Czy, aby wygrać starcie mocarstw Zachód powinien iść na kompromisy z politykami o tendencjach autorytarnych? Zważywszy na cechy jakich nabiera reżim putinowski oraz zacieśniającą się współpracę Rosji i Chin, może nie mieć wyboru.
Pragmatyzm służący pewnym wartościom to chyba jedyne, co może pomóc przetrwać państwom demokratycznym w starciu ze znaczenie bardziej zdeterminowanymi totalitarnymi i neototalitarnymi adwersarzami. Niestety ten pragmatyzm oznacza czasami budowanie bynajmniej nieświętych przymierzy. Oczywiście to, na ile dany kompromis jest do zaakceptowania bywa bardzo dyskusyjne. W Teheranie i Jałcie, Zachód uznał, że to reżim stalinowski jest mniejszym złem, co oczywiście miało straszne konsekwencje dla naszego geopolitycznego regionu.
Przymierze nieświęte i chybotliwe
Teraz, na szczęście, Polska nie jest na talerzu, tylko przy stole. Na półmisku leży natomiast ewidentnie, kwestia kurdyjska i akceptacja dla rządów silnej ręki Recepa Tayyipa Erdoĝana w Turcji. Dzieje się tak dlatego, że bez aktywnej roli Turcji NATO może być w Europie za słabe by przeciwstawić się tandemowi rosyjsko – chińskiemu. Oba kraje, pomimo braku formalnego paktu, zacieśniają tymczasem coraz bardziej współpracę wojskową i gospodarczą. O tej nowej antyzachodniej i andydemokratycznej koalicji coraz wyraźniej mówią np. premier Japonii Fumio Kishida i sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg. Eksport technologii o potencjalnym wykorzystaniu militarnym z Chin do Rosji potwierdzają też dane zebrane przez Wall Street Journal.
Gwoli ścisłości należy dodać, że amerykański dziennik w swoim raporcie o obchodzenie sankcji na eksport do Rosji zakazanych produktów oskarża też Turcję. Turcja jednak, jak wiemy, gra niejako na dwa fronty. Jej drony okazały się wszak nieocenioną pomocą dla Ukrainy. Jej flota jest natomiast jedyną siłą, która może na Morzu Czarnym szybko wymusić na Kremlu względne przestrzeganie ustaleń dotyczących ruchu handlowego, w tym statków z ukraińskim zbożem.
To oczywiste, że Turcja zna swoją wartość i stara się politycznie podbić stawkę. Stąd przeciągające się negocjacje w sprawie członkostwa Finlandii i Szwecji w NATO. Na tym etapie obie strony grają już naprawdę ostro, choć wciąż w ramach ogólnie przyjętych praktyk dyplomatycznych. Ostatnio Turcja postanowiła rozdmuchać do międzynarodowej rangi incydent z daleka już pachnący czyjąś prowokacją, czyli spalenie Koranu przed jej ambasadą w Sztokholmie. Państwa zachodnie z USA i Niemcami włącznie zaczęły z kolei zamykać swoje konsulaty w Stambule, oficjalnie ze względów bezpieczeństwa.
Niepewny los Erdogana
W tle są oczywiście tureckie żądania ekstradycji działaczy Partii Pracujących Kurdystanu oraz ukrócenia działalności kurdyjskich organizacji. Niestety, może być potrzebny jakiś moralnie dwuznaczny kompromis, jeśli Szwecja i NATO chcą załatwić sprawę szybko. Alternatywą mogłoby być natomiast zwiększenie presji na Ankarę i poczekanie do wiosny, a konkretnie do 14 maja, kiedy to w Turcji będę się odbywać wybory parlamentarne i prezydenckie. Atmosfera cichej kampanii zachęca bowiem prezydenta Erdoĝana do prób zaprezentowania siebie jako nieustępliwego obrońcę wiary Proroka i interesów swojego kraju. Turcja nie jest bowiem domkniętym autorytaryzmem, tylko tzw. reżimem hybrydowym, mówiąc prościej: nie wiadomo jeszcze kto te wybory wygra.
Sondaże wskazują na wyrównaną walkę pomiędzy dwiema głównymi siłami politycznymi (erdoganowską AKP i lewicowo-kemalistowską CHP). To jest: w sondażach parlamentarnych AKP wypada wprawdzie lepiej, ale za to CHP ma większe zdolności koalicyjne i we współpracy z lewico-liberalną i prokurdyjską HDP oraz narodowo-liberalną İYİ może być w stanie utworzyć rząd. W wyborach prezydenckich natomiast potencjalny kandydat CHP – mer Istambułu Ekrem İmamoğlu, depcze już dziadkowi Erdoĝanowi mocno po piętach. İmamoğlu został niestety sądownie skazany w upolitycznionym procesie o zniesławienie urzędników wyborczych, a tym samym poniekąd wykluczony z wyścigu. Odwołał się jednak od wyroku, który tym samym nie wszedł jeszcze w życie. Z kolei bardzo doświadczona polityczka Meral Akşener przewodząca İYİ wyraźnie już z Erdoĝanem sondażowo wygrywa, postanowiła jednak nie brać udziału w wyborach.
Urzędujący prezydent w sposób oczywisty próbuje ustawić elekcję pod siebie i zastraszyć oponentów, co jest typowe właśnie dla reżimów hybrydowych. Jednak już sam fakt, że nie jest pewien wyniku, jest czymś zupełnie nietypowym dla krajów w pełni autorytarnych. Oczywiście Erdoĝan może zawsze uderzyć pięścią w stół, dokładnie tak jak miało to miejsce w 2016 podczas puczu, który zdaniem wielu został przez prezydenta zainscenizowany, aby wzmocnić jego władzę. Dziś podobne działania będą jednak miały swoje określone i stale rosnące koszty.
Pułapka totalności czy kompromis z rzeczywistością
Nawet w pełni autorytarna Turcja nie powinna być jednak raczej z NATO usuwana. Polityka jest niestety sztuką wybierania mniejszego zła, a wszelkie inne sposoby jej definiowania, na gruncie etycznym, kończą się fatalnie. Mając to na uwadze należy pamiętać, że po pierwsze – nawet zamordystyczna Turcja nie ma interesów w pełni zbieżnych z Rosją, ostro konkuruje z nią na Kaukazie i częściowo w Azji Środkowej. Po drugie, mówimy o drugiej najsilniejszej armii w NATO. Po trzecie, w przypadku Rosji i, niestety, również Chin pojawiają się już wyraźnie tendencje nawet nie autorytarne, co totalitarne. Chodzi o masowe represje, mordy polityczne, władzę nad wszystkimi istotnymi przekaźnikami medialnymi, kult jednostki, zideologizowaną sferę publiczną i ekonomiczną dominację państwa.
Jeśli natomiast jako Polska i inni europejscy członkowie NATO chcemy w sytuacji tak dużego napięcia międzynarodowego uprawiać politykę skrajnie zideologizowaną, to jest stosować doczesne narzędzia polityczne do poszukiwania absolutnego dobra, sami wpadamy poniekąd w pułapkę polityki totalnej. Blok chińsko-rosyjski jest już wystarczająco silnym adwersarzem politycznym, ekonomicznym i militarnym. Jeśli dodamy do niego dodatkowo Turcję będziemy mierzyć stanowczo o jeden autorytaryzm za daleko.
CZYTAJ TAKŻE:
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.