Mamy w Polsce bogatą tradycję teatralną, dwie duże sceny narodowe, kilkadziesiąt teatrów publicznych. Wydawać by się mogło, że w takiej przestrzeni każdy znajdzie coś dla siebie. Nic bardziej mylnego – polski teatr już dawno zapomniał o widzu i to z różnych powodów.
Obserwujemy na naszej scenie teatralnej zjawiska o tyle ciekawe, co nierzadko skrajne, a co do zasady – problematyczne. Z jednej strony bowiem wciąż żyje w nas głębokie przekonanie o przywróceniu idei wspólnotowego teatru narodowego, arcydramatycznego rodem jeszcze z czasów Wojciecha Bogusławskiego, ojca sceny narodowej, z drugiej przez ostatnich dobrych trzydzieści lat wykształciliśmy w Polsce bardzo silny (i też wspaniale prowadzony artystycznie) postdramatyczny teatr polityczny wywodzący się z tradycji teatru niemieckiego Franka Castorfa i Thomasa Ostermeiera. Problematyczność tego zjawiska polega na tym, że pierwszym rodzajem teatru już mało kto chce się w Polsce zajmować, a na ten drugi – nikt nie przygotował widzów.
Dramat nas nudzi?
W tradycji polskiego teatru najważniejsza jest dramaturgia. Utwory stworzone przez wielkich polskich twórców romantycznych – Adama Mickiewicza, Juliusza Słowackiego, Zygmunta Krasińskiego oraz Stanisława Wyspiańskiego i autorów późniejszych; Stanisława Ignacego Witkiewicza, Witolda Gombrowicza, Ireneusza Iredyńskiego, Stanisława Grochowiaka, Tadeusza Różewicza, Sławomira Mrożka – stanowiły podstawę do spektakli wystawianych na scenie. Dramaty te weryfikowane przez kolejne pokolenia wciąż mówiły nam dużo o nas samych, o rzeczywistości, ojczyźnie, a wreszcie o kondycji ludzkiej. Dramaturgia wybitnie zainscenizowana w teatrze to dorobek takich reżyserów teatralnych jak Erwin Axer, Jerzy Jarocki czy Konrad Swinarski. Ale w pewnym momencie w teatrze powojennym rozpoczęła się dyskusja nad rolą dramatu – czy faktycznie jest on w teatrze najważniejszy?
I tu wchodzi do gry obecnie dominujący w Polsce teatr postdramatyczny. Okazało się bowiem, że kolejne pokolenia reżyserów nie chcą już skupiać się w swoich inscenizacjach teatralnych na tekstach wybitnych dramatopisarzy. W centrum postawili samą reżyserię (później okazało się, że oprócz reżysera do pełnoprawnych twórców należy zaliczyć aktorów, co dzieje się na przykład w ostatnim spektaklu Krystiana Lupy, który pod „Imagine” podpisuje się już razem z aktorami). Ale pytanie zasadnicze brzmi: dlaczego nastąpił taki zwrot w polskim teatrze?
Nowy rodzaj teatru współczesnego
Odpowiedź oczywiście nie może być prosta i jednoznaczna. Wydaje się, że jest co najmniej kilka powodów, dla których polski teatr skręcił w stronę postdramatyczną. Pierwszy, najogólniejszy, dotyczy przemian kulturowych oraz próby odnajdywania się teatru w tak zmieniającym się świecie – odrzucania wielkich narracji, uznania względności i braku jednoznacznej prawdy, przenikania się mediów, łączenia życia w sieci internetowej i poza nią. Teatr odpowiedział na nowe nurty filozoficzne i zaczął mieszać gatunki, łączyć nowe i stare media, kontestować poprzednie style, a nawet sposób gry aktorskiej.
Drugi powód wiąże się już sensu stricto z polską historią i transformacją po 1989 roku. Po zakończeniu epoki PRL-u byliśmy do tego stopnia zachłyśnięci Zachodem, że imitowaliśmy wiele prądów intelektualnych, a w tym również teatralnych, od naszych zachodnich sąsiadów. Teatr niemiecki wyznaczał wówczas trendy kulturowe i oddziaływał na naszą rodzimą scenę. Zresztą już wtedy niektórzy z polskich reżyserów dostrzegali (albo przewidywali) takie zjawiska jak pułapki liberalizmu, konsumpcjonizmu, duchowego wypalenia.
