Genealogia lęku przed atomem

Jedno ze źródeł problemów, które trapią dziś sektor nuklearny – od regulacji przez wykluczenie z ekologicznych taksonomii i odcięcie od inwestycji po brak inżynierów – to atmosfera strachu, która panowała przez dziesięciolecia na Zachodzie. – pisze Krzysztof Tyszka-Drozdowski w tekście, który w anglojęzycznej wersji został opublikowany pierwotnie na łamach The Ciritc.

Ostatnio wiele mówi się o „nuklearnym renesansie”. Wydaje się jednak, że myli się tutaj zmianę w opinii publicznej ze zmianą sytuacji całej branży. Rzeczywiście, w Europie stosunek do atomu uległ zmianie na lepsze: według badania przeprowadzonego przez Ipsos coraz więcej Europejczyków postrzega go jako czyste źródło energii. Nawet tradycyjnie zwalczający atom Zieloni muszą liczyć się z tym, że coraz więcej ich zwolenników dostrzega prawdę na temat tej energii. Przykład pierwszy z brzegu: liderzy francuskich ekologów będą mieć trudności z rozpętaniem zapowiadanej nowej kampanii antynuklearnej, gdy ponad połowa ich wyborców ma dobre zdanie o energii jądrowej.

Międzynarodowa Agencja Energetyczna przewiduje, że redukcja emisji dwutlenku węgla w perspektywie 2050 roku będzie wymagała podwojenia potencjału nuklearnego. Wobec zaniku kompetencji inżynieryjnych, chronicznych opóźnień, obciążających regulacji i braku kapitału, wydaje się to wariant wysoce optymistyczny. MEA zakłada, że do 2030 sektor jądrowy powinien być zasilany 90 miliardami dolarów rocznie, aby zrealizować cele klimatyczne.

 

Brak kapitału to jeden z najbardziej dotkliwych problemów branży jądrowej. Zielone wymagania nakładane na inwestycje tylko utrudniają sytuację. W badaniu przeprowadzonym wśród 30 najważniejszych banków o globalnym zasięgu dowiadujemy się, że 57% wykluczyło atom z kategorii zielonych inwestycji, a 40% w ogóle o nim nie wspomina. Sektor jest odcięty od powiększającej się puli kapitału.

Jedno ze źródeł problemów, które trapią dziś sektor nuklearny – od regulacji przez wykluczenie z ekologicznych taksonomii i odcięcie od inwestycji po brak inżynierów – to atmosfera strachu, która panowała przez dziesięciolecia na Zachodzie.

 

***

Pierwsze lęk przed energią nuklearną rozniecały elity. Pod koniec lat 40., intelektualiści stawiali sprawę na ostrzu noża: atom trzeba całkowicie zatrzymać. Bertrand Russell wyartykułował ówczesny klimat opinii, gdy mówił, że nie ma wyjścia – albo ludzkość wybierze ponadnarodowy rząd, albo się samounicestwi. Plan Oppenheimera, zżeranego poczuciem winy za to, że przyłożył rękę do budowy bomby, zakładał powołanie do życia międzynarodowej instytucji złożonej z fizyków nuklearnych, która trzymałaby pieczę nad każdą instalacją jądrową na świecie.

Opinia publiczna nie podzielała jednak lęku naukowców. Większość Amerykanów nie czuła winy w związku z Hiroszimą; przeciwnie, żywiła przekonanie, że dzięki bombie wojnę zakończono szybciej, ratując wiele istnień.

 

Podobny był stosunek społeczeństwa do tworzenia międzynarodowych agencji kontrolujących atom – wobec odrzucenia tego pomysłu przez Sowietów Amerykanie nie chcieli rezygnować z tak potężnej siły. Pod koniec lat 40. komunistyczna propaganda domagała się pokoju i zakazania broni jądrowej (którą rozporządzał wtedy wyłącznie Waszyngton).


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Za początek zmiany w postrzeganiu atomu można uznać wielką manifestację w Hiroszimie w 1955 roku. Zdjęcia z protestu obiegły cały świat. Młodzi zaczęli się organizować, widząc w bombach symbol całego zła, jaki uosabiał establishment i jego kultura agresji, wyrażająca się w nieustannych zbrojeniach. Lęk, który budziły bomby nuklearne, przerodził się w całościową krytykę współczesnego społeczeństwa, stając się jednym z katalizatorów kontrkultury.

Sam ruch ekologiczny posiadał wiele źródeł, ale jednym z decydujących impulsów do jego powstania stanowił opór wobec atomu. Barry Commoner, jeden z najgłośniejszych ówcześnie zielonych krytyków, przyznawał, że środowisko stało się dla niego „sprawą”, bo śledził dyskusje o atomie. Warto pamiętać, że jedno z najważniejszych czasopism ekologicznych tamtego okresu, „Environment”, początkowo nazywało się „Nuclear Information”.

