■ Fryderyk Engels z podziwem pisał o Historii wymiatającej z powierzchni ziemi „szczątki narodów”, sprzymierzające się z Reakcją przeciw Postępowi. Narody powinny stać w równym szeregu walki o postęp, to jedyna racja ich czasowego istnienia.
■ W cieniu wojny o niepodległość Ukrainy dopełniła się tragedia Arcachu, Górskiego Karabachu. Arcach można uznać za wręcz modelowy „szczątek narodu”. Ta chrześcijańska enklawa w górach Azerbejdżanu zawdzięczała swoje istnienie jedynie zbrojnej interwencji Armenii. Ormianie z Arcachu, pomni ludobójstwa, które sto lat temu dotknęło ich braci w Azji Mniejszej, będący świadkami współczesnych masakr podczas rozpadu ZSSR, żadną miarą nie chcieli trafić pod muzułmańską władzę.
Armenia też nie chciała porzucić tej usłanej chrześcijańskimi kościołami ziemi i cząstki swego narodu. Erewań trzydzieści lat temu udzielił wsparcia karabachskim Ormianom w utworzeniu państwa, które rozmiarami było zbliżone do województwa świętokrzyskiego, choć ludność miało o wiele mniej liczebną.
Sama zaś Armenia leży na antypodach naszego świata. Położona między dwoma zagrażającymi jej, a w istocie tożsamymi etnicznie, państwami – Turcją i Azerbejdżanem, granicząca na południu z Iranem, jedyne oparcie długo widziała w Rosji. Tam, na północy, miała swój Zachód. Jakież więc współczucie miałby budzić naród, którego sprawa leży w poprzek interesów światowej demokracji? Nic więc dziwnego, że w swych nieszczęściach Ormianie (szczególnie ci z Arcachu) byli sami.
A Rosja wykorzystywała ich izolację – występując jako arbiter między Ormianami a postkomunistycznym Azerbejdżanem dynastii Alijewów. Cień szansy na geopolityczną zmianę Armenia mogłaby widzieć w przymierzu Gruzji z Zachodem.
Tyle że Zachód porzucił w Gruzji swego najbliższego sojusznika, b. prezydenta Micheila Saakaszwiliego, który dziś kona w lochu oskarżony przez prorosyjskich przeciwników o (oczywiście) „łamanie praw człowieka”. Choć Gruzja Saakaszwiliego prowadziła politykę przeciwną do Republiki Arcach, w istocie dzieli jej los.
■ Karabachscy Ormianie to odległa ofiara wojny na Ukrainie. Im bardziej postępowała agresja Rosji, począwszy od przygotowań do agresji i koncentracji wojsk na ukraińskich granicach – tym bardziej rosła pozycja Turcji, jako najważniejszego czarnomorskiego państwa NATO. A wraz ze wzrostem pozycji Turcji – nasilała się agresywna pozycja protegowanego przez Turcję Azerbejdżanu. Azerowie coraz bardziej byli pewni przyzwolenia Zachodu na swoją agresję. Najpierw więc doprowadzili do izolacji Arcachu, a potem go zlikwidowali.
Ogłoszone przez OBWE „madryckie zasady” domagały się rozwiązania procesu na drodze dyplomatycznej. Głosiły, że społeczność międzynarodowa uznaje prawomocność sowieckich granic Azerbejdżanu, ale domaga się realnych gwarancji autonomii oraz bezpieczeństwa dla Górskiego Karabachu i wyklucza rozstrzygnięcie konfliktu siłą. Arcach został jednak siłą zlikwidowany, jego przywódcy (w tym głównodowodzący sił zbrojnych i minister spraw zagranicznych) zostali przez Azerów wtrąceni do więzienia, nastąpił masowy exodus karabachskich Ormian. Ich autonomia przestała więc również być aktualna. Katastrofa potwierdziła natomiast racje ich trzydziestoletniego oporu: konieczność posiadania państwa i niemożność życia pod muzułmańską władzą.
■ Walcząca o swą niepodległość Ukraina udzielała dyplomatycznego poparcia stanowisku Azerbejdżanu. To dyktowała jej doktryna nietykalności posowieckich granic. Broniąc swych praw do Krymu, popierała azerskie roszczenia do suwerenności nad Górskim Karabachem. Nie należy łatwo osądzać narodów. Ich przywódcy muszą podejmować dramatyczne decyzje, bo odpowiadają za bezpieczną przyszłość następnych pokoleń. I dotyczy to szczególnie tych narodów, które w przeszłości stanęły w obliczu zagłady, jak Armenia czy Ukraina; i Polska.
■ Tragedia Arcachu przypomina o wadze pokoju i niepodzielności bezpieczeństwa zbiorowego. Jego załamanie w jednym miejscu świata zawsze niesie geopolityczne konsekwencje dla innych. Agresywna polityka Niemiec Hitlera stworzyła koniunkturę dla podbojów sowieckich. ZSSR stał się jedynym państwem, które udział w drugiej wojnie światowej zaczęło od podbojów, a zakończyło go rozszerzeniem swego terytorium i obszaru dominacji.
■ Wojny, owszem, bywają konieczne. Są tragicznym elementem ludzkiej kondycji, refleksem odwiecznej walki porządku i chaosu. Wojenna egzaltacja z reguły jednak jest błędem.
Tekst powstał w ramach projektu: „Kontra – budujemy forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.