Nie twierdzę oczywiście, że Polskie Stronnictwo Ludowe promuje czynny rozkład naszej cywilizacji. Jednak kwestionując potrzebę sprzeciwu wobec europejskiej dekadencji, obojętnie się jej przyglądając – staje się tej polityki współsprawcą.
Wicemarszałek Piotr Zgorzelski, udzielając wywiadu Janowi Wróblowi w Tok FM (26 X br.), wpadł w tak niezwykłe uniesienie europejskie, że skonsternowany redaktor w pewnym momencie zwrócił mu uwagę, że „przemawia już nawet nie językiem Platformy Obywatelskiej i mainstreamu, ale Gazety Wyborczej”. Wicemarszałek wzywał do mobilizacji „wszystkie siły demokratyczne, wszystkich, którym bliska jest Unia Europejska”, do stawiania „kos na sztorc” przeciw Robertowi Bąkiewiczowi, którego oskarżył o „haniebne zachowanie w czasie demonstracji w obronie przynależności do Unii Europejskiej i [sic!] Konstytucji przeciwko wyrokowi Trybunału Konstytucyjnego”.
Oprócz strony emocjonalnej wywiad Piotra Zgorzelskiego miał też ciekawą treść polityczną. Wicemarszałek gwałtownie zaatakował spotkanie premiera Morawieckiego z Marine Le Pen, przywódczynią opozycji we Francji. Pomijając szczegóły (mylenie imienia liderki i nazwy partii, w stylu „Waldemar Kosiniak-Kamysz, prezes Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego”) zarzucił Prawu i Sprawiedliwości oraz francuskiemu Zjednoczeniu Narodowemu, że „hodują antyunijne elektoraty”, co – mam wrażenie – pachnie odczłowieczaniem milionów Polaków i Francuzów „hodowanych” przez obie partie. Od czasu oświadczenia Róży Thun, że wyborcy Macrona i Le Pen to nie są tacy sami Francuzi – nikt ze znanych polityków nie zamanifestował tak ostentacyjnej pogardy dla zwykłych ludzi przeciwnych polityce Unii Europejskiej.
Wydawałoby się, że rozmowy z opozycją w różnych krajach to rzecz przed wyborami normalna, również dla rządu każdego demokratycznego państwa. Podejście więc wicemarszałka Zgorzelskiego do europejskiej prawicy, opozycyjnej wobec władz i polityki Unii Europejskiej to już nie jest oportunistyczny dryf, ale gorliwe wiosłowanie w „głównym nurcie”. A przecież to właśnie ten nurt płynie – jak pisał przed śmiercią Jan Paweł II – ku „nadaniu Europie oblicza wykluczającego dziedzictwo religijne, a w szczególności głęboką duszę chrześcijańską, przez stanowienie praw dla tworzących ją ludów, w oderwaniu od ich życiodajnego źródła, jakim jest chrześcijaństwo” (Ecclesia in Europa, 7). Jeśli więc opozycja wobec polityki odbierania Europie duszy (poprzez „stanowienie praw dla tworzących Europę ludów”) jest konieczna – trzeba szukać dla niej partnerów. Polityk PSL jednak ani takiej potrzeby nie widzi, ani nie rozumie. Nie twierdzę oczywiście, że jego partia promuje czynny rozkład naszej cywilizacji. Jednak kwestionując potrzebę opozycji wobec europejskiej dekadencji, obojętnie się jej przyglądając – staje się tej polityki współsprawcą.
Na planie wewnętrznym staje się to zupełnie oczywiste. Wicemarszałek bowiem wyjaśnił przy okazji wyborczą strategię swej partii. Skoro wahający się czy zawiedzeni wyborcy PiS „nie przejdą bezpośrednio ani do Platformy, ani do Lewicy”, trzeba startować „w dwóch blokach, które będą optymalizowały sięgnięcie po elektoraty do tej pory jeszcze będące w posiadaniu Prawa i Sprawiedliwości”. Język tym razem co prawda już nie odczłowieczający, jednak traktujący obywateli Rzeczypospolitej jako pańszczyźnianych wyborców, „electoratorum adscripti”, po których można jednak „sięgnąć”, nawet jeśli dziś „są w posiadaniu” innej partii. Swoją drogą, niezłe wyobrażenie o życiu obywatelskim mają heroldzi „wszystkich sił demokratycznych”!
Wróćmy jednak do polityki. Otóż wyżej zarysowana strategia czyni z PSL jedynie protezę liberalizmu w „sięgnięciu po elektorat”, partię, która symulując ideową odrębność – zupełnie otwarcie pracuje nad oddaniem Unii Europejskiej supremacji prawnej nad Polską, a jej zwolennikom – władzy politycznej.
Ludzie znający moje poglądy wiedzą, że od początku niepodległości byłem zwolennikiem dialogu z PSL, wtedy gdy powstawały gabinety Olszewskiego, Buzka czy dzisiaj. Tym bardziej jednak jestem świadom, że w polityce PSL przewijał się stale dziwny syndrom rezerwy wobec prawicy. Nawet w okresie najdłuższych rządów prawicowych czy największego poparcia dla prawicy – PSL traktował ją jako czynnik przejściowy, czekając na powrót lewicowego lub liberalnego „porządku”. Owszem, w tamtym obozie PSL potrafił kiedyś prowadzić samodzielną politykę, więc nadal uważam, że ten dialog, biorący pod uwagę podjęcie przez ludowców współpracy z prawicą, budowanie wspólnej większości, jest potrzebny. Ale dziś jesteśmy od tego bardzo daleko, a sam dialog musi być realistyczny – jak ten felieton.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego