Chiny – Niemcy. Ryzykowna gra w obliczu „deriskingu”?

Po inwazji Rosji na Ukrainę w Niemczech wywiązała się dyskusja nad przyszłością relacji z innym autokratycznym mocarstwem, Chinami. Pierwszy wniosek był prosty – nie można powtórzyć tych samych błędów co z Moskwą. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Rządząca koalicja jest podzielona, a o niezwykle wpływowym lobby wielkich koncernów trudno powiedzieć, czy widzi zachodzące zmiany i stara się wycisnąć z interesów z Chinami ile się jeszcze tylko uda, czy też po prostu udaje, że nic się nie dzieje.

Zbliża się zaplanowany na 7-9 grudnia szczyt UE-Chiny. W związku z tym przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wygłosiła 16 listopada w Berlinie dwa przemówienia – jedno skierowane do parlamentarzystów z jej macierzystej partii CDU, drugie do think tanków Merics i ECFR. Celem wystąpień było przekonanie słuchaczy do promowanej przez von der Leyen bardziej stanowczej polityki wobec Chin, znanej jako „derisking”. W największym uproszczeniu KE chce ograniczyć zależność europejskich gospodarek w zakresie kluczowych nowych technologii. Dobrego przykładu dostarczają ostatnie chińskie regulacje dotyczące eksportu grafitu, kluczowego w produkcji akumulatorów dla pojazdów elektrycznych. Pekin, światowy lider w produkcji tego surowca, jedną decyzją może sparaliżować europejskie plany rozwoju produkcji baterii samochodowych, czego wprawdzie nie robi, ale wysyła jasne ostrzeżenie przed szczytem. Jest to też odpowiedź na wprowadzane przez UE cła antydumpingowe, jakimi obłożono chiński sprzęt telekomunikacyjny, samochody elektryczne i plastik PET. W KE dyskutowane są kolejne cła m.in. na stal, aluminium i fotowoltaikę.

Widmo unijno-chińskiej wojny handlowej wyraźnie przeraziło niemieckie koncerny. Prezes giganta chemicznego BASF Martin Brudermüller na łamach dziennika Frankfurter Allgemeine Zeitung ostrzegł przed konfrontacją z Chinami i uznał wszelkie próby ochrony np. europejskich producentów turbin wiatrowych za pozbawione szans powodzenia. Z kolei prezes Mercedes Benz Ola Källenius jasno zapowiedział zwiększanie obecności grupy na chińskim rynku.

 

Zaczęło się od papierosa

RFN nawiązała stosunki dyplomatyczne z ChRL dopiero w 1972, gdy zbliżenie amerykańsko-chińskie dało sygnał innym państwom Zachodu. Pierwszym kanclerzem, który odwiedził Chiny był socjaldemokrata Helmut Schmidt w 1975. W Pekinie przyjęty został z pełnymi honorami, spotkał się nawet z będącym w ciężkim stanie Mao. Bardziej istotne było jednak spotkanie z Deng Xiaopingiem, który powoli umacniał swoją pozycję w KPCh. Schmidt, sam nałogowy palacz, „podał ognia” Dengowi. Fotografia z tego momentu często dzisiaj uważana jest za symboliczną i chętnie przypominana przez Chińczyków, przez samych Niemców już mniej.

Cztery lata później Deng miał już w swoich rękach pełnię władzy i zainicjował proces reform i otwarcia na świat. Chiński rynek stopniowo zaczął stawać się dostępny dla niemieckich firm, te jednak początkowo były bardzo ostrożne. Wielkie inwestycje Mercedesa, BASF, czy Volkswagena nastąpiły dopiero w latach 90., za rządów Helmuta Kohla. To właśnie on przecierał szlaki „dyplomacji kupieckiej”. Wizyty niemieckich przywódców w Chinach nabrały charakteru przede wszystkim biznesowego. Delegacjom politycznym zaczęły towarzyszyć liczniejsze od nich delegacje przedsiębiorców, co przekładało się na coraz bardziej zyskowne kontrakty. Tę formę dyplomacji do mistrzostwa doprowadził Gerhard Schröder, a kontynuowała Angela Merkel.

Na rezultaty nie trzeba było długo czekać.

Już w 2000 Niemcy odpowiadały za 40% handlu ówczesnej UE z Chinami. Nie bez kozery mówiono o niemiecko-chińskich „specjalnych relacjach”. Wydawało się, że znaleziono rozwiązanie problemów niemieckiej gospodarki – tania produkcję uzupełniał olbrzymi rynek zbytu, oferujące prawdziwą żyłę złota.

 

Nie wszyscy jednak byli optymistami. Po powrocie z Pekinu ambasador Konrad Seitz w swojej wydanej również po polsku książce „Chiny. Powrót olbrzyma” studził entuzjazm. Po kilkunastu latach pobytu w Chinach dyplomata ostrzegał i zadawał niewygodne pytania. Najważniejszym z nich było, czy niemieckie firmy są przygotowane na moment, gdy za 15, czy 20 lat chińskie przedsiębiorstwa przeistoczą się z podwykonawców w konkurentów?

Seitz zwracał uwagę, że aby wejść na chiński rynek trzeba zawiązać joint venture z lokalnym partnerem, to zaś często wiązało się z transferem technologii. Ambasador podkreślał także ambicje Chińczyków, którzy inwestowali duże środki w badania i rozwój, a także nie wahali się zdobywać potrzebnych technologii wszelkimi dostępnymi, nie zawsze legalnymi, środkami.

 

Kubeł zimnej wody

Ostrzeżenia Seitza sprawdziły się szybciej niż oczekiwano. Już ok. 2010 r. niemiecka branża fotowoltaiczna, do tej pory światowy lider w branży, została dosłownie pożarta przez chińską konkurencję. To wydarzenie jest dzisiaj bardzo chętnie przypominane przez krytyków polityki Berlina wobec Chin.

Prawdziwy kubeł zimnej wody został wylany jednak dopiero w 2015 r. KUKA – firma, jedna z ważniejszych w branży automatyki i robotyki, została wykupiona przez Chińczyków. Szybko okazało się, że to tylko wierzchołek góry lodowej. tylko w pierwszym półroczu 2015 chińskie fundusze inwestycyjne wykupiły ponad 40 niemieckich spółek i pozyskały udziały w 6 kolejnych. Prawie wszystkie były z branży IT i hi-tech.

W Berlinie rozległy się dzwonki alarmowe. Media i przedsiębiorcy zaczęli domagać się od rządu adekwatnych działań. Już w następnym roku relacje niemiecko-chińskie uległy widocznemu ochłodzeniu. Rozmowy w trakcie wizyty w Pekinie ówczesnego ministra gospodarki Sigmara Gabriela określono w oficjalnym komunikacie jako „szczere i kontrowersyjne”, co sugerowało awanturę. Ku nieskrywanej irytacji gospodarzy Gabriel oświadczył, że jego głównym zadaniem jest obrona interesów gospodarczych Niemiec. Sam minister porównał później te rozmowy do „mierzenia się z 400 kilogramowym gorylem”.

Zaczęto przykładać większą wagę do tego kto wykupuje udziały w jakich firmach. Jesienią 2016 rząd federalny zablokował wykup spółki Axtron przez Fujian Grand Chip Investment Fund. Niemiecka firma to jeden z globalnych liderów technologii MOCV (pokrywanie powierzchni przy użyciu związków metalo-organicznych), posiadającej duże znaczenie w produkcji półprzewodników. MOCV jest klasyfikowana jako technologia podwójnego zastosowania, czyli o przeznaczeniu cywilnym i wojskowym. Pojawiły się doniesienia, że to amerykańskie służby zaalarmowały Berlin w tej sprawie.

