Drugie dno klimatystycznych histerii wychodzi coraz wyraźniej na jaw: tu nie chodzi o ratowanie planety, lecz o ów nowy paradygmat. O zmianę myślenia na temat społeczeństwa, wolności obywateli, gospodarki.
Bardzo lubię wywiady Grzegorza Sroczyńskiego na portalu Gazeta.pl, bo Grzegorz wykracza poza standardową bańkę, a i rozmówców ma też zazwyczaj interesujących. Nie da się jednak ukryć, że poglądy Sroczyńskiego, jakkolwiek nietypowe dla środowiska GW, są jednak wyraźnie lewicowe, szczególnie gdy idzie o sprawy społeczne i gospodarcze. Tak też na ogół dobiera rozmówców.
Najnowszy wywiad Sroczyński przeprowadził z Edwinem Bendykiem, prezesem Fundacji Batorego, w przeszłości związanym z tygodnikiem „Polityka” (i nadal tam publikującym). Wymowny tytuł brzmi: „Koniec SUV-a, mięsa i latania. Nie mam pojęcia, jak to powiemy ludziom”. Najpierw kilka najciekawszych fragmentów.
Europejski Zielony Ład i unijny program „Fit for 55″ mówią o obciążeniu kosztem nie tylko emisji pochodzących z energetyki, lecz także tych z ciepłownictwa i transportu. To się oczywiście odbije na rachunkach. Ledwie powiedzieliśmy ludziom, że trzeba obłożyć surowce kosztami klimatycznymi, ledwie się dowiedzieli, że tanich biletów lotniczych już raczej nie będzie, bo do każdego przelecianego kilometra trzeba doliczać ślad węglowy, a już musimy im komunikować nowe nieprzyjemne wieści.
O mleku i mięsie?
W przypadku systemu energetycznego łatwiej sprzedać ludziom pozytywną opowieść: nadchodzi zielona rewolucja, zamieniamy brudne technologie na czyste, odetchniemy wreszcie zdrowym powietrzem, powstaną nowe zielone miejsca pracy. Ale co mówić w przypadku przebudowy rolnictwa? „Musicie zmienić styl życia i jeść mniej mięsa”. Spróbuj to ludziom zakomunikować […]
Nie da się zatrzymać wielu negatywnych procesów, ale to nie oznacza, że jesteśmy skazani na katastrofę. Musimy się natomiast pogodzić z tym, że nie ma powrotu do starego świata. Straciliśmy go bezpowrotnie. To nie jest tak, że odejdziemy od węgla, staniemy się zieloni i wrócimy do dawnego stylu życia.
Dynamika społeczna bardzo przyspieszyła w ciągu ostatnich dwóch lat. Klimat staje się tematem numer jeden i nie można wykluczyć przyspieszenia zmiany społecznej i kulturowej, która umożliwi podejmowanie trudnych decyzji politycznych.
I najważniejszy bodaj fragment:
Jeśli uznamy, że celem gospodarowania jest zapewnienie dobrostanu wszystkim ludziom na poziomie, którego minimum określają podstawowe potrzeby, a jednocześnie wiemy, że istnieją granice wydolności ekosystemu, w którym gospodarujemy, to mamy zarysowane pole manewru. Kraje rozwijające się muszą realizować politykę wzrostową, w Afryce trzeba zbudować drogi i już samo to będzie generować skok PKB. Ale w krajach rozwiniętych nie jest to konieczne. Naszym celem nie powinien być wzrost sam dla siebie, tylko dobre życie. I pozostaje pytanie, jak je zdefiniować i jak to osiągnąć. Czy niezbędna do dobrego życia jest możliwość latania na festiwale muzyczne i filmowe co tydzień samolotem? A może raczej dobre usługi społeczne i życie bez strachu? […] Można wyobrazić sobie umowę społeczną, w której nie ma wzrostu PKB, a ludzie żyją w mniejszym stresie i mają więcej czasu. Tylko do tego potrzebne są dobre usługi publiczne, służba zdrowia, tanie mieszkania.
Na to potrzeba pieniędzy w budżecie, a one się biorą z podatków, a z kolei podatki się biorą ze wzrostu PKB. To jest błędne koło.
Tak działa obecny model gospodarczy, ale on – niezależnie od kryzysu klimatycznego – wykazuje coraz więcej symptomów wyczerpania. Ten model już się nie broni w XXI wieku.
