BYRSKI: Świat zwykłych ludzi

Siedzą naprzeciwko siebie lecz się nie widzą. Mówią do siebie, lecz się nie słyszą. Gadające, puste głowy, niezdolne obronić swoich idei, ponieważ ich nie rozumieją, ponieważ nie ma w nich żadnej myśli o człowieku prostym. Idea przeciwko idei w pacynkowym teatrzyku, w których zbyt mali ludzie grają swoje nieudane role.

1. Człowiek

Czasami, czymkolwiek nasze zadanie jest, stajemy przed „pustą kartką” i nijak nie zadowala nas to, co dotąd stworzyliśmy. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy negować sam proces tworzenia. Samokrytyka, którą jesteśmy obdarzeni, jest jak najbardziej słuszna, ale w tym kontekście, w jakim można powiedzieć to samo o spożywaniu alkoholu. W nadmiarze prowadzi ona do specyficznego poczucia uzależnienia od pragnienia tego, co powoli urzeczywistniane nie okazało się w pełni wystarczające.

Balans pomiędzy dwoma skrajnymi nastrojami ducha, pomiędzy „wykonałem coś niedoskonale, a więc powinienem pracować więcej, aby dokonać sztuki”, a „zadowolę się tym, co dotąd wykonałem” jest trudny do znalezienia i utrzymania, aczkolwiek zależy od niego bardzo wiele. Brak refleksji na ten temat wcale nie sprawi, że życie będzie mniej czy więcej udane; inaczej: być może w przyszłości przyniesie poczucie, że wciąż żyliśmy w rozdrażnieniu. Kiedy nasze wyobrażenia, zderzone z brakiem doświadczenia, umiejętności, niedostateczną ilością czasu, okazują się niewystarczające, nietrudno wpędzić się w pesymizm. Tego rodzaju bolesne zderzenie byłej ambicji z dzisiejszym stanem rzeczy prędzej czy później dotyka większości z nas — czy to w kwestii relacji, własnych przedsięwzięć czy ogólnego rysu naszego życia.

Pierwszym sposobem na próbę wyjścia ze stanu, że cokolwiek się zrobi, to zawsze za mało, jest odpuszczenie. Danie sobie spokoju. Machnięcie ręką. Pewne projekty się nie udają i nie ma w tym nic złego. Leży to w naturze rzeczy. Gdyby wszystkie pomysły udało się realizować z poczuciem satysfakcji, żylibyśmy w utopii, w rzeczywistości przeraźliwie nudnej, monochromatycznej. To nic, że zdarza się nam snuć plany wielkich podróży, których nigdy nie rozpoczynamy. To nic, że pewne rzeczy okazują się zbyt ciężkie do uniesienia. W żaden sposób nie określa to wartości człowieka, o czym często przydarza nam się zapomnieć.

Drugi sposób wydaje się tyleż romantyczny, co wyczerpujący: oto chcemy, żeby — kiedy zobaczą nasze dzieło — wstali i powiedzieli: „Panowie, czapki z głów!”, wzorem pisarza, który swoje dzieło rozpoczął i zakończył na pierwszym zdaniu, tak bowiem obawiał się, że może zostać opacznie zrozumiane lub źle potraktowane w swojej doskonałości, że zamiast uczynić je wstępem do pięknej opowieści — uczynił je swoim przekleństwem. Szlifujemy więc nasze umiejętności, poświęcamy czas dla tej jednej, wyobrażonej w przyszłości chwili, w której powiedzą: „czapki z głów”. Warunkujemy tym samym nasze działanie finalnym postrzeganiem go przez innych, zupełnie odtrącając w procesie siebie.

Ani w pierwszym sposobie działania człowiek nie ponosi porażki, ani w drugim sposobie działania człowiek nie odnosi zwycięstwa. Upada albo wznosi się jego dzieło; on sam jest blisko, jest twórcą, lecz nie stanowi dzieła. Nie zrujnuje jego wartości krach lub nieudana współpraca, nie podniesie jego wartości trafiona inwestycja.

Złudne jest poczucie, że podobnie możemy potraktować własne życie. Że kiedyś coś sprawi, że od tego momentu będzie pełniejsze — nie sprawią tego ani pieniądze, ani zrealizowane marzenie, ani nawet znalezienie miłości życia, jeśli od tego faktu w przyszłości uwarunkujemy nasz spokój ducha teraz. Oddać się złudnemu oczekiwaniu, że ktoś lub coś przyniesie nam pogodę ducha czy spełnienie to uzależnić swój status duchowy od wyborów i czynów innych ludzi. Niejeden ze stoików powiedziałby, że to prosty przepis na katastrofę prowadzący do zgorzkniałego życia i smutnego przemijania.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


2. Rzeczy najważniejsze

Aby z jako takim pomyślunkiem opowiedzieć o wydarzeniach, które zmieściły się w ramy minionego roku, należy przede wszystkim pamiętać o niewychodzeniu w treści poza rzeczy najważniejsze. Rzeczy najważniejsze posiadają ustalony porządek i choć łamy poczytnych tygodników, wirtualne szpalty internetowych czasopism oraz gadające telewizyjne głowy traktują o nich bezustannie, nigdy nie należy zapominać, że to wciąż za mało, że umysły nasze i duch wciąż są nienasycone. Należy zatem powtórzyć liczby składające się na produkt krajowy brutto, zahaczyć o dane dotyczące importu i eksportu, nie zapomnieć wspomnieć o długu publicznym, który rośnie w oszałamiającym tempie, a także o skali biurokracji oraz poziomie inflacji.

Nie po to jednak jesteśmy obdarzeni darem rozumu i telewizora, żeby rzeczy najważniejszych należycie nie doceniać. Po oddaniu im czci i złożeniu odpowiedniej ofiary z naszego bezpowrotnie utraconego czasu moglibyśmy jednak pomyśleć, że mimo tak niesprzyjających okoliczności, wciąż pozostajemy na swój sposób dzielni. Przecież za każdym razem, kiedy okoliczności robią się niesprzyjające i konieczne są silne dłonie i gorące serca, jesteśmy. Bywa, że w duchu zgody i rozmowy, wspólnie wobec problemu.

Jednak to zastanawiające, że często słusznie dopatrujemy wroga w obcym narodzie, w chwili głębszej refleksji również wewnątrz własnego społeczeństwa, a nie widzimy wroga, któremu nienawiści nie wypowiemy, ale stale przygotowujemy mu skażoną przestrzeń. Tym największym naszym wrogiem są przyszłe pokolenia, które co prawda kochamy in spe, o które — gdy przyjdzie czas — zatroszczymy się najlepiej, jak potrafimy; ale którym podarujemy w schedzie trefny dar tworzenia podziału, od którego uciec już chyba niepodobna. Jeśli wspólnota narodowa tworzy się wokół pewnego rodzaju myślenia, poddanego później słusznej bądź nie krytyce, w ścieraniu się poglądów dotyczących tego, kim jesteśmy i kim powinniśmy być lecz zasadza się na kłamstwie — nie wytrwa w sile.

Nie byłoby zupełnie niedorzeczne pomyśleć nieco bardziej długofalowo, aniżeli cztery najbliższe lata, co być może sprawiłoby, że te przyszłe pokolenia miałyby zwyczajnie łatwiej. Moglibyśmy też w chwili offline, co prawda przyspawani do ekranów wszelkiej rozdzielczości, ale znudzeni brakiem migającej treści zauważyć, że przecież historycy podróżują w czasie i wcale nie mówią tylko o przeszłości. Oni w zakurzonych księgach wilgotnych podziemi bibliotek wyszukują, ziarno do ziarna, kawałki kryształów, żeby u końca swojego karkołomnego trudu ustawić przed nami wielkie lustro i powiedzieć: zobaczcie, było tak już — wtedy, i znowu, i raz jeszcze — i zapytać: wydaje wam się, że może wydarzyć się to znowu za pokolenie, dwa?

Na niebiesko nieustannie świeci się ekran — znowu mówią w nim liczby, z rzadka wymieniając imię człowieka.


Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

3. Kłamstwo

Umiejętność segregowania informacji, klasyfikowania i przede wszystkim podważania i wątpienia w słyszane słowa zastąpił sztuczny algorytm, który poda nam to, czego szukamy — bez wychylania się na drugą stronę. Bez rozmowy. Bez drugiego człowieka w obcej nam samym idei, która przez to, że obca nam, tym samym godna jest splunięcia.

Deklamuje ją pośpieszny wyrok po groteskowym procesie, w którym oskarżycielem jest pogarda, obrońcą wzruszenie ramion, świadkami głusi, potakujący głowami ludzie w słuchawkach, spośród których żaden nie myśli wstać, by zaprotestować. Takich procesów pod dyktat ułomnego prawa podejrzeń i małostkowości odbywa się codziennie tysiące, kiedy ludzie, zamiast spojrzeć bratu w oczy, oskarżają go o inność — czymkolwiek się ona wyraża; a sam gest oskarżenia wystarcza za osąd.