Zmiany ruszyły, ale przebiegały w ślimaczym tempie. Rząd federalny wprowadził dokładniejszą ocenę zagranicznych inwestycji, ale gdzie indziej niewiele się zmieniło. Wielkie koncerny inwestowały w Chinach coraz więcej. Grupa radośnie ignorowała wszelkie ostrzeżenia, a w samym Berlinie cały czas wierzono w „Wandel durch Handel”, możliwość doprowadzenia do liberalizacji systemu politycznego ChRL poprzez intensywniejszą wymianę handlową i relacje. W 2017 Chiny stały się największym partnerem handlowym Niemiec.

Znowu jednak nie wszędzie nastroje były optymistyczne. Na początku 2019 Niemiecki Związek Przemysłu (BDI), organizacja skupiająca głównie małe i średnie przedsiębiorstwa produkcyjne opublikowała swój raport o Chinach, będący zbiorem zaleceń i postulatów pod adresem rządu federalnego. Związek przyjął do wiadomości, to przed czym ostrzegał dwadzieścia lat wcześniej ambasador Seitz – chińskie firmy stały się groźnymi rywalami, a nawet zagrożeniem, chociaż jednocześnie pozostały atrakcyjnym, a często niezbędnym partnerem. Przyjmując paradygmat wróg-rywal-partner BDI wezwało rząd, by skuteczniej zabezpieczał interesy niemieckiego przemysłu.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Umowa koalicyjna

Zachodzący ferment i zmiana wektorów stały się dobrze widoczne w podpisanej jesienią 2021 r. umowie koalicyjnej socjaldemokratów z SPD, Zielonych i liberałów z FDP. Ministerstwo spraw zagranicznych przypadło Zielonym, a to oznaczało zwrot w polityce od interesów, nie zawsze pragmatycznych, do idei i wartości. Umowa koalicyjna deklarowała przyjęcie bardziej stanowczego kursu względem Rosji i Chin, a także pomocy dla Tajwanu. Od samego początku leżało tutaj zarzewie tarć w koalicji. Szczególnie SPD, która z partii robotniczej przekształciła się w reprezentanta wielkiego biznesu, ulegała naciskom lobby wielkich korporacji, których celem stało się utrzymanie status quo. Podobnie jak w przypadku Rosji, zbyt wiele osób związało swoje kariery biznesowe, naukowe, rzadziej polityczne z ChRL, by teraz tak po prostu odpuścić.

Jednak pandemia, drakońska polityka „zero Covid” w Chinach i napaść Rosji na Ukrainę wywróciły wszystko do góry nogami. Funkcjonujący od ponad 20 lat niemiecki model gospodarczy oparty na tanich surowcach z Rosji, taniej produkcji w Chinach i tanim bezpieczeństwie zapewnianym przez USA załamał się. Jednocześnie wzrósł nacisk ze strony amerykańskich, europejskich, a nawet azjatyckich sojuszników i partnerów, by Niemcy wzięły większą odpowiedzialność za swoje działania i wydarzenia rozgrywające się wokół nich.

Ważnym sygnałem zmian był cel pierwszej wizyty kanclerza Olafa Scholza w Azji. Od czasów Schrödera niemieccy przywódcy w towarzystwie licznych biznesmenów zawsze najpierw „pielgrzymowali” do Pekinu. Scholz natomiast udał się w kwietniu 2022 do Japonii.

 

Oficjalnie powodem wyboru Tokio była współpraca w ramach G7, Japonia przygotowywała się do przejęcia przewodnictwa w grupie od Niemiec. Na marginesach mówiono także o lockdownach uniemożliwiających wizytę w Pekinie. Jednak w Tokio padły ze strony Scholza istotnie deklaracje. Niemiecki kanclerz poparł Japonię w sprzeciwie wobec „jednostronnych prób siłowej zmiany status quo na Morzach Południowo- i Wschodniochiński”. Chociaż ostrożne, było to jasne postawienie się Pekinowi.

