Lubię zdanie Maurrasa o pokoju jako arcydziele polityki. Jak wiele sentencji wydaje się jedynie ładnie sformułowaną oczywistością. W istocie całkowicie zaprzecza komunałom potocznej świadomości.
Powszechnie przyjmuje się bowiem, że wystarczy wojen nie chcieć, nie dążyć do nich, ostatecznie (jeśli już wybuchną) być przeciwnym ich prowadzeniu – a będzie pokój. W tej naiwnej wizji pokój jest stanem naturalnym, który trwa, jeśli tylko nie zostanie zakłócony przez złą wolę. W zasadzie to prawda, tyle że zła wola, a więc namiętności sprzeciwiające się sprawiedliwości, chaos burzący porządek – to nieusuwalne składniki skażonego grzechem świata. Do czego dochodzi jeszcze kwestia właściwego ułożenia relacji między zbiorowościami. Nawet tam, gdzie mają przez długi czas charakter stabilny, należy się liczyć z tym, że zmiany zachodzące w poszczególnych państwach, zmiana ich polityki – może je zburzyć, że pokoju i ładu trzeba będzie bronić i go przywracać.
Perspektywa izolacjonistyczna w czasie toczącej się wojny zapomina, że ewentualne zwycięstwo Rosji będzie miało fatalne skutki dla Polski. Zmniejszy wiarygodność gwarancji sojuszniczych, samo w sobie będzie zachętą dla Rosji do prowokacji w celu zdezawuowania amerykańskich gwarancji, praktycznego rozkładu Przymierza Atlantyckiego. Groźba jest tym większa, że aktualizuje ją koncentracja wojsk rosyjskich wzdłuż granicy polsko-białoruskiej. Dopóki jednak nie ma sygnałów dywersji na naszym Podlasiu, niebezpieczeństwo pozostaje teoretyczne.
Ale są zagrożenia bardziej realne. Przestrogi, że wojna o Krym i Ukrainę w NATO będzie się toczyć do ostatniego Ukraińca – należy właściwie rozumieć. Naiwni uważają, że pokój utrzymuje się sam, w rzeczywistości to wojny, po uruchomieniu spirali eskalacji – często toczą się same. Oczywiście, należy brać pod uwagę – przed czym przestrzegał cztery lata temu abp. Światosław Szewczuk (którego nie można przecież podejrzewać o niedostatki ukraińskiego patriotyzmu) – że „niektórzy nieźle zarabiają na tej wojnie, co też powoduje, że konflikt będzie się przedłużać[, a jeszcze] inni pragną wyciągnąć z niej geopolityczne dywidendy” („Dialog leczy rany”. Abp Światosław Szewczuk w rozmowie z Krzysztofem Tomasikiem. Wydawnictwo Znak. Kraków 2018, s. 15). Ale błędem byłoby zakładanie, że to jedyne czynniki wydarzeń.
Amerykanie przecież nie ze względu na bezpieczeństwo Rosji wzbraniają się przekazać Ukraińcom rakiety dalekiego zasięgu. O wiele bardziej niż o Rosję chodzi tu o Polskę. W wypadku ataku ukraińskiego na rosyjskie linie dostaw pod Rostowem oczywistym terenem odwetowego rosyjskiego uderzenia jest nasze Podkarpacie. Przy czym Amerykanom chodzi w pierwszym rzędzie nie tyle o bezpieczeństwo naszych obywateli, ale o wykluczenie – jak pisał Frederick Forsyth – diabelskiej alternatywy, której rozstrzygania chcieliby uniknąć w wypadku ataku na jedno z państw NATO. Alternatywy między pozycją i międzynarodową wiarygodnością z jednej strony, a wojną i rezygnacją z bezpieczeństwa – z drugiej. Niedawny atak rakietowy na Beskidzki Tunel Kolejowy, blisko polskiej granicy, uzmysławia to nam wyraźnie.