W takich warunkach do głosu doszli w polskim teatrze Jan Klata, Monika Strzępka, Paweł Demirski, Michał Zadara, Wojtek Klemm, Grzegorz Jarzyna, Krzysztof Warlikowski. Twórcy ci wpisywali się przez długi czas w dwa modele teatru politycznego. W pierwszym dominujący były mimetyzm (naśladowanie i odwzorowywanie rzeczywistości) oraz pokazywanie świata, którego widz nie zna, „nowy realizm”, w którym nie brakowało też brutalności i przemocy. Do innych aspektów tego modelu zalicza się medialność i nowoczesny język, czyli coś, czego doświadcza współczesny odbiorca na co dzień stykający się z nowymi technologiami. W drugim modelu celem zaś było zmierzenie się z własną tożsamością; Europejczyka ze ściany Środkowo-Wschodniej, Polaka, katolika – tutaj teatr miał być forum spraw publicznych, a niezgoda na wystawianie klasyki w klasyczny sposób wynikała z chęci przeciwstawienia się dotychczasowym wzorcom.
Zmiana rzeczywistości teatralnej
Można by powiedzieć: no dobrze, ale tak chyba nie wygląda cały polski współczesny teatr? Otóż i tak, i nie. Ze względu na dominujące nurty filozoficzne i kulturowe oraz warunki historyczne i ekonomiczne załamał się dotychczasowy sposób myślenia o teatrze, o dramacie, o aktorze. Skutek tego jest taki, że nawet jeżeli wyłaniają się reżyserzy chcący kontynuować tradycję polskiego teatru dramatycznego, to muszą mieć do tego zaplecze – repertuarowe, dramaturgiczne, aktorskie, a o takie zaplecze już bardzo trudno.
Po 1989 roku i nastaniu wolnego rynku również w teatrze wiele się zmieniło. Wszyscy wiemy, jaki wpływ na polską kulturę miała polityka gospodarcza Leszka Balcerowicza. Zresztą sam minister finansów nigdy nie krył się ze swoim stosunkiem wobec finansowania teatrów uważając, że państwo nie musi finansować kultury wysokiej, aby ta istniała. I może i nie musi, ale do teatru Jerzego Grotowskiego niewiele osób by wtedy przychodziło (a przynajmniej na początku jego istnienia).
Tymczasem prowadzenie teatru z pełnym zapleczem repertuarowym, dramaturgicznym i aktorskim to ogromne wyzwanie nie tylko artystyczne, ale też finansowe. To planowanie repertuaru, który mógłby spełnić oczekiwania widzów i wypełnić misję tej instytucji, a im lepiej zorganizowany i finansowany teatr, tym szybciej zobaczymy to w repertuarze. To współczesna dramaturgia, której bardzo brakowało i w latach transformacji, i obecnie. To wreszcie aktorstwo i system szkół aktorskich, które musiałyby kształcić też w różnych stylach i w odwołaniu do wzorców z czasów oświeceniowych – po to, aby ktoś na scenie faktycznie mógł odegrać dramaty Kochanowskiego czy Fredry w klasycznym stylu.
Jeśli spojrzymy w tej chwili na polskie teatry publiczne, możemy mieć poczucie „ignorowania” widza. Próbując jednocześnie zaspokoić wszystkich, teatry takie nie zaspokajają potrzeb nikogo – ani konserwatywnej publiczności, ani tej nastawionej na nowy program realizacji sztuk teatralnych.
Za czym tęsknimy?
Warto zapytać: za czym tęsknisz konserwatywny odbiorco teatru? I zazwyczaj padają wtedy odpowiedzi o klasycznym dramacie, klasycznej inscenizacji i klasycznej grze aktorskiej. Sprawdźmy, o które z nich najłatwiej, a o które najtrudniej.
Z pewnością dramat i oświeceniowy, i romantyczny, i modernistyczny jest obecny w polskim teatrze współczesnym. Problem tylko polega na tym, że widzowi nieznającemu twórczości reżyserów wystawiających dany tekst nie jest łatwo odgadnąć, czy inscenizacja na scenie odbędzie się według klucza tradycyjnego, czy według autorskiej interpretacji reżysera odwołującego się w dodatku do aktualnych trendów i dzieł kultury. Przykładowo Dziady Mai Kleczewskiej w krakowskim Teatrze im. J. Słowackiego były raczej polemiką, a przynajmniej luźną interpretację tekstu Mickiewicza. Akropolis Wyspiańskiego w reżyserii Łukasza Twarkowskiego w krakowskim Starym Teatrze bez znajomości oryginału byłby trudny do rozszyfrowania na scenie. Z takimi problemami, może banalnymi, a może jednak ważnymi, musi mierzyć się współczesny widz teatralny.
