. Mel Gibson gra taksówkarza Jerry’ego Fletchera, a Julia Roberts – pracującą dla rządu prawniczkę Alice Sutton. Fletcher ogarnięty jest obsesją teorii spiskowej: uważa, że krajem rządzi jakaś tajemnicza klika, która zagraża jemu samemu. Do pewnego momentu wydaje się, że jest zwykłym wariatem. Na koniec jednak okazuje się, że miał rację.
To w filmie, ja natomiast spotkałem ostatnio wariata. Używam tego pojęcia w znaczeniu potocznym, jako że psychiatrą nie jestem, choć jestem zarazem pewien, że zawodowiec byłby w stanie przyporządkować tu określoną jednostkę chorobową.
Zapewne wielu z Czytelników ma za sobą takie doświadczenie: spotykają Państwo człowieka sprawiającego na pierwszy rzut oka normalne wrażenie, a jednak od razu coś w jego postępowaniu każe zachować ostrożność. Nie, nie ma tu mowy o jakichś gwałtownych ruchach, agresji czy w ogóle czymkolwiek, co mogłoby do takiej osoby przyciągnąć uwagę w tłumie. Ot, pozornie zwykły pan lat na oko nieco ponad 60, normalnie, choć raczej skromnie ubrany, kulturalnie zaczynający rozmowę.
Było to podczas pewnego wydarzenia, na którym obecna była większa grupa ludzi. Spotkanie było przelotne. Rozmowę szybko uciąłem, widząc już po kilkudziesięciu sekundach, że mam przed sobą jeden z owych specyficznych przypadków. Uprzedzam ewentualne uwagi krytyczne: nie czuję się powołany do tego, żeby otaczać takie przypadkowo spotkane osoby opieką czy toczyć z nimi terapeutyczne dialogi. W warunkach przelotnej doraźności nic by to zresztą zapewne nie dało. Nie wiem, czy ów człowiek miał kogoś, kto by o niego zadbał. Może zresztą jego bliskiemu otoczeniu wydaje się, że wszystko jest w porządku, a może po prostu uznają jego stan za mieszczący się mimo wszystko w bardzo liberalnie definiowanej normie.
Spytają Państwo, na jakiej zatem podstawie postawiłem diagnozę. Nie skromnie odpowiem: na podstawie wieloletniego doświadczenia w kontaktach z ludźmi. Nie pomyliłem się. Jegomość po kilku minutach wydobył z teczki papiery, które wcisnął mi do ręki. Był tam jakiś jego artykuł – dwie strony zapisane bardzo gęstym drukiem – a także małe karteczki, wydruki z drukarki, pocięte nożyczkami na kwadraciki, na jednym z których widniał adres strony internetowej. Później z ciekawości oraz po to, aby upewnić się, że moja diagnoza jest trafna, wszedłem pod ów adres.
Najpierw zapoznałem się z ostrzeżeniem, że większość osób odrzuci to, co przeczyta dalej, bo tak mamy „zaprogramowane mózgi”, żeby odrzucać informacje zaburzające nasze widzenie rzeczywistości. I na to zastrzeżenie warto zwrócić uwagę, bo jest jak najbardziej prawdziwe – to przecież zjawisko doskonale znane psychologii.
Po wejściu głębiej otworzył się przede mną wielorozdziałowy wywód, prezentujący ukrywaną strukturę rzeczywistości. Dosłownych cytatów tu nie będzie. Streszczę jedynie, na ile to w ogóle jest możliwe: żyjemy w fałszywej rzeczywistości, w korporacji, która tylko udaje państwo, i to od 1926 r., od zamachu majowego (choć korporacją ten twór stał się później); polskojęzyczni urzędnicy korporacji wiedzą, że obsługują iluzję; jesteśmy sterowani i bodźcowani na różne sposoby, a to w szczególności poprzez podawane jedzenie, szczepionki, nawet 5G (tak, i tego elementu nie mogło zabraknąć); Kościół w istocie opiera się na fałszywym odczytaniu Pisma Świętego i w sumie też jest jakąś udawaną strukturą; jednak następuje właśnie odzyskiwanie przez polskie państwo jego właściwej postaci, a to poprzez pracę „wielu dobrych ludzi”, oczywiście w tekście niewymienionych. Co to wszystko właściwie oznacza i co powinno się w związku z tym stać – w gruncie rzeczy nie wiadomo.
