Jakkolwiek nie mam żadnych złudzeń co do twardości i interesowności amerykańskiej polityki – trudno oczekiwać czegoś innego od światowego mocarstwa – nie sposób zgodzić się z próbami stawiania na tej samej płaszczyźnie Bidena i Putina czy szerzej: Rosji i USA.
Wśród krążących w sieci posumowań orędzia Władimira Putina o stanie państwa – wygłoszonego w tym samym dniu, gdy Joe Biden w Warszawie miał swoje (treściowo puste) przemówienie w Arkadach Kubickiego – najbardziej ubawił mnie kolaż ujęć, pokazany przez profil twitterowy @SaintJavelin (pomijam tu ewidentną niestosowność zestawienia Matki Boskiej z wyrzutnią pocisków Javelin, ale jest to faktycznie jeden z najpopularniejszych ukraińskich profili wojennych). Na dziewięciu fotkach widzimy rosyjskich oficjeli, którzy podczas wystąpienia Władimira Władimirowicza znajdowali się w różnych fazach drzemki. Wśród drzemiących są deputowani do Dumy, jest też minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, a nawet były premier, obecnie wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Dmitrij Miedwiediew.
Bez przebudzenia
Niestety, zgodnie z polityką absurdalnego cenzurowania wszelkich treści pochodzących z Rosji, odcinającą nas od informacji, w polskich mediach przemówienia Putina nie pokazano. Z opisów, analiz i relacji wiadomo, że przede wszystkim było długie, niemal dwugodzinne, oraz zawierało standardowy zestaw kłamstw, połajanek czy gróźb. Tak standardowy, że nie były w stanie przykuć uwagi nawet najbardziej zaangażowanych towarzyszy, którzy mimo największych zapewne wysiłków, aby podtrzymać uwagę, zasypiali w fotelach. To ciekawe samo w sobie. Putinowski reżim potrafi być brutalny wobec wewnętrznych przeciwników, ale nie jest to jednak stalinizm. W tamtych czasach na pochrapującego słuchacza wystąpienia Wielkiego Językoznawcy już przy wyjściu z sali czekaliby funkcjonariusze NKWD, a jego następnym adresem byłaby Łubianka. Dziś amatorzy drzemki podczas wystąpienia Władimira Władimirowicza muszą najwyżej uważać podczas przechodzenia obok okien na wyższych piętrach lub podczas pokonywania schodów. Tak się bowiem jakoś składa, że duża część rosyjskiej elity władzy okazuje się cierpieć na tajemnicze przypadłości, skutkujące nagłymi problemami z zachowaniem równowagi, za sprawą których a to spadną z wysokich schodów, a to nagle wypadną z okna, z 16. piętra. Jak mówi stary dowcip, ostatnie słowa wybitnego rosyjskiego poety Władimira Majakowskiego przed popełnieniem samobójstwa w roku 1930 brzmiały: „Towarzysze, nie strzelajcie!”. Minęło blisko sto lat, a rzecz wciąż aktualna.
Osobny rozdział
W orędziu Putina, podobnie zresztą jak w wystąpieniu Bidena, ciekawe było przede wszystkim to, czego tam nie było. Nie było zatem otwartych gróźb użycia broni jądrowej, choć były odwołania do niej, prezentacja sił nuklearnych Rosji jako najsprawniejszego komponentu rosyjskiej armii, a także ogłoszenie decyzji o zawieszeniu – ale nie wypowiedzeniu – układu New START (Strategic Arms Reduction Treaty). Jego ważność upływa zresztą i tak w 2026 r., a obecnie nie ma z oczywistych powodów warunków do negocjacji jego odnowienia. To, nawiasem mówiąc, jeden z powodów, dla których Stany Zjednoczone mogą być jednak zainteresowane zakończeniem działań wojennych na Ukrainie. W rywalizacji z Chinami lepiej nie mieć naprzeciw siebie dwóch państw z nieograniczanym w żaden sposób arsenałem jądrowym.