Wywiad jest bardzo długi, ale wart lektury, ponieważ pokazuje, w jakich rejonach orbituje obecnie myślenie lewicowych elit. I nie tylko lewicowych: choroba klimatyzmu – fanatycznego skoncentrowania na klimacie przy przekonaniu, że za moment stanie się tragedia i zarazem, że należy poświęcić w imię ratowania klimatu pomyślność i zamożność ludzi oraz rozwój gospodarczy – atakuje również środowiska konserwatywne. Na wywiad Sroczyńskiego trafiłem za sprawą wpisu, w tonie raczej aprobującym, dr. Marcina Kędzierskiego z Klubu Jagiellońskiego – z całą pewnością nie lewicowca. Tu jeszcze często następuje połączenie klimatystycznych idei z przekazem Watykanu. A jaki ten przekaz jest – opisywałem tydzień temu.
Najbardziej przerażające w tej rozmowie nie jest nawet samo to, co Bendyk mówi, ale jak to mówi. A mówi to tak, jakby były to rzeczy całkowicie oczywiste, niepodważalne dogmaty, sprawy bezsporne. Oczywiście, katastrofa się zbliża; oczywiście, musimy poświęcić wszystko, co mamy, żeby jej zapobiec, bo inaczej nastąpi Armagedon; oczywiście, obecny kapitalistyczny i wolnorynkowy system się wyczerpał, przed nami zmiana paradygmatu na inny. Otóż nie tylko nie jest to oczywiste, ale przeciwnie: jest to bardzo wątpliwe i trudne do zaakceptowania, a konsekwencje takiego sposobu myślenia będą dramatyczne.
Drugie dno klimatystycznych histerii w wykonaniu Greci Thunberg i jej naśladowców wychodzi coraz wyraźniej na jaw: tu nie chodzi o ratowanie planety, lecz o ów nowy paradygmat. O zmianę myślenia na temat społeczeństwa, wolności obywateli, gospodarki. To właśnie niemal całkiem już wprost mówi Bendyk. Musicie – powiada – zmienić swoje myślenie na takie, gdzie celem nie jest rywalizacja o najlepsze wyniki, o osiągnięcia, a więc też o pieniądze i dochodzenie do coraz lepszej pozycji, ale zaspokojenie elementarnych potrzeb na wystarczającym poziomie u wszystkich. Czy czegoś to państwu nie przypomina? Bendyk nie twierdzi, że trzeba to zrobić siłą, nawet jest zatroskany o to, „jak to powiedzieć ludziom”. Ale przecież z całej rozmowy wynika, że to tylko pewna kurtuazja, bo decyzje już zostały podjęte przez oświecone elity i „naukę”, a kwestia przekazania tych hiobowych wieści ludziom to tylko sprawa uniknięcia otwartego społecznego buntu. A więc wzięcie za twarz będzie i tak, tylko jakoś może względnie ładnie opakowane.
Bendyk jest na tyle uczciwy, że mówiąc o zastąpieniu dotychczasowej rywalizacji „dobrym życiem” zauważa, że kluczem do tego pojęcia jest jego definicja. Zaiste. Problem w tym, że dla wielu mieszkańców naszej planety „dobre życie” to wciąż nie jest – i długo, miejmy nadzieję, nie będzie – pozbycie się własności i przejście na wynajem (to część nowego paradygmatu), jedzenie kiełków oraz „życie zgodnie z naturą”. Co więcej, gdyby ludzkość tak właśnie funkcjonowała, nie dokonałby się żaden postęp, cywilizacyjny czy techniczny. Integralni klimatyści uderzają w to, co napędza ludzkość od tysiącleci: w ludzką ambicję, chęć osiągania pomyślności materialnej, gromadzenia zasobów dla swoich dzieci, powiększania majątku. To były motory stojące zawsze za postępem rozumianym w dobry, konserwatywny sposób – jako ewolucja, nie rewolucja, kierowana naturalnymi ludzkimi aspiracjami.
Na rozsądne spostrzeżenie Sroczyńskiego, że na proponowany nowy model potrzebne są pieniądze, a te pieniądze w tymże nowym modelu nie bardzo kto będzie miał dostarczać, Bendyk odpowiada ogólnikowym stwierdzeniem, że owszem, tak było w starym modelu, ale on się „wyczerpał”. To mniej więcej tak jakby ktoś dzisiaj powiedział: „Model pojazdu na kołach się już wyczerpał. Od teraz trzeba działać w kierunku przejścia na pojazdy na trójkątach”. Koło nie wyczerpie się nigdy, podobnie jak nigdy nie może się wyczerpać podstawowy mechanizm napędowy ludzkości. Bądźmy pewni, że jeśli ktoś bardzo nas przekonuje, że musimy z niego zrezygnować i zacząć się samoograniczać dla jakichś mglistych, odległych celów – sam ma w tym cel taki właśnie, który nam chce wyperswadować: chce na tym wygrać i zrobić pieniądze.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego