Na początek wyjaśnienie ortograficzne i pojęciowe jednocześnie. Lud Europejski to kategoria para-etniczna, jak Jugosłowianie czy Czechosłowacy, dlatego piszę go dużą literą. Jeszcze trzydzieści lat temu powoływano się na owe para-narody, wytworzone przez ponadnarodowe struktury polityczne, jako na argument za struktur tych zachowaniem. W imię ich istnienia relatywizowano aspiracje państwowe Słowaków, Słoweńców czy Chorwatów. W wypadku Ludu Europejskiego linia argumentacji jest taka sama, choć kierunek przeciwny. Chodzi nie o zachowanie federacji i jej władzy, ale o jej budowę i poszerzanie jej kompetencji kosztem suwerennych praw państw narodowych.
Oczywiście, jest to więc kategoria polityczna i ideologiczna, koncept funkcjonalny wobec polityki, dla której może być użyteczny. Nie znaczy to wcale, że nie odpowiada pewnej rzeczywistości. Jugosłowianie czy Czechosłowacy zniknęli wraz z państwami, z którymi się identyfikowali, ale w okresie ich działania czy prób zachowania – stanowili ich społeczne oparcie. Struktury polityczne mogą tworzyć wspólnoty, choć nie dzieje się to automatycznie.
Dziś, za zasłoną pożarów i dymów, zagłuszona hukiem bomb na wschodniej Ukrainie – postępuje federalizacja Unii Europejskiej. Zakończyła się właśnie Konferencja o Przyszłości Europy. Ten nowy, doraźny i pozatraktatowy organ UE doskonale ilustruje trend nieliberalnej demokracji. Konferencja jest organem ludowym, ale nie demokratycznym, nie ma też określonych ram prawnych. Jej „ustalenia” będą za to „uprawomocniać” autorytatywne działania władz Unii, których kwestionowanie (przez próby opozycji politycznej) łatwo będzie przedstawić jako nieliczące się z „pragnieniami ludzi”. Tymczasem rekomendacje owej „ludowej” konferencji mają charakter najzupełniej polityczny.
W imię „woli Ludu Europejskiego” zakładają zniesienie prawa państw do sprzeciwu wobec rozwiązań „wspólnych” i rozszerzenie mechanizmu większościowego w Radzie Europejskiej. W tym wypadku jest to oczywiście zgodne z interesami rządów dominujących w Unii i podzielających jej ideologię, ale – w wypadku realizacji – będą narzędziem całkowitej supremacji nad państwami Europy Środkowej. Kolejne zaś propozycje zupełnie już ignorują państwa i narody.
Taki charakter ma propozycja automatycznego powoływania na przewodniczącego Komisji Europejskiej, więc swego rodzaju „premiera Europy”, oficjalnego lidera politycznej federacji europejskiej, która uzyska najwięcej głosów w wyborach do Parlamentu UE. Do tej pory kandydata na to stanowisko negocjowały rządy. Teraz już żadnych negocjacji nie będzie.
Kolejny mechanizm supremacji Ludu Europejskiego nad narodami Europy to wprowadzenie list europejskich w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Na początek będzie z nich wyłaniana mała grupa posłów do PE, ale początek – jak wiadomo – kończy się szybko. Precedens list europejskich ma w możliwie bliskiej przyszłości w ogóle zastąpić listy do Parlamentu Europejskiego w poszczególnych państwach. To zaś da oczywistą przewagę ugrupowaniom europeistycznym, skupionym wokół (trochę może zróżnicowanych ideowo) postulatów adresowanych do władz Unii, więc również – do ich władzy. Ugrupowania zakorzenione narodowo na tle europeistów będą wyglądać jak anachroniczne rozdyskutowane stronnictwa w zderzeniu z nowoczesnymi przedsiębiorstwami wyborczymi, „produkującymi” i „sprzedającymi” swoje propozycje jak towar.
Wspólną podstawą tych postulatów jest efektownie brzmiąca idea „demokratyzacji Unii Europejskiej”. A przecież demokratyzacja to ograniczenie traktatowych praw Rzeczypospolitej, a tym bardziej innych państw naszego regionu, wśród których Polska jest największa. To decyzja o tym, że Polska (w sprawach, które dziś jeszcze należą do naszych kompetencji) miałaby podlegać decyzjom majoryzujących ją wyborców francuskich, niemieckich czy holenderskich, czyli konkretnie – polityce i regułom, które oni wybierają, na które się zgadzają.
Zakończenie prac Konferencji Przyszłości Europy to okazja, by raz jeszcze uświadomić sobie unijne realia. Jedynym modelem w miarę równoprawnej współpracy państw Unii Europejskiej (Herbert radził, by nie bać się tautologii) jest współpraca państw Unii Europejskiej.
Unia Europejska powstała na podstawie traktatów przyjętych przez państwa (większości) narodów europejskich, nie przez Lud Europejski. Rada Europejska, Komisja Europejska, Parlament Europejski – mogą mieć tyle kompetencji, ile przyznały im w traktatach państwa tworzące Unię. Jeśli tę zasadą, poszanowania traktatowych kompetencji, przyjmiemy za warunek powodzenia współpracy europejskiej – okaże się, że dziś najbardziej jej zagrażającą instytucją jest Parlament Europejski. On najchętniej zabiera głos w sprawach, które do Unii nie należą, i forsuje postulaty, które leżą poza kompetencjami unijnych instytucji. Ale zasada działania w ramach traktatów dotyczy również samej Konferencji. Ona też może mieć jedynie taki wpływ, jaki przyznały jej zawierające Unię państwa, czyli po prostu – żaden.
Musimy też być świadomi, że rzecz ma nie tylko wymiar polityczny. Unia Europejska stała się czynnikiem systematycznego wynarodowienia narodowych społeczeństw, które jej podlegają, poprzez tworzenie w nich kręgów zmniejszonej identyfikacji i lojalności. Ma to różne poziomy – od radykalnego porzucenia tradycji narodowej po „umiarkowaną” depolityzację narodowych wspólnot. W tych różnych formach jest jednak procesem realnym. Trzeba mieć tego świadomość, żeby rozumieć rzeczywistość europejską. Destrukcja suwerenności to nie tylko proces polityczny, ale również społeczny, demontujący kulturowe i społeczne podstawy, dzięki którym państwa narodowe istnieją i wypełniają swe funkcje.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.