JUREK: Twierdza Breżniew na czubku globusa

commons.wikimedia.com

W praktyce rewindykowane przez Kreml „bezpieczeństwo Rosji” oznacza prawo do niepociągających konsekwencji międzynarodowych („bezpiecznych”) najazdów na wybranych sąsiadów. To przejęcie faktycznej suwerenności, więc władzy zwierzchniej i gwarantującego ją prawa do użycia siły na terytorium uznanym za własne.

Moda daje poczucie oryginalności, choć naprawdę jest najpospolitszym wyrazem konformizmu. Paradoksalnie, swym amatorom dostarcza również przelotnego poczucia wspólnoty, udziału w – samotnym – tłumie. Jeszcze bardziej dotoczy to mód intelektualnych. Ich charakter pozwala połączyć jednocześnie rozkosze konformizmu z poczuciem udziału w separującej się od ogółu elicie.

Dziś świetnej pożywki takim potrzebom dostarcza John Mearsheimer. Chicagowski mędrzec już od wojny w Zagłębiu Donieckim głosi, iż „to Ameryka i reszta Zachodu wywołały kryzys ukraiński”, bo „główną przyczyną konfliktu było rozszerzenie NATO i Unii Europejskiej oraz kolorowe rewolucje, których zamysł sprowadzał się do przemienienia Ukrainy i Gruzji w demokracje, bastiony Zachodu na granicy z Federacją Rosyjską. (…) Kreml widział w tym śmiertelne zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa.”. Mearsheimer wskazuje też moment przełomowy: „Prawdziwe problemy zaczęły się w kwietniu 2008, kiedy na szczycie NATO w Bukareszcie ogłoszono, że Ukraina i Gruzja zostaną w przyszłości przyjęte do Paktu”.

Profesor nie zauważył jednak, że przez kolejne kilkanaście lat żaden z tych dwóch krajów do Przymierza Atlantyckiego przyjęty nie został. Czternaście lat temu dostały swoją obietnicę tylko dlatego, że Stany Zjednoczone musiały zająć stanowisko wobec inicjatyw niepodległościowo nastawionych rządów tych krajów. Odmawiając im – Zachód przyznałby się do słabości. Musiał więc przynajmniej wyciągnąć papierową broń dyplomatycznej promesy, co – jak pokazuje tocząca się obecnie wojna – zrobić znacznie łatwiej niż sięgnąć po realną broń.

Mearsheimer zresztą sztucznie skraca perspektywę, bo nie mówi o tym, że zapowiedź interwencji w „bliskiej zagranicy” oraz sprzeciw wobec zawierania przez kraje niegdyś podporządkowane Sowietom porozumień międzynarodowych bez zgody Rosji – należały do założeń rosyjskiej polityki od chwili upadku Związku Sowieckiego, stanowiły po prostu formę kontynuacji jego polityki. Wojska rosyjskie okupowały części terytorium Mołdawii czy Gruzji na długo przed deklaracją o możliwym udziale Gruzji czy Ukrainy w Przymierzu Atlantyckim. Byłem w Gruzji z oficjalną wizytą dwa lata przed rosyjskim najazdem w 2008 roku. Tematem numer jeden dla wszystkich naszych rozmówców były nieustające prowokacje ze strony wojsk rosyjskich zajmujących Osetię Południową, systematycznie powtarzające się ostrzały granicy, a nawet – gruzińskich helikopterów rządowych. Żaden kraj nie byłby w stanie normalnie funkcjonować pod taką presją.

Do tej pory nikt nie wie czy dwa lata później Rosjanie bezpośrednio zaatakowali Gruzję, czy umiejętnie wykorzystali jakąś reakcję nieustannie prowokowanych Gruzinów. Każdy trzeźwo myślący człowiek zdaje sobie jednak sprawę, że ówczesna teza moskiewskiej propagandy o napadzie niespełna czteromilionowej Gruzji na Rosję to wyjątkowo cyniczna kpina nie tyle nawet ze zdrowego rozsądku, co z politycznej i intelektualnej bezradności Zachodu.