Orędzie Putina było wymęczoną jazdą obowiązkową dla zwykłych Rosjan. Oczywiście jego wpływu na rosyjską publiczność nie jesteśmy w stanie zmierzyć, bo nie mamy właściwie żadnych miarodajnych badań. Choć wciąż jeszcze działa w Rosji niezależne Centrum Lewady.
Putin występował przed widownią złożona z przysypiających oficjeli. Biden w Warszawie – przed podobną, ale też przed zwykłymi ludźmi, nawet jeśli w jakiejś części byli to ludzie zwiezieni na to wystąpienie autobusami (między innymi członkowie Klubów „Gazety Polskiej”). Ten kontrast był mimo wszystko uderzający, jakkolwiek przemówienie Bidena składało się w 90 procentach z miłego pustosłowia i gotowych fraz, które można by znaleźć w większości jego wystąpień z ostatnich miesięcy.
Piszę o tym dlatego, że jakkolwiek nie mam żadnych złudzeń co do twardości i interesowności amerykańskiej polityki – trudno oczekiwać czegoś innego od światowego mocarstwa – nie sposób zgodzić się z próbami stawiania na tej samej płaszczyźnie Bidena i Putina czy szerzej: Rosji i USA. Pisałem wielokrotnie, również w Magazynie „Kontra”, że Rosja nie ma dla Zachodu żadnej prawdziwej oferty cywilizacyjnej. Jest wręcz państwem antycywilizacji. Przede wszystkim jednak nie ma oferty dla tych, którzy cenią sobie wolność. Tak, to prawda, że nie ma tam wielu ograniczeń życia codziennego, jakie funduje nam polskie czy unijne ustawodawstwo. Zarazem jednak rosyjskie państwo w żadnym razie nie zapewnia równego pola gry dla wszystkich podmiotów – podstawowy postulat klasycznego liberalizmu – zaś poziom wolności słowa i poglądów jest tam bez porównania niższy, nawet jeśli uwzględnimy bardzo groźne tendencje polskich władz do cenzurowania debaty i zastraszania dysydentów.
„Ameryka też się sypie, to osobny rozdział” – śpiewał lata temu Kazik, a to sypanie się bardzo nabrało tempa w ciągu ostatnich kilku lat. Mając jednak do wyboru mieszkanie w Rosji albo w tych sypiących się Stanach Zjednoczonych nie wahałbym się ani sekundy, co wybrać. Samą alternatywę uważam wręcz za idiotyczną.
Poza wiecem i banałem
Ważne jest, żebyśmy patrzyli na naszą sytuację trzeźwo, żebyśmy nie łudzili się, że Waszyngton nas jakoś szczególnie ukochał albo że nie wykorzystuje nas momentami w sposób ordynarny – bo sami na to pozwalamy. Ważne, żebyśmy widzieli wojnę na Ukrainie klarownie, jako wojnę zastępczą pomiędzy wielkimi blokami, bo tylko wtedy będziemy w stanie dobrze rozważyć nasze perspektywy i stanowisko. Ważne, żebyśmy odłożyli na bok emocje, którymi karmią nas dzień i noc media z obu stron polskiej barykady. W jednym ze swoich niedawnych tekstów Piotr Semka, mój kolega redakcyjny, jako główny argument na rzecz jastrzębiej postawy Polski przedstawił frazes: „Ukraińcy składają za nas daninę krwi” – powtarzany zresztą w jego tekście kilkakrotnie. Patrzenie na politykę przez pryzmat takich wiecowych banałów jest skrajnie infantylne.
Jednak ważne jest również, żeby nie zapominać o szerszym obrazie z jego kontekstem cywilizacyjnym. Polska jest częścią Zachodu od 966 r., odkąd przyjęliśmy chrześcijaństwo z Czech. To ma swoje konsekwencje. Nasi naturalni sprzymierzeńcy w tym szerokim, cywilizacyjnym planie są na Zachodzie, nie na Wschodzie. Za dwa lata Amerykanie będą mogli wybrać swojego prezydenta ponownie i nie mam wątpliwości, że będzie to wolny wybór. Rosjanie też co jakiś czas mogą wybierać swojego prezydenta – pod warunkiem, że będzie to Władimir Władimirowicz Putin. Nie mam wątpliwości, gdzie jest mi bliżej.
Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.