Dobre wrażenie prysło już w listopadzie tego samego roku, wraz z szaleńczą kilkunastogodzinną wizytą w Pekinie. Kanclerzowi towarzyszyło 12 prezesów dużych spółek, takich jak Volkswagen, Mercedes, BASF, Adidas i Deutsche Bank. O dużych sukcesach jednak trudno mówić, zaś atmosfera spotkań była dość napięta. Jako największe gospodarcze osiągnięcie można wskazać dopuszczenie na chiński rynek szczepionki BioNTech. Natomiast w rozmowach między politykami Scholz krytykował kradzież własności intelektualnej niemieckich firm przez chińskie podmioty, sankcje na euro-parlamentarzystów i europejskie think-tanki, naciski gospodarcze na Litwę, prześladowania Ujgurów.

Z drugiej strony szef niemieckiego rządu przywiózł wspaniały prezent w postaci zgody na kupno przez COSCO 24,9% udziałów w terminalu kontenerowym Tollerort w hamburskim porcie. Kanclerz postąpił wbrew zaleceniom ministerstw spraw zagranicznych, wewnętrznych, gospodarki, finansów, a także szefów wywiadu i kontrwywiadu. Transakcje popierały natomiast władze Hamburga, rodzinnego miasta Scholza, i zarząd tamtejszego portu, gdzie według informacji niemieckich mediów zasiada bliski przyjaciel kanclerza. Kilka tygodni później nastąpiło przechylenie w drugą stronę – szef rządu dał się przekonać do zablokowania przejęcia przez Chiny dortmundzkiej firmy Elmos z branży półprzewodników.

Kolejne miesiące upływały pod znakiem podobnego miotania się od ściany do ściany. Ministerstwo spraw zagranicznych naciskało na bardziej stanowczą politykę wobec Chin, ograniczenie gwarancji rządowych dla firm działających na tamtym kierunku i lepszej ochrony niemieckiego rynku. Szefowa resortu, Annalena Baerbock jasno stwierdziła, że rząd nie będzie ratować firm, które działając wbrew zaleceniom popadną w kłopoty w związku ze swoją aktywnością na chińskim rynku. Oficjele ministerstwa, nieco złagodzili, a zarazem zaostrzyli ten przekaz – rząd może pomóc jednej firmie, ale nie będzie wydawać pieniędzy podatnika na cztery.

 

W obronie bussines as usual

Jest to wyraźna aluzja do Volkswagena, Mercedesa, BMW i BASF, które zachowują się jakby nic się nie stało i cały czas zwiększają swoje inwestycje w Chinach. Szczególnie ciekawy jest przypadek BASF. Jörg Wuttke, wieloletni główny przedstawiciel koncernu na chińskim rynku, a jednocześnie przewodniczący Europejskiej Izby Handlu w Chinach zrobił się niezwykle krytyczny wobec działań Pekinu. W serii wywiadów Wuttke zarzucił chińskiemu przywództwu, że stało się zakładnikiem własnej narracji i traci przez to wiarygodność na światowych rynkach.

Towarzyszyła temu publikacja równie krytycznego raportu Europejskiej Izby Handlu w Chinach. Zdaniem jego autorów klimat do inwestycji w Chinach znacząco się popsuł w związku z pandemią i zacieśnianiem kontroli nad gospodarką przez KPCh. Oprócz kradzieży własności intelektualnej i wymuszaniu transferu technologii wskazano też na nierówne szanse europejskich firm w chińskich przetargach. Podkreślono także rosnącą liczbę firm ograniczających swoją obecność na chińskim rynku. Wniosek z raportu jest prosty i dla wielu szokujący – decoupling już stał się faktem.

Czemu więc zarządy wielkich korporacji cały czas brną w tym samym kierunku, podczas gdy ich miejscowi przedstawiciele zalecają przemyśleć dotychczasowa politykę? Jak już wspomniano wyżej, wobec rozpadu dotychczasowego modelu gospodarczego jego najwięksi udziałowcy chcą wycisnąć z chińskiego rynku ile się jeszcze tylko da.

 

Opublikowany jesienią 2022 r. raport Rhodium Group na temat europejskich inwestycji bezpośrednich w Chinach w latach 2018-2021 pokazał, że dla niemieckich gigantów ograniczenie obecności na tamtejszym rynku może być bardzo trudne. Na Volkswagena, Mercedesa, BMW i BASF przypadło bowiem aż 34% europejskich inwestycji bezpośrednich w ChRL, zaś na Niemcy ogółem 46%.

