O ile nie martwi mnie, czy Jan Paweł II obroni się jako postać historyczna dla Kościoła, polskiego i światowego, a także dla wielkiej polityki (bo w końcu papieże są również i zawsze byli w jakimś stopniu politykami, choć zakorzenionymi w wieczności), to bardzo martwią mnie doraźne skutki gorliwej obrony przez obóz władzy – której Jan Paweł II naprawdę nie potrzebuje.
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce Ryszard Makowski (kabaret Otto) śpiewał piosenkę „Lubię brutalne kampanie”:
Lubię brutalne kampanie,
To cudnie wręcz działa na mnie,
Gdy dni od oszczerstw są parne,
Gdy warczą piary czarne.
Lubię brutalne kampanie,
Mą duszę pieszczą totalnie,
Radości czuję petardę,
Gdy sobie skoczą do gardeł.
Wiele wody od tego czasu upłynęło, Ryszard Makowski jest w nieco innym miejscu niż był, a także ma do władzy stosunek, by tak rzec, mniej krytyczny niż 15 lat temu. A i ówczesna brutalność kampanii to pikuś w porównaniu z tym, co mamy dzisiaj, więc nie wiem, czy Ryszard podpisałby się nadal pod swoją piosenką sprzed półtorej dekady.
Eksplozja demagogometru
Ja w każdym razie jestem przybity i proszę o mentalne wsparcie. Na potrzeby swojego najnowszego wideoblogu zmusiłem się do obejrzenia obszernych fragmentów dwóch spotkań z wyborcami: Donalda Tuska w Pabianicach (dwa tygodnie temu) oraz Mateusza Morawieckiego w Jaśle (kilka dni temu). Mój osobisty demagogometr przestał działać. Sprawdziłem: wywalił bezpiecznik. Nie chcę nawet myśleć, jaką dawkę demagogii przyjąłem. Wystarczy, że zrobiło mi się niedobrze, a potem słabo. A to dopiero marzec, do wyborów jeszcze ponad pół roku. I o ile niektórzy mogą sobie pozwolić na odcięcie się od polityki, publicysta i komentator nie może. Toż jesienią nie będzie ze mnie co zbierać!
Weźmy dwa przykłady ze wspomnianych spotkań: 300 zł dopłaty do emerytury dla sołtysów, ogłoszone dopiero co przez Mateusza Morawieckiego (na prośbę ludu pracującego miast i wsi) oraz kredyt na mieszkanie z zerowym oprocentowaniem, ogłoszony przez Donalda Tuska (bo mieszkanie prawem, nie towarem). Nie będę się jałowo znęcał i pienił, że to przykłady skrajnego populizmu. Przypomnę jedynie, że mam własną, precyzyjną definicję tego, czym jest populizm: to takie propozycje lub decyzje, o których ich promotorzy doskonale wiedzą, że ich skutki ostatecznie będą złe lub nawet niszczące, ale promują je dla własnej krótkoterminowej i wąsko pojmowanej korzyści partyjnej. Jasne, że wiele z tych rzeczy potem się nie spełni, ale populizm ma niestety to do siebie, że rozbudza oczekiwania mamionych nim wyborców, więc generalnie popycha debatę publiczną w stronę coraz gorszych i szkodliwszych rozwiązań. To jak z prawem Kopernika: gorszy pieniądz wypiera lepszy.
Nadmienię tylko, jaki byłby koszt tych banialuk. Nie wiem, ilu jest sołtysów na emeryturze, ale sołectw jest w Polsce około 40 tys. Załóżmy ostrożnie, że każde z nich ma dwóch sołtysów emerytów. To daje 40000 x 2 x 300 x 12, czyli 288 mln zł rocznie.
Majaczenia Donalda Tuska to już poważniejsza sprawa. Kosztu tego pomysłu przewodniczący PO przezornie nie podaje, ale jeśli kredyt 2 proc., czyli program obecnej władzy, ma nas kosztować 13 mld zł rocznie, to stawiam, że kredyt zero procent będzie pewnie ze dwa razy droższy. Powiedzmy, że 25 mld zł na rok. Ale kto bogatemu zabroni?
Jan Paweł zinstrumentalizowany
Piszą do mnie w komentarzach moi widzowie i czytelnicy – tak było po ostatnim wydaniu „Rozmowy Niekontrolowanej” z dr. Sergiuszem Trzeciakiem, który opowiadał o konstruowaniu politycznych narracji i manipulowaniu wyborcami – że oni przecież analizują, zastanawiają się i podejmują świadome decyzje. Owszem, oni zapewne tak i cieszę się, że mam wielu takich właśnie odbiorców. Ale powinni mieć świadomość, że należą do mniejszości. Większość posługuje się gotowymi pakietami poglądów, których dobór opiera się na emocjach.
