Wszystkie te uderzenia – a to w palenie, a to w picie alkoholu, a to w jeżdżenie własnym spalinowym samochodem – mają jedną wspólną cechę. Jest nią odbieranie nam tak pięknie opisanych w programie koncertu ulotnych przyjemności. Nasze życie ma się stać zdrowe, bezpieczne, pozbawione ryzyka – i przy tym straszliwie smutne, nudne oraz kontrolowane przez cały czas.
„A lieta vita” to tytuł słynnej piosenki późnorenesansowego włoskiego kompozytora Giovanniego Gastoldiego (1552-1622). W oryginale tekst śpiewany do melodii dobrze znanej fanom muzyki dawnej mówi o urokach miłości, ale na początku XVII w. jakiś anonimowy tłumacz przysposobił go dla języka polskiego. Właśnie: przysposobił, a nie przetłumaczył, gdyż w polskiej wersji zamiast o miłości jest o czymś innym.
Chcemy li sobie być o tej dobie dobrej myśli drużyno.
Melankolija niechaj stąd mija, a ty się przymknij, wino.
Wesołe serce z wina się rodzi, kto wodą pełni, ten na śmierć godzi,
Fa la la la la la, fa la la la.
Wino bez chyby zdrowia przyczyni, wino chorego zdrowym uczyni.
Fa la la la la la, fa la la la.
Wszystkie kłopoty ten trunek złoty bez pracej wykorzeni.
Ten wnet głupiego w dziwnie mądrego swojem dymem przemieni.
Ten skakać każe chociaż chromemu, ten głos formuje przy tym niememu.
Fa la la la la la, fa la la la.
Ja z swej ochoty bez przynaglania pić nie zaniecham by do zarania.
Fa la la la la la, fa la la la.
Ta pieśń zabrzmiała – wyśpiewana również przez publiczność – podczas niedawnego koncertu znakomitego Ensemble Barocum (Katarzyna Bienias – sopran, Patrycja Domagalska-Kałuża – klawesyn i Mateusz Kowalski – viola da gamba) w pałacu w Wilanowie. Koncert zatytułowano „O ulotnych życia przyjemnościach – miłości, muzyce, winie i kawie doprawionych szczyptą tytoniu”. Artyści we wprowadzeniu napisali: „Dzisiejszy koncert to opowieść o »ulotnych radościach« naszego ludzkiego życia, które – choć nietrwałe – to jednak bez których trudno byłoby sobie wyobrazić człowieczą egzystencję”.
Koncert, podczas którego wykonano utwory m.in. Jana Sebastiana Bacha (ale nie akurat słynną kantatę o kawie „Schweigt stille, plaudert nicht”), Henry’ego Purcella, George’a Fridericka Handla czy Thobiasa Hume’a, był znakomity. Nie mogłem jednak podczas słuchania uwolnić się od myśli, że cała jego treść, a także tytuł i wprowadzenie, jeszcze dekadę temu oczywiste, dziś zaczynają już brzmieć politycznie niepoprawnie. Objawia się bowiem coraz większa grupa zelotów, którzy w imię rzekomego dobra publicznego albo potępiają wszelkie używki, o których mowa była w treści utworów, albo wręcz domagają się ich zakazania.
Najbardziej znanym przedstawicielem antyalkoholowej krucjaty, wieszczącym rychłą zagładę Polski z powodu alkoholu, był swego czasu Krzysztof Brzózka, przez lata prezes pasożytującej na pieniądzach podatnika Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Brzózka stracił jednak w końcu stanowisko parę lat temu, a ostatnio w roli naczelnego wojownika z rzekomą alkoholową apokalipsą zastąpił go lewicowy aktywista Jan Śpiewak. Śpiewak ma wielu pomniejszych naśladowców. Oto dr Marcin Kędzierski, znany ekonomista z Krakowa, deklaruje na Facebooku, że walczy z „kulturą piwerka”, ale chętnie powalczy też z „kulturą winka”, zaś jedyną formą „odpowiedzialnego picia” jest jego zdaniem całkowita abstynencja.
