JUREK: „Wybór” bez wyboru, czyli manifest dyktatury relatywizmu

By Mateusz Włodarczyk – www.wlodarczykfoto.pl

Książka Applebaum i Tuska stanowi ważny dokument końca liberalnej demokracji. Jest jasną deklaracją odmowy uznania demokratycznego mandatu nie tylko rządów narodowo-konserwatywnych czy prawicowo-ludowych (jako „populistycznych”). To otwarta zapowiedź odrzucenia wyniku polskich wyborów, jeśli opozycja je przegra.

Demokracja, z jej nieustannie odbywającymi się wyborami (bo gdy zliczyć wszystkie, prezydenckie, parlamentarne, samorządowe, europejskie – odbywają się średnio co rok) robi wrażenie czegoś zupełnie niehistorycznego, pogrążonego w krzątaninie codzienności. Władze się zmieniają, wczoraj podjęte decyzje jutro będą odwołane, żadna zmiana nie jest ostateczna, a jednak – jeśli karuzela polityczna nie ma się zatrzymać, jeśli emocje potrzebne do jej napędzania nie mają zgasnąć – trzeba przekonywać wyborców o wadze podejmowanych przez nich decyzji, o ich historyczności, niezależnie od tego czy tak się to będzie nazywać.

„Wybór”, książka złożona z rozmów Anne Applebaum i Donalda Tuska, idzie jednak znacznie dalej. Jej autorzy nie tyle mówią o historyczności nadchodzących wyborów, co o ich ostateczności. Ostateczności, ponieważ – jak twierdzą – mogą być ostatnie. Nadciąga starcie sił dobra i zła, demokracji i despotycznego populizmu. Same wybory – jak przeczuwa Donald Tusk – „mogą być fałszowane [albo] ich w ogóle nie będzie (…) nie mam wątpliwości, że liderzy PiS są dziś mentalnie gotowi zrobić wszystko, by utrzymać władzę”. Krótko mówiąc są, według niego, gotowi nie tylko fałszować wynik, ale również w ogóle wybory odwołać, jeśli ich sfałszować nie będą mogli. Anne Applebaum potwierdza, że kataklizm nie tylko nadciąga, ale ma charakter uniwersalny, bo jest „pewna, że Orbán [też] jest zdolny do fałszowania wyborów”.

Gdy recenzowałem poprzednią książkę Tuska (wydaną dwa lata temu – co za takt, co za wyczucie momentu – również przed Bożym Narodzeniem) wiele osób pytało mnie: po co to w ogóle czytać? Otóż książki polityczne czytać trzeba, zarówno po to, by rozważać zawarte w nich poglądy, a jeśli nawet mają charakter propagandowy (jak właśnie „Wybór” z jego partyjną apokaliptyką) – żeby odczytując intencje autorów, przyjrzeć się obrazowi świata, który chcą przedstawić swoim zwolennikom.

Książka Applebaum i Tuska stanowi ważny w istocie dokument końca liberalnej demokracji. Ten system polityczny ufundowany był na przekonaniu, że społeczeństwo może być arbitrem przeciwstawnych poglądów, a ład społeczny może – realizując każdy z nich cząstkowo – być wypadkową ich sporów. To właśnie nazywano pluralizmem ideowym. „Wybór” tymczasem jest jasną deklaracją odmowy uznania demokratycznego mandatu nie tylko rządów narodowo-konserwatywnych czy prawicowo-ludowych (jako „populistycznych”). To otwarta zapowiedź odrzucenia wyniku polskich wyborów, jeśli opozycja je przegra. Większość Polaków nie może stanąć po ich stronie, mówi Donald Tusk, niczym Donald Trump w czasie ubiegłorocznej kampanii. Co ciekawe, identyczności tych dwóch strategii nie zauważa Anne Applebaum, która w książce o Donaldzie Trumpie mówi całkiem sporo. Najwidoczniej dlatego, że skoro w wypadku Trumpa przekonanie o możliwości sfałszowania wyborów uznano za podważanie demokracji, w wypadku Tuska należałoby to ocenić tak samo.

 

Ciekawsze jest jednak co innego: formułowane z różnych pozycji przekonanie, że wybory nie mogą państwu zapewnić prawomocnej reprezentacji, i idąca za tym odmowa uznania demokratycznych decyzji. Nieliberalna demokracja, o której mówił Viktor Orbán, to nie postulat, to charakterystyka mutacji demokracji liberalnej w naszych czasach, jej przejścia od negacji naturalnego porządku społecznego do negacji pluralistycznego porządku politycznego, podtrzymującego ślady tego pierwszego.

Liberalne demokracje ustanowiły w latach 1970-tych aborcjonizm jako prawo, a od niedawna zaczęły je dopisywać do katalogu „praw człowieka”. W latach 1990-tych dołączyły do tego uznanie przez państwo relacji homoseksualnych za małżeńskie i rodzinne, a w ostatniej dekadzie dokonały „trans-negacji” obiektywnego charakter płci. Równolegle od kilkunastu lat dokonują systematycznej delegitymizacji demokratycznej obrony naturalnego porządku społecznego. Ma on ulec zmianie, ta rzecz podlega demokratycznej zwłoce (i Donald Tusk całkiem sporo o tym mówi), ale sam kierunek nie podlega już demokratycznemu wyborowi. Różne mogą być prędkości, cel jest jeden.

Ład społeczny zawsze musi być niekonsekwentny. Na tym polega jego organiczny charakter. Absolutna sprawiedliwość łatwo się bowiem zamienia w absolutną niesprawiedliwość. Katolicyzm – ze swą antropologią rozpiętą między biegunami grzechu i nawrócenia, z wiarą w wolną wolę, w rozumność natury ludzkiej – rozumie to doskonale. Ład społeczny zawsze musi być zdolny do tolerancji nie tylko „zła koniecznego”, ale – jeśli ma być ładem – przede wszystkim do opisanej przez Piusa XII tolerancji ze względu na „wyższe dobro”.  Ale ład musi istnieć, społeczeństwo nie może żyć w sprzecznościach. Consensus, tradycja i obyczaj mogą do pewnego stopnia zastępować prawo. Przysięga amerykańskich prezydentów na Biblię jest tylko ususem, ale nienaruszalnym.

Natomiast – jak zauważali Jan Paweł II i Benedykt XVI – wkodowany w liberalną demokrację relatywizm ma stałą tendencję do przekształcenia się w dyktaturę relatywizmu. Do wykluczania tych, którzy w pełni zgadzając się na demokratyczną organizację państwa, chcą w niej kierować się wiecznymi lub historycznymi zasadami, przekraczającymi porządek polityczny. I mają być wykluczeni tym bardziej, jeśli mają poparcie społeczne. Mieć go bowiem nie powinni, bo poparcie dla nieliberalnych poglądów nie jest podstawą żadnej uprawnionej reprezentatywności, stanowi jedynie „populizm”. Dziś to wszystko widzimy. Demokracja liberalna dochodzi do punktu, w którym chce sprowadzać wybory do rytualnej afirmacji swego ciągle arbitralnie przetwarzanego systemu, do plebiscytu popularności polityków, gotowych w tej permanentnej transformacji uczestniczyć. To jedyny „Wybór”, który „proponują” Anne Applebaum i Donald Tusk.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Marek Jurek
Marek Jurek
(ur. 1960) publicysta, historyk, tłumacz. Ostatnio wydał „100 godzin samotności czyli rewolucja październikowa nad Wisłą”. Tłumaczył Charles’a Maurrasa i Jeana Madirana. Współzałożyciel magazynu „Christianitas”. Przez wiele lat czynny polityk, m.in. przewodniczący Krajowej Rady RTV, marszałek Sejmu RP, poseł do Parlamentu Europejskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!