Co jeszcze bardziej zaskakujące, trend ten nasilił się po wybuchu pandemii. Podczas gdy większość europejskich koncernów zaczęła wstrzymywać nowe projekty i praktycznie żadni nowi gracze ze Starego Kontynentu nie podjęli próby wejścia na chiński rynek, niemieckie koncerny poszły w przeciwną stronę.

 

Postawa wielkich koncernów wywołuje rosnące wątpliwości i niepokój nad Renem. Przed inwestowaniem w Chinach i pogłębianiem zależności zaczął ostrzegać renomowany dziennik Handelsblatt. Z kolei Welt pytał, czy Volkswagen wie, że prędzej czy później będzie musiał odpowiedzieć sobie na pytanie, czy nadal chce być niemiecką firmą, czy chińską.



Skandale w telekomunikacji

Lekkomyślna polityka dotyczy nie tylko koncernów. Wiosną tego roku wybuchł skandal, gdy okazało się, że pomimo ostrzeżeń służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo i wprowadzenie ograniczeń, urządzenia Huawei nadal mają spory udział w niemieckiej infrastrukturze telekomunikacyjnej. Wyraźnie widoczne stało się dążenie do odseparowania chińskich dostawców od infrastruktury krytycznej.

Okazało się jednak, że podczas gdy rząd planował nawet wymianę części sieci 4G, będący częściowo własnością państwa, Deutsche Telekom zawarł w 2019 r. tajne porozumienie z Huawei. W obawie przed amerykańskimi sankcjami niemiecki operator zaczął magazynować urządzenia chińskiego producenta. Skala procederu pozostaje nieznana, ale dzięki niemu Deutsche Telekom został liderem wdrażania 5G w Niemczech.

Sprawy szły jednak znacznie dalej. Zblatowany z Huaweiem telekom zdobył kontrakt na budowę wrażliwej sieci dla będącej również własnością państwa Deutsche Bahn. Narodowy przewoźnik kolejowy chce rozszerzyć usługi internetowe na pokładzie pociągów dalekobieżnych i umożliwić prowadzenie w nich konferencji biznesowych. Jak łatwo się domyśleć, powstaje w ten sposób olbrzymie ryzyko dla tajemnic handlowych, a w będącym odpowiednikiem ABW Urzędzie Ochrony Konstytucji (BfV) rwą włosy z głowy.

 

Jakby tego było mało, wkrótce wybuchł kolejny skandal. Okazało się, że Federalny Urząd ds. Bezpieczeństwa Technologii Informacyjnych (BSI), rządowa agencja odpowiadająca za cyberbezpieczeństwo, używa wyprodukowanego przez Huawei routera LTE do zewnętrznych prezentacji za pośrednictwem otwartego połączenia internetowego. Byłoby to akceptowalne, gdyby nie system telefonii stacjonarnej agencji, w całości oparty na urządzeniach dostarczonych przez Alcatel-Lucent. Większościowym udziałowcem tej firmy jest chiński koncern państwowy China Huaxin. Niemniej Berlin wyklucza, aby jakakolwiek „infrastruktura transmisji danych lub komunikacji mobilnej została dotknięta”.

 

Strategia

W takich trudnych warunkach 13 lipca br. została opublikowana pierwsza niemiecka strategia wobec Chin. Był to efekt wielu miesięcy pracy urzędników, wspieranych przez organizacje gospodarcze, samorządy, środowisko akademickie i think tanki. Dało to bardzo solidne oparcie w wiedzy oraz doświadczeniu ekspertów i praktyków z różnych grup. Dokument jest bardzo krytyczny wobec ChRL, podkreśla że państwo to bardzo się zmieniło i nie są to zmiany pozytywne dla Niemiec. Podstawą strategii jest obrona niemieckich interesów gospodarczych i politycznych.