 

W latach 60. amerykański przemysł nuklearny uzmysłowił sobie, że jego wizerunek szybko się pogarsza. Uruchomił więc kampanię, stawiając głównie na filmy. Ton uległ jednak zmianie. Nie pokazywano już więcej optymistycznych wizji przyszłości, gdzie energia była „zbyt tania, by ją mierzyć”, jak obiecywał szef amerykańskiej komisji jądrowej. Teraz celem było uspokojenie lęków społeczeństwa.

Od połowy lat 60. atomowi poświęca się coraz mniej uwagi w prasie. Zagrożenie wojną nuklearną zacierało się w świadomości społecznej. W latach 70. zaczyna się jednak druga krucjata przeciw atomowi. W jej sercu – utożsamienie reaktorów z bombami, żerujące na ignorancji i zmyśleniach.

Wszystko zaczęło się od kondensacji skojarzeń. Jedna z pierwszych krytycznych wobec atomu książek w języku angielskim, wydana przez dwóch działaczy środowiskowych, Our New Life with the Atom, jednym tchem mówiła o nuklearnej apokalipsie, reaktorach i odpadach atomowych. To pomieszanie typowe dla ruchu ekologicznego, tak jak droga działaczki Helen Caldicott. W swojej rodzinnej Australii walczyła przeciw broni jądrowej. Gdy przeniosła się do Stanów Zjednoczonych, zobaczyła, że nikt nie przejmuje się już bombami. Zmieniła więc przedmiot swojego ataku na reaktory. Tej reorientacji dokonał cały ruch środowiskowy.

W cieszącej się wielką popularnością w latach 70. książce The New Tyranny, niemiecki dziennikarz Robert Jungk utożsamiał reaktory z wizją świata, gdzie ludzie stają się niewolnikami podobnymi do robotów. Tę niepożądaną przyszłość, gdzie ludzkość polegałaby na energii atomowej określał jako bardziej nieludzką niż reżim Hitlera.

Radykałowie i media przeobraziły nastawienie opinii publicznej. Taktyka podsycania lęku niewiedzą doprowadziła do sytuacji, w której, według sondaży opinii, aż jedna trzecia ludzi na świecie sądziła, że reaktor mógłby wybuchnąć dokładnie w taki sam sposób jak głowica nuklearna. Prasa powielała przekonanie, że byle kto może ukraść trochę plutonu z elektrowni i zbudować w domu bombę.

W wielu miejscach Europy strach przed atomem przyniósł ekologom upragnione zwycięstwa. W 1978 roku po referendum Austria odrzuciła ten rodzaj energii. W Szwecji podobne głosowanie odbyło się w dwa lata później – wynik był ten sam, co w Austrii. Później referenda miały miejsce we Włoszech i w Holandii. Propaganda zielonych wzięła górę, postęp przegrał.

Spencer Weart twierdzi, że w latach 70. w społeczeństwach zachodnich budowa reaktorów cieszyła się poparciem większości, nawet jeśli były to większości nieznaczne. Badania amerykańskiej i europejskiej prasy z tego samego okresu pokazują, przeciwnie, że atom stał się najbardziej znienawidzoną przez dziennikarzy technologią.

Opinia tych, których kształtowali opinię, nie odzwierciedlała nie tylko przekonań społeczeństw, ale też zdania kręgów biznesowych czy środowisk inżynierskich. Media razem z ekologami rozpętały krucjatę, która ostatecznie otworzyła okres schyłku energii nuklearnej na Zachodzie.

 

Od tego schyłku – przez kolejną dekadę – uchroniła się jedynie Francja. Tam przeciwnicy energii nuklearnej wybierali najbardziej gwałtowne środki walki przeciw atomowi, ścierając się z policją i rzucając koktajle mołotowa. Marcel Boiteux, wieloletni szef EDF, który miał wielki wkład w rozwój atomu we Francji, omal nie stracił życia, gdy ekologowie podłożyli bombę w jego domu. Rząd francuski nie negocjował jednak z ekologami, tylko prowadził dalej wysiłek budowy suwerenności energetycznej. Schyłek nastąpił później. W XXI wieku Francja nie zbudowała żadnego nowego reaktora. Dziś francuskie projekty skuteczniej i szybciej konstruują Chińczycy.

Obalenie Richarda Nixona i krucjata przeciw atomowi to dwa wielkie zwycięstwa klasy medialnej w latach 70. Po awarii w amerykańskiej elektrowni Three Mile Island, dziennikarze rozpętali histerię. W kółko mówiono o Hiroszimie, o zagładzie nuklearnej i końcu świata. Ludzie mieszkający w pobliżu elektrowni zaczęli nazywać się mianem „survivors”, tymi, którzy przeżyli. W Three Mile Island nie doszło jednak właściwie do żadnego wycieku radioaktywnego, nikt nie odniósł obrażeń. Mimo to medialna histeria rozlała się na cały świat. Demonstrowano nie tylko w Waszyngtonie, ale też w Niemczech, w Szwajcarii, we Francji, w Anglii, w Hiszpanii, w Kanadzie i Japonii.

Trudno o lepszy przykład zjawiska, które Timur Kuran i Cass Sunstein określili mianem availability cascades. Jak tłumaczą autorzy, ten mechanizm polega na tym, że „postrzegane prawdopodobieństwo wystąpienia danego wydarzenia jest powiązane z łatwością, z jaką jego wystąpienie może zostać przywołane w umyśle”.

Gdy zewsząd społeczeństwo jest bombardowane – w prasie, w radiu, w telewizji, w książkach i w filmach – obrazami nuklearnej dewastacji i radioaktywnych wycieków, które zamieniają świat w pustkowie, to chłodna ocena dodatnich stron energii jądrowej staje się niemożliwa.



Ta atmosfera strachu stanowiła podłoże nierealistycznych regulacji, które stanowią jedną z głównych przyczyn eskalacji kosztów i opóźnień w budowie reaktorów, a w konsekwencji – schyłku całego sektora na Zachodzie. Jak ujął to Ted Nordhaus z pronuklearnego Breakthrough Institute, „większość tych, którzy są sceptycznie nastawieni do atomu, rozumie, że cała jądrowa aparatura regulacyjna opiera się kruchych jak piasek podstawach epidemiologicznych”.[1] Dziś – oprócz zielonych taksonomii, które zniechęcają inwestorów – największą przeszkodą na drodze do nuklearnego renesansu są regulacje. Analiza budowy amerykańskiej elektrowni Davis-Besse wykazała, że za 60% wzrostu kosztów konstrukcji  – z przewidywanych 136 milionów dolarów w 1967 roku do końcowej sumy 650 milionów dolarów – odpowiadają zmieniające się regulacje. W tym samym czasie koszty budowy elektrowni jądrowych we Francji były o wiele niższe właśnie ze względu na brak ciągłych zmian w przepisach.

 

***

Trudno nie uznać stosunku do energii nuklearnej za miarę stosunku do rozumu i postępu technologicznego.

Analiza słownictwa w angielskich publikacjach książkowych od połowy XIX wieku aż do pierwszej dekady naszego stulecia pokazuje, że do lat 80. pojęcia związane z racjonalizmem i nauką były używane częściej niż te związane z emocjami i uczuciami. Czterdzieści lat temu ten stosunek się odwrócił. Na Zachodzie odwrót od energii jądrowej dokonuje się równolegle do odwrotu od racjonalizmu.

 

Pisarz polityczny Brink Lindsey nazywa to zjawisko mianem anti-Promethean backlash, czyli “odwróceniem się kultury od tych form postępu technologicznego, które powiększają i wzmagają ludzkie panowanie nad światem fizycznym”. Przestaliśmy latać kosmos, nie chcieliśmy szybciej podróżować rezygnując z naddźwiękowych samolotów, w końcu – odrzuciliśmy atom. Te abdykację Lindsey porównuje z okresem dynastii Ming, gdy Chińczycy pogardzili odkrywaniem świata i zniszczyli swoją flotę ekspedycyjną.

Odrodzenie sektora nuklearnego na Zachodzie stoi, jak na razie, na chwiejnych podstawach. Dokonuje się za to na Wschodzie. Aż do inwazji na Ukrainę Rosja była najważniejszym na świecie eksporterem technologii nuklearnej. To Chiny mają jednak obecnie największe nuklearne ambicje. Pekin rozporządza 53GW energii jądrowej, a do 2035 chce tę liczbę więcej niż potroić (przypomnijmy, że ambitne plany takiej Wielkiej Brytanii zakładają 24 GW do 2050).

Niska tolerancja na ryzyko jednej cywilizacji stanowi okazję dla innych, będąc jednocześnie najbardziej niedocenianą przyczyną dekadencji.

 

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Krzysztof Tyszka-Drozdowski
Krzysztof Tyszka-Drozdowski
urodzony w Warszawie w 1991 r. W 2019 roku zadebiutował zbiorem esejów "Żuawi nicości". W 2021 roku w wydawnictwie ARCANA ukazała się jego debiutancka powieść "Zamknięte raje". Obie książki nominowano do Nagrody im. Józefa Mackiewicza. Publikował liczne artykuły zarówno w prasie polskiej (Plus Minus, Arcana, Do Rzeczy, Teologia Polityczna), jak i zagranicznej (The American Conservative, The Critic, UnHerd, American Affairs Journal). Pracuje nad kolejną powieścią. W przyszłym roku nakładem wydawnictwa ARCANA ukaże się jego praca o Charles’u Maurrasie, "Forma rzymska. Myśl Charles’a Maurrasa."

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!