Możemy mieć w tym roku prawdziwą wyborczą Wiosnę Narodów albo przeciwnie – wzmocnienie nacisków na ograniczenie suwerenności państw Europy. W kwietniu Węgrzy wybiorą parlament (więc i rząd), a Francuzi prezydenta i krótko potem parlament (więc rząd również). Oba głosowania będą mieć konsekwencje międzynarodowe, szczególnie jeśli w którymś z tych dwóch państw dojdzie do politycznej zmiany.
Potwierdzenie mandatów Emmanuela Macrona i Victora Orbána też będzie miało znaczenie, bo odnowi i wzmocni mandat węgierskiego prawicowego rządu, choć jednocześnie utrzyma status quo w Unii Europejskiej. Napięcie między władzami Unii a Europą Środkową, a także strategia politycznego wykluczenia sił „populistycznych” (czyli konserwatywno-ludowych) będzie w Europie trwała nadal. Utrzymanie się u władzy węgierskiego rządu potwierdzi zaś szczególną polityczną i kulturową tożsamość naszego regionu. To zaś ma zasadnicze znaczenie dla Polski.
Drugi wariant to wygrana Macrona i obalenie rządu Viktora Orbána. O tym marzy cała klasa rządząca UE. Jej uczucia doskonale streszczają noworoczne „życzenia” „Gazety Wyborczej”: „Załóżmy, że [węgierska] opozycja wybory wygra. Choć nie będzie miała większości dwóch trzecich głosów, rozpocznie rewolucyjne zmiany. Odwoła przed upływem kadencji ludzi Orbána z kluczowych stanowisk w prokuraturze, radzie mediów, banku centralnym i innych instytucjach. Orbán i politycy Fideszu będą krzyczeć o zamachu stanu, jaki przeprowadza opozycja, naruszając konstytucję. Kluczowe będzie jednak to, co będzie miała do powiedzenia Komisja Europejska. (…) Ostatecznie Fideszowi da się we znaki przykręcony kurek z pieniędzmi przez Komisję Europejską na odbudowę gospodarki po pandemii (…). Bez unijnych środków system Orbána runie (…) politycy Fideszu zaczną uciekać z tonącego okrętu. Przed Orbánem zacznie rysować się widmo więzienia” (Michał Kokot „Prognozy na 2022 rok”).
Ten drugi wariant to konsolidacja nieliberalnej demokracji w Unii Europejskiej. Błogosławieństwo Unii dla „rewolucyjnych zmian”, bez oglądania się na „krzyki o łamaniu konstytucji”, czy wręcz na faktyczny zamach stanu. Niezadowolone społeczeństwo ma być uciszone wypłatą – wcześniej arbitralnie wstrzymanych – pieniędzy dla Węgier, czy raczej pieniędzy Węgier, które oczywiście będą przedstawiane przez ich brukselskich dysponentów i ich węgierskich zwolenników jako łaskawy „dar Europy”. A obalony premier, przy aplauzie uczonych w prawach człowieka, ma być wtrącony do więzienia jak były premier Gruzji, najwierniejszy sojusznik Zachodu. Nie wchodzę tu w realność tego definitywnego odwetu, ale samo w sobie formułowanie takich sugestii ma (na Węgrzech) funkcję zastraszenia. Charakterystyczne jest, że cały ten repertuar oczekiwań daleko wykracza poza to, co władze Unii Europejskiej i popierająca je polska opozycja może dziś zarzucić obecnym władzom Rzeczypospolitej.
Ale rzeczy mogą też potoczyć się bardzo dobrze. Wybory węgierskie odbędą się wcześniej, więc jeśli wygra je Viktor Orbán będą w pewnym stopniu, dodając ducha prawicy i jej wyborcom, wpływać na wynik francuskiej elekcji prezydenckiej. Jeśli na Węgrzech i we Francji prawica (czyli Marine Le Pen lub Éric Zemmour) wygra – zasadniczo zmieni to sytuację w Unii Europejskiej. Dojdzie do podważenia consensusu wokół nacisku instytucji unijnych na państwa Europy Środkowej. Wygrana Zemmoura, otwarcie krytykującego ideologię gender – poważnie wzmocni opinię konserwatywną w Europie i obronę praw rodziny w krajach Europy Środkowej. Wiele inicjatyw, takich jak zawarcie umów współpracy w Europie Środkowej (na wzór niemiecko-francuskiego układu w Akwizgranie) czy Międzynarodowa Konwencja Praw Rodziny, zyska nową koniunkturę w Europie.
Zobaczymy, co przyniesie wiosna. Robert Kuraszkiewicz w wydanej właśnie „Polsce w nowym świecie” słusznie pisze, że gdy „Francja wybierze nowego prezydenta, a nowa koalicja w Niemczech będzie już rządzić stabilnie (…) zacznie się czas tworzenia podstaw nowej polityki europejskiej”. Trzeba więc być gotowym na dekoniunkturę (wtedy najważniejsza będzie konsolidacja prawicowej opinii w Polsce) i na koniunkturę, która może otworzyć nowe perspektywy przed polską polityką w całej Europie i w naszym regionie. A w Unii Europejskiej takie potwierdzenie różnic opinii może otworzyć pole dla zbudowania elementarnego modus cooperandi. Opartego na świadomości, że choć kiedyś Europa była wspólnotą wartości – dziś (również dzięki pamięci o tej przeszłości) jest przede wszystkim wspólnotą losu. Ta zaś wymaga zarówno przyjęcia do wiadomości odrębnych stanowisk, jak i nadania tym, które wymagają uznania (więc przede wszystkim solidarności środkowoeuropejskiej i opinii konserwatywnej w całej Europie) politycznej formy. Tak wygląda horyzont zmian. Już za kilkanaście tygodni będziemy wiedzieć, czy możemy w tę stronę energicznie ruszyć, czy trzeba przygotować się na kolejny czas obrony – polskiej suwerenności i tożsamości.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.