Piszę o tym wszystkim nie po to, żeby znęcać się nad chorym niewątpliwie człowiekiem – aczkolwiek wewnętrzna logika tego typu przekonań jest w pewien sposób sama w sobie fascynująca. Ludzie je żywiący muszą być autentycznie przekonani, że odkryli Wielką Tajemnicę, którą widzą tylko oni i ewentualnie jeszcze garstka ludzi, a kto zaprzecza, ten niechybnie jest częścią spisku. Budują swoje przekonania na wyciąganiu absurdalnie daleko idących wniosków z drobnych, powszechnie znanych faktów życia codziennego. Brak reakcji oficjalnych struktur na różnego rodzaju wnioski i pisma, którymi je standardowo zasypują, przyjmują za potwierdzenie swoich podejrzeń albo twierdzeń. Myślę zresztą, że psychiatrzy, mający do czynienia z jednoznacznie już klinicznymi przypadkami tego rodzaju, byliby w stanie rozpisać ten schemat myślowy znacznie dokładniej ode mnie. W każdym razie zawiera on mechanizm samopotwierdzania się.
Piszę o tym, ponieważ wywód, z którym się zapoznałem, zawierał przecież jakieś elementy zgodne z faktami i nawet racjonalne. Tak, w przypadku pandemii covid mieliśmy do czynienia z działaniem dużych mechanizmów manipulacyjnych, podobnie jak mieliśmy do czynienia z lobbingiem firm farmaceutycznych – poniekąd potwierdził to pamiętny żałosny list byłego ministra zdrowia Adama Niedzielskiego w sprawie nadmiarowych szczepionek firmy Pfizer. W przypadku marketingu wielkich firm i ich produktów również mamy do czynienia z manipulacją, opartą na dobrze rozpoznanych mechanizmach ludzkiej percepcji. I tak dalej, i tak dalej. Wszystkie te faktycznie istniejące czynniki w skrajnie spiskowym obrazie świata zostają jednak wymieszane z elementami wręcz fantastycznymi.
Problem, o którym pomyślałem po przejrzeniu strony z rewelacjami na temat sytuacji Polski będącej faktycznie tylko korporacją, to postawienie wyraźnej granicy pomiędzy tym, co jest ewidentnym wariactwem a tym, co nim nie jest, ale tak próbuje się to przedstawiać. Ileż to razy czytałem o „spiskowych teoriach” tam, gdzie jako żywo o żaden spisek nie chodziło, ale o zakulisowe uzgodnienia, podejmowane po cichu decyzje czy niejawny lobbing. Jak mówi stare, nieco może przesadzone powiedzenie: nie ma teorii spiskowych, są tylko spiski.
Ludzie, starający się pokazać szerszej publiczności wewnętrzne mechanizmy rzeczywistości, stają często przed trudnym zadaniem obronienia się przed oskarżeniami o szerzenie „teorii spiskowych”. Podczas gdy pokazują tylko to, co jest po prostu nieco schowane, ale nie jest zmyśleniem ani nawet niepopartą dowodami spekulacją.
Wskazałbym na dwa rodzaje takich mechanizmów, które kpiarze lubią oznaczać jako „teorie spiskowe”. Kpiarze ci nie są zresztą częścią żadnego spisku, mającego na celu odstraszenie ludzi od prawdy, ale po prostu są albo mało przenikliwi, albo najzwyczajniej swoimi niewysublimowanymi kpinami zarabiają na chleb. Nie ma w tym żadnej większej tajemnicy.
Pierwszy rodzaj mechanizmu to tworzenie ideowej sprężyny dla określonego rodzaju działań. Tu naczelną rolę odgrywają różnego rodzaju guru, którzy zapewniają podstawę dla konkretnych posunięć politycznych.
Są guru sformatowani na przekaz bardziej masowy, jak Greta Thunberg, a są ci przeznaczeni dla publiczności bardziej wysublimowanej, jak Yuval Noah Harari. Nie znaczy to, że jakaś rada starszych w tajemnicy porozdawała role. Wyjaśnienie jest znacznie prostsze.
Taki Harari na swoich pomysłach najzwyczajniej dobrze zarabia i żyje w symbiozie z tymi, którzy potrzebują ich, aby swoje własne biznesowe albo polityczne pomysły móc opierać na mądrze brzmiących wywodach. Czy sam izraelski „wizjoner” szczerze wierzy w to, co pisze czy też jest to jedynie jego praca, po zakończeniu której wkłada laczki, otwiera piwo i siada spokojnie przed telewizorem pooglądać Netfliksa – nie wiem i nie ma to nawet większego znaczenia. Dość, że niektóre sektory polityki czy gospodarki uznały, że wynurzenia Harrariego mogą być dla nich przydatne, a sam Harari dzięki temu zarabia miliony dolarów i jeździ sobie po świecie. Symbioza doskonała i nie ma w tym nic spiskowego.
Drugi mechanizm to najzwyklejsze robienie interesów. Jeśli nadarza się okazja, zawsze pojawi się jakaś grupa przedsiębiorców, która będzie ją chciała wykorzystać, używając czasami niejawnych wpływów, żeby polepszyć swoją pozycję. Gdy na przykład zdarza się pandemia, jasne jest, że producenci szczepionek będą starali się przekonać stosunkowo niewielką przecież grupę decydentów, że ich produkty są absolutnie niezbędne i najlepsze. To idealna okazja biznesowa, gdyż w normalnych okolicznościach trzeba toczyć wielkie kampanie reklamowe, a tu wystarczy skutecznie oddziaływać na kilkaset, kilkadziesiąt, może nawet tylko kilkanaście osób, od których ostatecznie zależy decyzja – a w grze są miliardy euro lub dolarów. W tym również nie ma żadnego spisku. Mechanizm jest doskonale znany. Dlatego przecież zostały wypracowane regulacje, mające porządkować lobbing – tyle że w takich wyjątkowych okolicznościach one się nie sprawdzają, bo dotyczą normalnych, codziennych warunków, a te pandemiczne do takich nie należały.
Odwieczne motory ludzkiego działania – chęć zarobienia pieniędzy czy zdobycia władzy różnego rodzaju – nie są niczym niezwykłym. Nie ma tu znów mowy o jakichś tajnych spiskach. Po prostu wynikające z tego działania nie są prowadzone przy blasku reflektorów – i tyle. Takich sytuacji znamy z historii tysiące i nikt nie twierdzi przecież, że były to jakieś wyjątkowe, tajne spiski. W całkowitej skrytości toczyły się prace nad Projektem „Manhattan”, tak ciekawie pokazane niedawno w świetnym filmie „Oppenheimer”. Przez lata podczas zimnej wojny w Pałacu Myślewickim w warszawskich Łazienkach spotykały się w najwyższej skrytości delegacje USA i ChRL, żeby rozmawiać o wzajemnych relacjach, co ostatecznie zaowocowało dyplomatycznym trzęsieniem ziemi, gdy Waszyngton przeniósł swoje uznanie dyplomatyczne z Tajpej na Pekin. Nawet fakty ujawnione wiele już lat temu za sprawą upublicznienia afery Rywina pokazywały, w jaki sposób można starać się załatwić po cichu pozornie nieznaczący, a w istocie kluczowy passus w ustawie. Nie mówiąc o nagłym ujawnieniu przez odchodzący rząd, że przez wiele miesięcy a Ukrainie operowała tajna misja polskich podobno policjantów – a przecież wcześniej każda wzmianka o tym, że na Ukrainie mogą działać jakieś polskie mundurowe formacje była zbywana jako fantastyka. Teorie spiskowe? Nie, fakty. Rzeczywistość.
Zdaje się, że powinna nam w poszukiwaniu wyjaśnienia niektórych zagadkowych poczynań czy decyzji towarzyszyć jedna niezmienna zasada: brzytwa Ockhama. Czasami właściwe są najprostsze wyjaśnienia. Pamiętajmy, że im bardziej rozgałęziona konstrukcja, tym trudniej zachować jej szczelność czy ukryć ją przed osobami postronnymi. Dlatego jeśli ktoś chce coś ugrać w tajemnicy przed opinią publiczną, angażuje w sprawę jak najmniej osób.
Opowieści o tym, że wielkim spiskiem i fikcją były lądowanie na Księżycu albo zamachy z 11 września 2001 r., nie trzymają się kupy właśnie dlatego: nie da się zorganizować wielkiej fikcji, w którą zaangażowane są tysiące ludzi. I dlatego też spieszę Państwa uspokoić: nie, Polska nie jest pod okupacją tajemniczej korporacji, której polskojęzyczni przedstawiciele skrzętnie ten fakt ukrywają.
Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.