Centralnym zagadnieniem stał się „derisking”, w wersji bardzo podobnej do lansowanej przez KE. Niemieckie firmy mają dywersyfikować swoje łańcuchy dostaw i szukać nowych partnerów. Celem jest dążenie do uniezależnienia się od Chin w kwestii kluczowych obszarów jak elektromobilność, zielona energia, biotechnologie, półprzewodniki. Gruntownie zreformowany ma zostać system gwarancji państwowych, które będą znacznie bardziej restrykcyjne i nie otrzymają ich umowy z ryzykiem wymuszonego transferu technologii, zwłaszcza tych podwójnego zastosowania. Podniesione ma zostać bezpieczeństwo wymiany naukowo-badawczej, chociaż zabrakło bardziej konkretnych zapisów.

Niemcy szykują się więc do gospodarczego rozwodu, a co najmniej separacji z Chinami, aczkolwiek działają ostrożnie, by nie ponieść zbyt dużych strat. Ale czy na pewno? Słabym ogniwem znowu okazuje się kanclerz Scholz. Miesiąc przed publikacją strategii Niemcy odwiedził premier Chin Li Qiang. W trakcie serii spotkań i konferencji kanclerz zachowywał się zupełnie odwrotnie w stosunku do zaleceń urzędników, praktyków i ekspertów, czego świadomość na pewno miał.

 

Scholz na dobre zapowiadał wszędzie pogłębienie współpracy z Chinami na wszystkich polach. Wywołało to kolejną falę krytyki, która objęła zwłaszcza zakrojone na szeroką skalę konsultacje międzyrządowe. Te, zdaniem przeciwników kanclerza, powinny być zarezerwowane dla państw demokratycznych.

Przyczyn takiej rozbieżności jest kilka. Strategia została przygotowana przez MSZ, podczas gdy urząd kanclerski od lat rości sobie pretensje do kierowania polityką wobec najważniejszych państw, w tym Chin. Do tego pozycja Scholza we własnej partii i rządzie jest słaba, przez co jest on podatny na różne naciski. Jednocześnie w tym szaleństwie jest metoda.

Wobec rozpadu dotychczasowego modelu gospodarczego kanclerz najwyraźniej chce oszczędzić niemieckiej ekonomii kolejnych szoków, które mogłyby wzmocnić pozycję partii radykalnych, takich jak AfD. Ta ostatnia w ostatnich miesiącach dokonała poważnego zwrotu i z krytyka China przeszła na pozycje wzywające do zacieśnienia współpracy.

 

Kolejnym problemem Scholza jest polityka informacyjna. Kanclerz nie jest osobowością medialną, nie potrafi sobie zjednywać dziennikarzy, tak jak Angela Merkel. Wypowiedzi szefa rządu, zamiast uspokajać i przekonywać, aż nazbyt często przynoszą odwrotny efekt. Z drugiej strony, zmiana nastrojów w społeczeństwie jest wyraźna. W ostatnim The Berlin Pulse – badaniu opinii prowadzonym przez Fundację Körbera, okazało się, że aż 60% respondentów popiera zmniejszenie zależności niemieckich firm od Chin, nawet jeżeli doprowadzi to do strat ekonomicznych.

W Niemczech istnieje więc grunt pod realizację opisanych na wstępie pomysłów von der Leyen. Pytaniem pozostaje, czy targana wewnętrznymi konfliktami koalicja będzie w stanie konsekwentnie i w szybszym tempie niż posuwający się lodowiec wprowadzać zmiany, a jednocześnie sprawnie przez nie przeprowadzić kraj.

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Paweł Behrendt
Paweł Behrendt
analityk Instytutu Boyma, stały współpracownik portalu konflikty.pl i Nowej Konfederacji. Główne obszary zainteresowań: polityka zagraniczna i obronna Japonii oraz Chin, stosunki międzynarodowe i bezpieczeństwo w Azji Wschodniej, konflikty w Azji. Autor książek "Chińczycy grają w go" i "Korzenie niemieckich sukcesów w Azji" oraz kilkadziesięciu artykułów poświęconych historii i kwestiom bezpieczeństwa w Azji opublikowanych w prasie krajowej i zagranicznej.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!