Brak wątpienia miesza ziarna prawdy z plewami kłamstwa i zaślepia oczy. Pozwalamy się kierować cudzym wyborom, wyborom ludzi, których czoła niskie, a słowa przebiegłe. Pozwalamy się prowadzić sztucznemu algorytmowi, który wie, w czym znajdziemy pozorny spokój wśród ludzi myślących w „nasz” sposób, wśród słów, które znamy i których znaczenia nie musimy domyślać. Te sceny, którymi karmimy własne poczucie satysfakcji, że oto stoimy po lepszej stronie, podsycają media, w których nigdy nie ma spotkania tak zwanych zwykłych ludzi. Proszę sobie wyobrazić format tego rodzaju, w którym spotykają się ludzie zupełnie odmiennych poglądów, wyznań, wartości, dotąd z oddali pogardzający sobą, którzy przekonują się, że dotąd pozostawali na służbie idei, która nagle się przed nimi uczłowieczyła. I oto ma ona oczy do patrzenia, uszy do słuchania i język do mówienia i okazuje się nie czym innym, jak bratem czy siostrą, z imieniem, rodziną, własnym smutkiem, ulubionym kubkiem na herbatę, wspomnieniami i rzeczami, które ją cieszą. Za tą konkretyzacją idzie rozwodnienie idei, w którą dotąd wierzyli, a na ruinie błędnych przekonań, zdaje się, mogłaby wyrosnąć nowa wrażliwość.

Okazałoby się, że potrafimy rozmawiać, co byłoby nie w porządku wobec rzeczy najważniejszych.

Bunt i niezgoda to postawy, których nie możemy zapominać niezależnie od czasów, jakie tworzymy. Urealnione poczucie zagrożenia płynące na przykład z wojny czy różnego rodzaju totalitaryzmu wzbudza opór w pewnym sensie oczywisty i bez reszty zrozumiały: oto przychodzi nam bronić kraju, rodziny, wiary, tego, co dla naszej rzeczywistości ważne; lecz w uśpionych czasach pokoju, kiedy zły duch zmienia strategie działania to nie poczucie fizycznego zagrożenia powinno budzić w nas niepokój, lecz atak na wszystko to, co bliskie naszemu sercu.

A zatem na pole nadziei, budowy, zgody w słusznym celu i to nie zgody na najwyższych szczeblach władzy i inteligencji, jeśli jakieś jej szczątki dziś jeszcze zostały, lecz w świecie tak zwanych prostych ludzi. Duchowością narodu jest duchowość każdego jednego człowieka, który dba o rodzinę i wartość, która nie krzywdzi, nierzuconą na żer nowego, wspaniałego świata, którego tak bardzo pragniemy, nie dbając o to, jak pustoszy on nasze człowieczeństwo. Duchowością narodu jest też pierwiastek niszczenia noszony gdzieś nisko w sercu, który trzeba uśpić. Zamiast tego, pośrodku rzeczywistości kolosalnych kredytów mieszkaniowych, cen energii i leków doświadczamy dzień po dniu — co chyba nadane naszemu krajowi jakąś nieszczęsną złośliwością dziejów  — odrealnionych gadających głów telewizorów, które gadają, by gadać. Siedzą naprzeciwko siebie lecz się nie widzą. Mówią do siebie, lecz się nie słyszą. Gadające, puste głowy, niezdolne obronić swoich idei, ponieważ ich nie rozumieją, ponieważ nie ma w nich żadnej myśli o człowieku prostym. Idea przeciwko idei w pacynkowym teatrzyku, w których zbyt mali ludzie grają swoje nieudane role. W których ludzie niekompetentni zajmują stanowiska, do których nie posiadają predyspozycji. W którym to teatrzyku rozgrywają się najistotniejsze dla ludzi zwykłych — dla nas — wydarzenia kontrolujące i decydujące o naszej rzeczywistości.

Oczywistym remedium na ten stan postępującego zobojętnienia na los człowieka prostego wydaje się twarz drugiego człowieka. Spojrzenie w oczy, umiejętność prostego odpowiedzenia na prosto zadane pytanie. Przyzwoitość, prostota, nieudawanie.

Szczerość, tak, ale i niezgoda wobec kłamstwa, ponieważ jest ono trucizną, którą można z siebie wyrzucić, oczyścić się z niej całkowicie. Można tu pomyśleć: kto wypowiada kłamstwo, patrząc w oczy drugiemu człowiekowi, jest człowiekiem złym, ale nie, w istocie ten, który wypowiada kłamstwo patrząc bratu w oczy, tworzy rzeczywistość zafałszowaną, tworzy rzeczywistość drugą, którą stara się zespoić z realnością. Fałdy tego rodzaju krętactwa tworzą osnowę, w której poruszamy się wszyscy — i, jak mówią słowa ludzi prostych, wszyscy wszystko o wszystkich wiedzą, ale każdy udaje, że jest dobrze.

A większej siły wymaga nie podniesienie karabinu, a szczerość słowa; większego charakteru wymaga nie odważny czyn, lecz słowo tworzące rzeczywistość trudniejszą, tak, ale obciosaną z fałd obrzydliwych kłamstw. I więcej odwagi wymaga nie deklarowanie gotowości do służby, lecz porządna, codzienna praca, polepszająca mały ułamek wspólnej rzeczywistości. One nie doprowadzają do przeładowań magazynków.


Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!