JUREK: Rewolucja – hipnoza czy fatum?

By FOTO:FORTEPAN / Hofbauer Róbert, CC BY-SA 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=51274420

Tradycja, rdzeń kultury, nie jest nienaruszalna, ale ma ogromną siłę. Czasami bieg rzeczy sprawia, że nie tylko wydaje się przebrzmiała, ale wręcz odbierana jest jako ciężkie brzemię historii. Wystarczy jednak, że okoliczności się zmienią, a staje się ona na nowo oparciem, źródłem nadziei.

Wojny przynoszą przewroty. Mussolini, gdy przechodził na pozycje „interwencjonistyczne”, nie przestawał być socjalistą. Swą nową gazetę „Popolo d’Italia”, ozdobił podwójnym mottem. „Kto ma żelazo – ma chleb” – z Blanquiego, i „Rewolucja to idea, która znalazła bagnety” – z Napoleona. Kalkulacja Lenina była w gruncie rzeczy podobna. Tyle, że Mussolini liczył na rewolucję, którą przeprowadzą zwycięscy kombatanci, a Lenin czekał na klęskę Rosji i bunt rozgoryczonych żołnierzy. Nic tak jak militarna klęska nie podważa autorytetu władzy.

Historia jednak nie dzieje się sama. Węgry w pierwszej wojnie światowej doświadczyły klęski jeszcze większej niż Rosja. Straciły ponad 70 % swego historycznego terytorium. Wcześniej wojna przyniosła im ogromne straty ludnościowe i głód. Przeszłość wydawała się skompromitowana. Los Węgier splótł się zresztą bezpośrednio z rewolucją bolszewicką, gdy Rosja Sowiecka zawarła pokój brzeski z monarchią naddunajską. Wracający z niewoli, często skomunizowani, jeńcy stawali się pierwszymi rekrutami węgierskiego bolszewizmu. Załamanie monarchii otworzyło bowiem – jak półtora roku wcześniej w Rosji – pole działania ekstremistom. Proklamowano Węgierską Republikę Rad. Została po paru miesiącach obalona, do czego, owszem, przyczyniła się nie tylko Armia Narodowa admirała Horthyego i lokalne powstania antykomunistyczne, ale również zewnętrzne interwencje – (bezpośrednie) rumuńska i czechosłowacka oraz (pośrednia) francuska. Nie to jednak jest tu istotne. Chodzi o ukształtowaną przez te wydarzenia narodową pamięć. Skompromitowała się bowiem nie „przeszłość”, ale próba jej przekreślenia.

Po zwycięstwie nad Republiką Rad Węgrzy zbudowali nową, regencyjną monarchię parlamentarną, która stabilnie funkcjonowała aż do jej obalenia przez Niemców w 1944 roku. Doświadczenie rodzimej władzy sowieckiej zostało zgodnie potępione. Rosjanie pewnie też by je potępili u siebie, gdyby Piłsudski zajął wobec rewolucji bolszewickiej taką postawę, jak państwa Małej Ententy wobec węgierskich Sowietów. Wydarzenia (również te nieoczekiwane), nastroje społeczne i wreszcie kultura oraz tradycja – wywierają na siebie wpływ wzajemny, który nigdy nie jest jednokierunkowy.

Na Węgrzech pierwszy raz byłem w 1985 roku. Mój kolega, sympatyk naszej Solidarności, chciał mnie koniecznie zaprowadzić na nabożeństwo kalwińskie. Nic oczywiście nie rozumiałem, ale na koniec Tibor szepnął mi, że teraz wierni śpiewają stary hymn węgierski. Gdy po wyjściu zapytałem go o Kościół Katolicki na Węgrzech, odpowiedział, że nie robi mu dobrej prasy kardynał Lékai swą oportunistyczną postawą wobec władz. Poznał mnie potem ze swymi przyjaciółmi, którzy pytali głównie o teatry awangardowe w Polsce. Gdy chciałem się dowiedzieć co dla nich znaczy powstanie 1956 roku, odpowiedzieli, że to już nie jest ważne, poza tym naprawdę ciekawe były protesty studentów w latach 60-tych. Powstanie było spowite milczeniem, ale widziałem inne manifestacje uczuć narodowych. Na Węgry właśnie wróciła i została wystawiona na widok publiczny korona świętego Stefana. Żeby ją zobaczyć, przed muzeum stały długo ciągnące się kolejki chętnych. Przechodzili milcząc przed gablotą, żeby tylko chwilę popatrzeć na swą najświętszą narodową relikwię.

Dziś powstanie 1956 roku jest świętem narodowym, otoczonym kultem przez całe społeczeństwo. Lewicowo-liberalna opozycja wystąpiła nawet „w obronie” jego pamięci, gdy władze postanowiły przesunąć statuę Imre Nagya, żeby postawić na dawnym miejscu przed Parlamentem odbudowany pomnik ofiar terroru Węgierskiej Republiki Rad. Jej samej jednak nikt nie broni, choć w najczarniejszej godzinie narodowej klęski to ona wydawała się przyszłością.

Tradycja, rdzeń kultury, nie jest nienaruszalna, ale ma ogromną siłę. Czasami bieg rzeczy sprawia, że nie tylko wydaje się przebrzmiała, ale wręcz odbierana jest jako ciężkie brzemię historii. Wystarczy jednak, że okoliczności się zmienią, a staje się ona na nowo oparciem, źródłem nadziei.

W obliczu rewolucji należy przede wszystkim zachować zimną krew, nie przypisywać jej pochopnie cech spełnionej Apokalipsy. Bo i samej rewolucji na niczym bardziej nie zależy, niż na tym, by zachwiać naszą duchową równowagę.



Fot. wyr. Autorstwa The American Hungarian Federation – http://www.hungary1956.com/photos.htm, Attribution, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1302761


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Marek Jurek
Marek Jurek
(ur. 1960) publicysta, historyk, tłumacz. Ostatnio wydał „100 godzin samotności czyli rewolucja październikowa nad Wisłą”. Tłumaczył Charles’a Maurrasa i Jeana Madirana. Współzałożyciel magazynu „Christianitas”. Przez wiele lat czynny polityk, m.in. przewodniczący Krajowej Rady RTV, marszałek Sejmu RP, poseł do Parlamentu Europejskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!