Brak klasycznej inscenizacji, a więc pokazywania na deskach historii, które byłyby łatwe do rozszyfrowania, to jednak główny punkt zapalny dla widzów konserwatywnych. Bo oto na scenie nie dość, że mamy interpretację klasycznego tekstu (pamiętajmy wciąż o niejednokrotnym braku znajomości dramatów oryginalnych, a bez tego trudno zrozumieć ich interpretację), nie dość że mamy łączenie często różnych tekstów – i klasycznych (przykładem mogłyby być Trojanki Klaty), i współczesnych, nie dość że dodaje się nam motywy popkulturowe (a takie na przykład uwielbia wykorzystywać na scenie Radosław Rychcik, przywołajmy chociażby Balladynę z odniesieniami do popkultury amerykańskiej), to jeszcze cały ten miks wrażeń uzupełniają elementy nowoczesnej muzyki i multimediów. Krótko mówiąc – nie jest łatwo.
I wreszcie klasyczna gra aktorska – no cóż, dzisiaj niewielu aktorów potrafi zagrać jak Anna Polony, Jerzy Trela czy Jan Englert. Nie dlatego że całe młode pokolenie ma gorsze umiejętności aktorskie, a raczej dlatego że inne panują wymagania w teatrze. Na współczesnej scenie aktor otrzymuje mikrofon i kamerę, ma grać maksymalnie naturalnie, odwzorowywać sposób rozmowy jak w pozascenicznej rzeczywistości, w której często nie mówimy głośno i wyraźnie, czyli właśnie teatralnie, jak za czasów Heleny Modrzejewskiej. Dzisiaj mamy do czynienia z innym rodzajem gry aktorskiej i nic nie wskazuje na to, żeby miało dojść do gwałtownych zmian w tym kierunku.
Ty, który wchodzisz, nie żegnaj się z nadzieją
Konserwatyści teatralni nie powinni jednak tracić nadziei. Wciąż są na naszej mapie teatralnej sceny, które próbują zaspokoić potrzeby widzów lubiących tradycję. Oprócz tego dużą wiarę należy pokładać w Teatrze Telewizji, w którym reżyserował w ostatnich czasach Władysław Kostrzewski. Jego spektakl Wesele stworzony sto lat po odzyskaniu niepodległości to ciekawy przykład mówienia o Polsce współczesnej.
Na naszej mapie teatralnej wyróżnia się też Krakowski Teatr Scena Stu, którego dyrektorem artystycznym jest Krzysztof Jasiński, a w kierownictwie zasiada też Krzysztof Pluskota. I rzeczywiście jest to teatr stawiający na klasykę dramaturgiczną, na wielkie dzieła Szekspira, Moliera, Czechowa, Słowackiego, Fredry. To tutaj występowali na scenie Jerzy Trela czy Dariusz Gnatowski, tutaj grają Dorota Segda, Anna Cieślak, Andrzej Grabowski, Ewa Kaim, Andrzej Kozak, Radosław Krzyżowski, Olaf Lubaszenko, Beata Rybotycka, Dorota Zięciowska i wielu innych. Jest to ukłon w stronę widzów, którzy jednocześnie mają do czynienia z wielkimi talentami aktorskimi i sztuką grania w sposób klasyczny, ale też z postaciami znanymi im z filmów czy telewizji, a według ankiety Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego to właśnie popularni aktorzy przyciągają do danego teatru najwięcej widzów.
Jest jeszcze jeden teatr, który wydaje się atrakcyjny dla widzów pragnących zakosztować klasycznej dramaturgii i tradycyjnego aktorstwa – to Teatr Narodowy w Warszawie.
Nie taki zwykły, bo narodowy
Rangą teatru narodowego cieszą się w tej chwili dwie sceny – warszawska, czyli Teatr Narodowy założony w roku 1756, przy którym aktualnie funkcję dyrektora pełni Krzysztof Torończyk, a w sprawach artystycznych Jan Englert, oraz krakowska, czyli Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej, którego dyrektorem obecnie jest Waldemar Raźniak, a zastępcą ds. artystycznych Beniamin M. Bukowski.
I o ile Stary Teatr w Krakowie przez ostatnich kilkanaście lat albo wznosił się na artystycznej fali rozwoju pod dyrekcją Jana Klaty (choć zdecydowanie nie budząc podziwu u widzów konserwatywnych pamiętających o tradycji Konrada Swinarskiego), albo trzymał się w stagnacji podczas roszad dyrektorskich wywołanych zmianami rządów, albo tak jak obecnie funkcjonuje raczej biernie, starając się być eklektycznym, bez wielkich sukcesów (choć ostatnie Biesy Pawła Miśkiewicza budzą szacunek – ale znów, raczej nie u widzów konserwatywnych) i bez wielkich porażek, nie wyznaczając kierunku w polskim teatrze, o tyle Teatr Narodowy w Warszawie to przykład żelaznego repertuaru, trzymania się klasyki narodowej i konsekwencji w prowadzeniu tej instytucji od lat.