Dwa takie tematy z pewnością będą się w kampanii przewijać, z ogromną szkodą dla tej namiastki uczciwej debaty, jaka jeszcze w Polsce jest możliwa: sprawa wojny na Ukrainie i polskiego stanowiska wobec niej oraz sprawa św. Jana Pawła II, jego postępowania jeszcze jako biskupa oraz kardynała i, ogólniej, kwestia roli i miejsca Kościoła w Polsce. W żadnej z tych kwestii nie zobaczymy ani krzty normalnej dyskusji.
O wojnie na Ukrainie i o tym, jak jest wykorzystywana do okładania po łbach oponentów już wiele razy pisałem. Temat postępowania Karola Wojtyły w roli biskupa jest nowy. Platforma Obywatelska na razie taktycznie się z niego wycofuje. Donald Tusk, który lubił podbechtać antyklerykałów podczas swoich spotkań w terenie, tymczasem o sprawie nie wspomina. Jego partia w czasie głosowania sejmowej uchwały wyciągnęła karty do głosowania (poza panią poseł Joanną Fabisiak, być może ostatnim posłem PO przyznającym się w jakimś stopniu do konserwatywnego światopoglądu). Ma to wynikać z rozdźwięku wewnątrz samej partii, ale też prawdopodobnie z faktu, że jednak nawet duża część wyborców Platformy nie jest gotowa zaakceptować agresywnego odbrązawiania postaci polskiego papieża, zwłaszcza na podstawie mocno wątpliwych świadectw.
Mateusz Morawiecki natomiast w temat wchodzi jak najchętniej. Podczas spotkania w Jaśle o „naszym papieżu” i jego obronie mówił kilkakrotnie, budząc zresztą na sali entuzjazm. I to mnie najbardziej martwi: Jan Paweł II zostanie w tej kampanii brutalnie zinstrumentalizowany, i to – obawiam się – głównie przez obecną władzę.
Ja sam na spór o polskiego świętego patrzę ze spokojem. W przypadku postaci tak historycznie gigantycznych opinia ustala się przez dziesięciolecia, nawet wieki. A JP II jeśli idzie o historyczny ciężar gatunkowy to – nie mam najmniejszych wątpliwości – ta sama półka co Ronald Reagan, Winston Churchill czy Otto von Bismarck, więc nie ma co się przejmować bieżącymi zawirowaniami. To, które teraz widzimy, praktycznie nic nie znaczy, a w dodatku opiera się w dużej mierze na całkowicie ahistorycznym podejściu do sprawy. Przy okazji pokazuje zresztą, jak naskórkowe było przywiązanie do JP II i jak iluzoryczne okazało się twierdzenie, że istnieje coś takiego jak „pokolenie JP II”. Ci ludzie są dzisiaj podzieleni jak wszyscy, a część z nich ochoczo przyłącza się do „odbrązawiania”. Symboliczna jest tutaj postawa Stefana Niesiołowskiego, niegdyś jednego z założycieli Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, oraz Tomasza Terlikowskiego, nawróconego na czerskizm-wiertniczyzm. Ten ostatni odstawia cyrkowe wprost fikołki i salta, byle nie zająć w sprawie Jana Pawła II wyraźnego stanowiska i nie narazić się swojemu nowemu środowisku, a zarazem móc zachować stanowisko dyżurnego jednak katolika.
Skończy się jak z Wyklętymi
O ile zatem nie martwi mnie, czy Jan Paweł II obroni się jako postać historyczna dla Kościoła, polskiego i światowego, a także dla wielkiej polityki (bo w końcu papieże są również i zawsze byli w jakimś stopniu politykami, choć zakorzenionymi w niedoczesności), to bardzo martwią mnie doraźne skutki gorliwej obrony przez obóz władzy – której Jan Paweł II naprawdę nie potrzebuje. A już na pewno nie w ramach kampanii wyborczej. Efekty tych zabiegów będą z pewnością odwrotne od zamierzonych. Stanie się tak, jak stało się w przypadku Żołnierzy Wyklętych: zinstytucjonalizowania ich kultu sprawiło, że dla dużej części ludzi, szczególnie młodych, opowieść o nich stała się nieatrakcyjna, nieciekawa, nawet odstręczająca. Została potraktowana jako rzecz sprzedawana w pakiecie z poparciem dla PiS, a więc zasługująca na aprioryczne odrzucenie. Dokładnie to samo może spotkać polskiego papieża: stając się częścią pakietu wyborczego PiS, zostanie potraktowany przez wyborców drugiej strony tak samo jak opowieści pana premiera o obniżaniu podatków, uczciwości, słuchaniu ludzi i podobne kampanijne dyrdymały. Politycznych cyników to jednak ani niepokoi, ani obchodzi.
Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.