Polexit według Tuska już był. Tym, którzy w to nie wierzą, każe w swej książce „Wybór” zastanowić się, czy „takie reżimy” jak dzisiejsze rządy w Polsce i na Węgrzech „już de facto nie wyprowadziły swoich krajów z Unii, mimo że formalnie nadal w niej są”. Bo czy „wypowiadanie posłuszeństwa” – jak pisze – „fundamentalnym wartościom Unii nie jest realnym polexitem czy hungarexitem?”.
Koncept „posłuszeństwa fundamentalnym wartościom Unii”, egzekwowanego od narodów przez unijne władze, znakomicie streszcza ideologiczny charakter polityki UE i jej stosunek do Polski. Dla porządku warto w tym miejscu zaznaczyć, że „ryzyko poważnego naruszenia przez państwo członkowskie [unijnych] wartości” to kategoria traktatowa, wymagająca przeprowadzenia bardzo konkretnych procedur w mechanizmie międzyrządowym. Tusk się na nie nie powołuje. Żeby więc wyjaśnić naturę postulowanego przezeń „posłuszeństwa wobec fundamentalnych wartości Unii” – zróbmy eksperyment myślowy i wyobraźmy sobie Polskę, w której Sejm, rząd i Trybunał Konstytucyjny w publicznych enuncjacjach uznają opozycję za formację separatystyczną i antypaństwową w oparciu o dowolnie interpretowane „fundamentalne wartości Rzeczypospolitej”.
Jakby to mogło wyglądać w praktyce? Na przykład Sejm mógłby uchwalić budżet, pozbawiając publicznego finansowania wszystkie partie, które akceptują w swych szeregach polityków, którzy nie żywią „wdzięczności wobec naszych przodków za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie narodu” (vide: preambuła Konstytucji RP). O tym, czy tę fundamentalną wartość naruszono, decydowałaby Rzeczpospolita, czyli większość sejmowa. Ktokolwiek próbowałby dowodzić niedopuszczalności identyfikacji aktualnych władz i Unii (przepraszam, Rzeczypospolitej) – zostałby uznany za polonosceptyka, separatystę i liberalnego populistę wykorzystującego swobody gwarantowane przez Państwo Polskie do podważania jego suwerenności. Potem można by sięgnąć po inne konstytucyjne zapisy, podejmując równie arbitralne i konkretne działania.
W Unii ten „myślowy eksperyment” po prostu się dzieje, co więcej Unię Europejską – jak wyjaśnia Donald Tusk – konstytuuje. Bo to właśnie zakwestionowanie prawa władz Unii do dzielenia państw na lepsze i gorsze poprzez najzupełniej dowolną i w sposób nieograniczony rozszerzaną interpretację ogólnych przepisów – stanowi „realny polexit”. Ta nieliberalna demokracja kształtuje się bynajmniej nie w wyniku kontestacji liberalizmu, ale poprzez jego rozwój. Ewolucja ta polega na odrzuceniu absolutyzowanych wcześniej liberalnych reguł, które spełniły swą rolę w relatywizacji porządku społecznego, ale dziś są już tylko przeszkodą, utrudniając usuwanie resztek tego porządku.
Dziś gdy Jarosław Kaczyński mówi o potrzebie (nierealnej zresztą) zmiany niedostosowanych do realiów traktatów – atakuje i chce Unię zniszczyć. Gdy o potrzebie zmiany niedostosowanych do realiów traktatów mówi Guy Verhofstadt – rozważa działania niezbędne dla przyszłości Unii. Traktaty bowiem nie powinny umożliwiać „nieposłuszeństwa wobec fundamentalnych wartości Unii”. Klasa rządząca Unii za jej zasadniczy problem uznaje funkcjonowanie wewnątrz UE niewystarczająco „skonsolidowanych demokracji”, w których społeczeństwa ciągle wybierają niewłaściwe rządy i popierają niewłaściwe decyzje. Wobec tych państw Unia powinna dysponować odpowiednimi możliwościami korygującego przymusu, więc musi znaleźć dla nich podstawę, nawet jeśli w traktatach jej nie ma.
Wracając do Tuska, skrajność jego poglądów (począwszy od zapowiedzi nieuznania niekorzystnego wyniku wyborów) musi oczywiście budzić ubolewanie. Ale same te poglądy mają charakter jedynie funkcjonalny. Tuskowa wizja Europy burzonej przez „wypowiadanie posłuszeństwa fundamentalnym wartościom Unii” to jedynie podstawa dla strategii politycznej, którą rysuje. „Wybór” to bowiem książka polityczna, pisana nie dla przekonania oponentów, ale dla wyłożenia zwolennikom i współpracownikom założeń, które mają realizować. Dzięki odkryciu, że polexit już był – nie trzeba dowodzić, że może nastąpić. Widmowy „polexit” jest bowiem bardzo potrzebny, by Polaków przekonać, że nachodzące wybory będą nowym referendum akcesyjnym. Jedynie obalenie obecnego rządu i ustanowienie władzy „posłusznej fundamentalnym wartościom UE” potwierdzi udział Polski w Unii Europejskiej. Współautorka „Wyboru”, Anne Applebaum, przekonuje, że tego właśnie domaga się unijna klasa rządząca: „jesteśmy znacznie bliżej wymeldowania Polski ze wspólnej Europy, niż mogłoby się wydawać (…) już w paru miejscach słyszałam, że czas pozbyć się Polski z Unii”.
Wobec takiej strategii Tuska nadchodzące wybory staną się testem poczucia państwowego naszej opinii publicznej. Niezależnie bowiem od wszystkich zarzutów, które można postawić obecnej władzy, jej polityka w najgorszym razie jest tylko bladym odbiciem kryzysu demokracji liberalnej, najbardziej jaskrawie ujawniającego się w polityce brukselskiej. Uległość wobec tej polityki, której rzecznikiem na forum wewnętrznym jest Donald Tusk, oznaczałaby więc zgodę na taki poziom arbitralności niekontrolowanej i odległej władzy, dla którego nie ma żadnej analogii w czymkolwiek, czego w naszych wewnętrznych sporach doświadczyliśmy.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.