To na warszawskiej scenie narodowej Jan Englert reżyseruje Kordiana Juliusza Słowackiego, Mizantropa Moliera, Trzy siostry Antoniego Czechowa. To tutaj wystawia Grzegorz Wiśniewski (na którego widzowie konserwatywni powinni zwrócić uwagę, ponieważ reżyser ten tworzy teatr stricte dramatyczny i pracuje w tym zakresie z innymi teatrami – m.in. Teatrem im. Juliusza Słowackiego w Krakowie), pracując na tekstach Friedricha Schillera czy Ingmara Bergmana. To w tym teatrze narodowym reżyseruje też Piotr Cieplak, przywołując dramaty Williama Szekspira oraz Jarosława Marka Rymkiewicza. Najciekawsze jest jednak to, że polskie arcydramaty takie jak Dziady Mickiewicza czy Ślub Gombrowicza na deski teatru przeniósł tutaj… litewski reżyser Eimuntas Nekrošius. Widać, że z polskimi reżyserami chcącymi wystawiać w sposób klasyczny polskie dramaty mamy jednak problem.
Teatr eklektyczny, teatr rozproszony
Jeszcze w 2021 roku funkcjonowało w Polsce 136 publicznych instytucji teatralnych, w samej tylko Warszawie było swego czasu 18 teatrów publicznych. I choć w stolicy każda scena może realizować wybraną przez siebie ideę teatralną, to już w mniejszych miastach instytucja ta musi brać pod uwagę z jednej strony misyjność, z drugiej strony oczekiwania widzów. To jeden z powodów, dla których teatry poza Warszawą czy Krakowem decydują się na model eklektyczny swojego funkcjonowania. Słowem: raz zagramy klasykę, raz coś współczesnego, a raz brytyjską komedią w stylu Mayday.
Dobrym przykładem będzie tutaj Teatr im. Stefana Żeromskiego w Kielcach. To na tej scenie możemy zobaczyć spektakl w reż. Remigiusza Brzyka pt. 1946 traktujący o pogromie kieleckim i dokonujący też poważnych rozrachunków historycznych, ponieważ wydarzenia z tamtego roku zapisały się krwawym śladem na historii Kielc. Jednocześnie na deskach tego teatru powstają spektakle na podstawie współczesnej dramaturgii, ostatnim jest dramat Mateusza Pakuły pt. Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję a wcześniej Caryca Katarzyna Jolanty Janiczak w reż. Wiktora Rubina. Nie brakuje też spektakli wokół klasycznych dramatów jak Antoniego Czechowa Wiśniowy sad. I wreszcie dla widzów szukających rozrywki również zostało przewidziane tutaj miejsce – na przykład podczas spektaklu Szalone nożyczki. Kielecki teatr to przykład bardzo dobrze prowadzonego teatru w mieście, w którym oferta jest i będzie ograniczona, ale to widz jest na pierwszym miejscu.
Co nas czeka?
Raczej wszyscy zgodzimy się co do tego, że tak jak cała kultura, tak i teatr ma swoją misję – jej definicję każdy po trochu może wyznaczać inaczej, ale zasadniczo rolą teatru jest budowanie wartości, przekazywanie solidnych fundamentów praw moralnych, motywowanie do odkrywania światów poza swoim własnym, a także inspirowanie do „przeżywania”. Misję tę mogą wypełniać teatry prowadzone według różnych idei, bo na tak obszernej mapie znajdzie się miejsce dla każdego. To, czy powstanie więcej scen z repertuarem arcydramatycznym i prowadzonych według tradycji polskiego teatru oświeceniowego, zależy już tylko od nas. Niewątpliwie jedno jest pewne – widzowie za takim teatrem tęsknią, obecny rząd o taki teatr (przynajmniej finansowo) walczy, konserwatywni teoretycy i krytycy taki teatr starają się reaktywować. Brakuje tylko i aż jednego: artystów, którzy chcieliby go tworzyć. Nie ma jednak nic gorszego niż zmuszanie twórców do tworzenia według z góry wskazanych wytycznych, dlatego na wspaniały polski teatr arcydramatyczny rodem z czasów Wojciecha Bogusławskiego musimy jeszcze poczekać.
Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.