Koncept symetryzmu to wyjątkowo jaskrawy objaw intelektualnego (i ideowego) ubóstwa naszego życia publicznego.
Symetryzm to jedno z najbardziej bałamutnych pojęć w naszym życiu publicznym. Nie trzeba się zajmować kwestiami cywilizacji chrześcijańskiej i kontrkultury śmierci, ortodoksji i modernizmu, nacjonalizmu i globalizmu, konserwatyzmu i liberalizmu, pacyfizmu i bezpieczeństwa, suwerenności i federalizmu europejskiego, bo dwie zwalczające się w Polsce partie są wystarczającymi kategoriami do opisu całości problemów duchowych, kulturalnych i społecznych współczesnego świata. Każde stanowisko ideowe lub polityczne można nie tylko przypisać do PiS lub PO, ale w ogóle można je traktować jako pochodne ich polityki. A jeśli się kogoś nie da do jednej z tych dwóch szuflad wepchnąć – widocznie jest „symetrystą”. Ów koncept symetryzmu to wyjątkowo jaskrawy objaw intelektualnego (i ideowego) ubóstwa naszego życia publicznego.
Święty Tomasz z Akwinu uważał, że każde dobrze urządzone państwo jest rzecząpospolitą, bo w niej każdy ma zróżnicowany, ale realny udział w sprawach publicznych. Cała klasyczna filozofia społeczna zgadzała się, że warunkiem dobrego funkcjonowania wspólnoty politycznej, także udziału obywateli w jego sprawach, jest istnienie „ciał pośredniczących”. Tak też rolę partii politycznych definiuje w art. 11 nasza Konstytucja: „Partie polityczne zrzeszają (…) obywateli polskich w celu wpływania (…) na kształtowanie polityki państwa”. Jak widać – sprowadzenie partii politycznych do roli zaplecza zwalczających się wyborczych warlordów, to bardzo niekonstytucyjna redukcja. Być może zgodna z regułami „demokracji realnej”, ale nie z republikańską kulturą polityczną, z której nasz porządek konstytucyjny czerpie swoje pojęcia, a partie polityczne – swe konstytucyjne przywileje. Konstytucja bowiem zakłada aktywny udział opinii publicznej w polityce Rzeczypospolitej.
Jeśli więc partie mają wypełniać zadania ciał pośredniczących – jest zupełnie naturalne, że postulaty dobra publicznego kierujemy do tych ugrupowań politycznych, które głoszą zasady, z których kierowane postulaty wynikają. Na przykład wypowiedzenia genderowej konwencji stambulskiej oczekujemy od partii odwołujących się do wartości rodzinnych; albo sprzeciwu wobec nakładania przez Unię podatków i kontroli budżetów narodowych oczekujemy od partii, które za kluczową wartość uważają suwerenne kompetencje Rzeczypospolitej. Jeśli politycy nie podejmują kierowanych do nich postulatów, albo jeśli zwodzą opinię publiczną, naturalne jest, że spotykają się z krytyką. Nie wynika ona wtedy z mniemanego „symetryzmu”, lecz przeciwnie – z żywej więzi reprezentowanych ze swym przedstawicielstwem, zaangażowania w racje, w imię których wyborcy udzielili swym reprezentantom mandatu.
Wszystko to oczywiście zakłada istnienie opinii publicznej zaangażowanej na rzecz polityki państwa, zdolnej przekładać jej wizję na praktyczne postulaty, dającej tym postulatom – czyli nakazom dobra wspólnego narodu – pierwszeństwo przed emocjami partyjnymi. Nasze życie publiczne wygląda jednak zupełnie inaczej. Partyjne centrale uważają aktywną opinię publiczną za przeszkodę w realizacji swych strategii wyborczych. Od obywateli oczekują nie zaangażowania w sprawy państwa, tylko przekazania im raz na parę lat mandatu, by społeczeństwo od polityki „uwolnić”.
Charakter polityki parlamentarnej najlepiej zaś streszcza reprymenda, jakiej Donald Tusk udzielił uczestnikom imienin u Roberta Mazurka. Tusk przypomniał im, że „etyka odpowiedzialności” zobowiązuje do ustawicznej kontroli „swoich działań, swoich manifestacji, swojej ekspresji”. Przy czym owe „nieodpowiedzialne działania i manifestacje” polegały w tym wypadku nie na jakichś niewczesnych deklaracjach politycznych, ale na tym, że winni nie potrafili umiejętnie ukryć ludzkich relacji z przeciwnikami politycznymi, z którymi na co dzień pracują w Sejmie. Ich rola najwyraźniej polegać ma nie na indywidualnej odpowiedzialności, przejawiającej się w zajmowanych stanowiskach, podejmowanych inicjatywach i wykonywanej kontroli, ale na „odpowiedzialności kolektywnej” za przebieg partyjnego spektaklu. Istotnie, na opróżnionej z ciał pośredniczących „scenie politycznej”, gdzie spektakl ten się odbywa, Polakom pozostaje jedynie rola publiczności.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.