Nie chcę się tutaj zajmować tym, czy problem alkoholizmu faktycznie jest tak dojmujący jak próbują nam wmawiać fanatycy antyalkoholowej krucjaty. Pisałem o tym w innych miejscach – i jest to nieprawda. Podobnie jak o tym, że jeśli przyjmiemy, iż dla naszego dobra oraz oszczędności budżetowych państwo ma prawo mieszać się w to, co jemy czy pijemy, to nie ma tu żadnej granicy. Za jakiś czas może się okazać, że w imię mniejszych wydatków na służbę zdrowia – oraz naszego dobrostanu – ministerialni urzędnicy będą nam układać jadłospis na cały tydzień.
CZYTAJ TAKŻE:
MACIEJEWSKI: Bezpieczeństwo i dwubiegunowość
WARZECHA: Na planecie Ksi, czyli o rzeczach zbędnych i wolności
Zwracam tym razem uwagę na coś innego: te wszystkie uderzenia – a to w palenie, a to w picie alkoholu, a to w jeżdżenie własnym spalinowym samochodem – mają jedną wspólną cechę. Jest nią odbieranie nam tak pięknie opisanych w programie koncertu ulotnych przyjemności. Nasze życie ma się stać zdrowe, bezpieczne, pozbawione ryzyka – i przy tym straszliwie smutne, nudne oraz kontrolowane przez cały czas.
Zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałoby dziedzictwo europejskiej kultury, gdyby usunąć z niego „kulturę winka”, o której z taką niechęcią pisze dr Kędzierski. Ocenzurowana by została ogromna część europejskiej literatury, od „Iliady” począwszy, poprzez Sienkiewiczowską Trylogię czy „Pana Tadeusza”, o takich drobiazgach jak „Pamiątki Soplicy” czy duża część książek Teodora Parnickiego nie wspominając.
Zniknęłaby olbrzymia część dramaturgii, z dużą częścią dzieł Szekspira włącznie. Ogromna część poezji, a także moich ulubionych XVII-wiecznych martwych natur, głównie szkoły flamandzkiej, gdzie szklany kielich napełniony trunkiem był stałym elementem. O onirycznych obrazach Witkacego nawet nie wspominam; zresztą duża część w nich była malowana pod wpływem substancji znacznie mocniejszych niż alkohol. No i nie zapominajmy o tym straszliwym krzewicielu pijaństwa, Janie Kochanowskim.
„Nasz dobry doktor spać się od nas bierze,
Ani chce z nami doczekać wieczerze.”
„Dajcie mu pokój! najdziem go w pościeli,
A sami przedsię bywajmy weseli!”
„Już po wieczerzy, pódźmy do Hiszpana!”
„Ba, wierę, pódźmy, ale nie bez dzbana.”
„Puszczaj, doktorze, towarzyszu miły!”
Doktor nie puścił, ale drzwi puściły.
„Jedna nie wadzi, daj ci Boże zdrowie!”
„By jeno jedna” — doktor na to powie.
Od jednej przyszło aż więc do dziewiąci,
A doktorowi mózg się we łbie mąci.
„Trudny — powiada — mój rząd z tymi pany:
Szedłem spać trzeźwo, a wstanę pijany.”
Wino, podobnie jak wiele innych używek (wśród których tytoń i kawa są akurat dość młode jako import z innych regionów świata), jest od wieków elementem zachodniej kultury.
W dążeniu do narzucenia nam ograniczeń w korzystaniu z przyjemności widzę niestety zalążek autorytaryzmu, znanego z wielu antyutopii, w tym takich jak te, które tworzył Janusz A. Zajdel. Wiele z nich zasadza się na identycznym schemacie: władza dochodzi do wniosku, że coś jest szkodliwe albo bardzo dobre i na podstawie tego swojego przekonania uznaje, że musi wymusić na rządzonych odpowiednie zachowanie.
Schemat prosty, nieskomplikowany, doskonale znany. Z tym że u Zajdla ci, którzy urządzali życie innym – jak w „Limes inferior”, „Całej prawdzie o planecie Ksi” albo w „Paradyzji” – robili to zwykle, jak się ostatecznie okazywało, z wyrachowania, wygodnictwa, chciwości albo strachu. Dziś zapewne taka motywacja dotyczy również części hunwejbinów, chcących nam odebrać nasze małe rozkosze, ale jest też zadziwiająco duża część, która wydaje się kierować najczystszym fanatyzmem. I to jest być może najbardziej przerażające.
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.