Przeciw jakiemu zagrożeniu bezpieczeństwa interweniowała wówczas Rosja, czego mogła się obawiać? Żeby dobrze zrozumieć zawartość tego pojęcia – wystarczy chwilę zatrzymać się nad obecnymi żądaniami Rosji wobec Ukrainy. „Demilitaryzacja” to zdanie się na łaskę i niełaskę dominującego sąsiada. „Denazyfikacja” to rozbrojenie duchowe, łączenie z „nazizmem” każdej historycznej tradycji antysowieckiej, szczególnie otwartej walki z ZSSR. W praktyce rewindykowane przez Kreml „bezpieczeństwo Rosji” oznacza prawo do niepociągających konsekwencji międzynarodowych („bezpiecznych”) najazdów na wybranych sąsiadów. To przejęcie faktycznej suwerenności, więc władzy zwierzchniej i gwarantującego ją prawa do użycia siły na terytorium uznanym za własne. Nic innego więc jak doktryna Breżniewa o „ograniczonej suwerenności” przeniesiona w nasze czasy. Co jest tylko jeszcze jednym czynnikiem (obok elementów świadomości historycznej, motywów mentalno-propagandowych i wreszcie socjologicznego charakteru elity rządzącej) poświadczającym neosowiecki charakter współczesnej Rosji.

Dlaczego John Mearsheimer go ignoruje? Przecież świadomość neosowieckiego charakteru dzisiejszej Rosji powinna jedynie wzmacniać ostrożność w konfrontacji z tym państwem! Owszem, ale jednocześnie poświadczałaby, że mamy do czynienia nie z niezależnym podmiotem potencjalnej równowagi sił, z którym można ułożyć racjonalne, symetryczne relacje, ale z ideologicznie uwarunkowanym przez historię systemem głęboko destabilizującym życie międzynarodowe, z którym – przynajmniej na planie kulturalnym – konfrontacja ma charakter strukturalny. Nie dlatego, żeby NATO powstało dla systematycznej walki ze Związkiem Sowieckim, bo przecież jego doktryną polityczną było „powstrzymywanie”. Ale dlatego, że grupa rządząca opierająca swą pozycję na petryfikacji mentalnych i społecznych struktur komunizmu chce zachować możliwość nieograniczonego sięgania po przemoc dla obrony swych zewnętrznych i wewnętrznych interesów.

Mamy więc do czynienia w punkcie wyjścia z zupełnie odmienną rzeczywistością kulturową. Ale właśnie tego – konfrontacji kulturalnej, która z tego wynika – „realiści” szczególnie nie lubią. Zakłóca ich teorematy, wypreparowane z rzeczywistych przejawów ludzkiej wolności.

Wielokrotnie ostrzegałem przed nawoływaniem do antyrosyjskiej krucjaty, na którą się nikt nie wybiera i która – dodajmy – nawet krucjatą by nie była. Co nie zmienia faktu, że określenie właściwych reakcji i właściwej polityki wobec neosowieckiej Rosji wymaga przede wszystkim świadomości jej charakteru. Również jego ujawniania, szczególnie na forum międzynarodowym. Potępienie komunizmu jako takiego bowiem to pierwszy krok do moralnej rewitalizacji Zachodu, tak jak Zimna Wojna była ostatnim okresem jego politycznej żywotności. To również jedyna droga uczciwej rozmowy z Rosją i prezentacji realnych racji państw, chcących utrwalić swą niepodległość po rozpadzie ZSSR.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Marek Jurek
Marek Jurek
(ur. 1960) publicysta, historyk, tłumacz. Ostatnio wydał „100 godzin samotności czyli rewolucja październikowa nad Wisłą”. Tłumaczył Charles’a Maurrasa i Jeana Madirana. Współzałożyciel magazynu „Christianitas”. Przez wiele lat czynny polityk, m.in. przewodniczący Krajowej Rady RTV, marszałek Sejmu RP, poseł do Parlamentu Europejskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!