Miejmy przy tym świadomość, że to, co dla Amerykanów jest diabelską alternatywą – dla nas może szybko zamienić się w diabelską koniunkcję. Jeśli bowiem Amerykanie w reakcji na atak na nasze terytorium podejmą bezpośrednie działania powietrzne w tej wojnie – to nasze województwa wschodnie podzielą los, jeśli nawet nie Zagłębia Donieckiego, to przynajmniej Charkowa i Kijowszczyzny; albo – w wypadku nuklearnej eskalacji – nieporównywalnie gorszy.
Wojnę może zacząć jedno państwo, ale do jej przerwania potrzeba zgody dwóch stron. Oczywistej tej prawdzie zaprzeczał Clausewitz, który uważał, że wszystkim wojnom winny jest opór państw słabszych, bo gdyby się poddały – wojny by nie było. Ten pogląd wzięły sobie do serca rozmaite „ruchy pokojowe”, które – od Lenina, przez wojnę w Wietnamie, po dziś dzień – swą bezkompromisową dywersją wielokrotnie walczyły o kapitulację własnego kraju. To oczywiście karykatura pokoju.
Izolacjonizm, założenie, że gdy przestaniemy się wojną interesować – wojna się skończy, a przynajmniej przestanie nas dotyczyć, nie jest podejściem realistycznym. Przeciwieństwem wojennej egzaltacji jest racja stanu, rekonstrukcja porządku międzynarodowego, oczywiście z uwzględnieniem praw Ukrainy w pierwszym rzędzie, nie ze względu na wojenną egzaltację, ale dlatego, że jej prawa są najbardziej naruszone. Włoskie propozycje pokojowe (oparte w dużym stopniu na postulatach sformułowanych przez samego prezydenta Zełenskiego) wojny nie przerwą, ale są dobrze sformułowaną perspektywą jej przerwania w zmienionej sytuacji na froncie.
Łukasz Warzecha zwrócił w tym miejscu uwagę, że w planie politycznym nie toczy się żadna poważna debata w wojnie. Owszem, swój obowiązek wypełniają publicyści, politycy (zakładając, że w Polsce poza partyjnymi centralami są w ogóle jacyś politycy) ze swej odpowiedzialności abdykowali. Pytanie zasadnicze tymczasem nie brzmi: „czy pomagać” Ukrainie. Chodzi o cel pomocy, w której z innymi państwami Zachodu uczestniczymy. Czy chcemy zakończenia tej wojny, czy też chcemy ją zamienić w trzecią wojnę krymską (bo to przecież wynika z sejmowej mowy premiera z 24 II br.) czy wręcz w wyprawę na Moskwę (celem doprowadzenia do – jak to efektownie ujął Paweł Kowal – „wydania Putina”). To zaś nie są pomysły na wywalczenie kosztowniejszego, ale lepszego pokoju, ale uzasadnienia bezterminowego przedłużenia konfliktu. Oczywiście, stanowisko Polski nie jest tu decydujące i nie ma rozstrzygającego znaczenia. Buduje jednak obraz naszego kraju, jako państwa, dla którego pokój ma ograniczone znaczenie.
Amerykanie chcą wesprzeć ukraińską letnią kontrofensywę, która – w wypadku powodzenia, co będzie bardzo trudne – może otworzyć drogę do rozmów. W interesie Polski jest, by objęły one całość bezpieczeństwa wschodnioeuropejskiego, również na naszych wschodnich granicach z Rosją i Białorusią. Od władz Rzeczypospolitej zależy, czy są w stanie przejść od „reżyserowania sankcji” (sformułowanie Mateusza Morawieckiego) do proponowania przyszłych scenariuszy negocjacji. I znów, od nas w ograniczonym stopniu zależy czas i zakres przyszłego procesu pokojowego, ale tylko my możemy doń wprowadzić polskie postulaty – nikt tego za nas nie zrobi.
Polityka nie kończy się na władzy, przecież żyjemy w wolnym społeczeństwie. Problem w tym, czy ktokolwiek dziś ma wolę myśleć o dokonującym się przewrocie geopolitycznym, czy naszą politykę zdefiniują emocje – wojennej egzaltacji albo izolacjonizmu, niezdolnego do sformułowania dyrektyw racji stanu w zmieniającej się rzeczywistości.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.