JUREK: Zaprogramowana amnezja i jej ofiary. Polemika z Tomaszem Terlikowskim

Photo by Marek Studzinski on Unsplash

Polemizować z Tomaszem Terlikowskim lubię i nie lubię jednocześnie. Lubię, bo Tomasz jest jednym z ostatnich ludzi w Polsce, którzy wierzą w potrzebę debaty publicznej, roztrząsania problemów i osobistego namysłu po prostu. Z drugiej strony nie lubię, bo coraz bardziej martwi mnie ewolucja Tomasza, którego wypróbowany nonkonformizm coraz częściej rozpływa się w rozkosznej wspólnocie medialnych emocji masowych.

Wśród zasadniczych spraw nas różniących pojawiła się ostatnio kwestia zrozumienia istoty reżimu Putina, a pośrednio – aktualności antykomunizmu. Dla Tomasza jest – przynajmniej w wymiarze rosyjskim – nieaktualny, ponieważ neosowieckie i postkomunistyczne elementy systemu politycznego i społecznego współczesnej Rosji to co najwyżej przypadłości nowego porządku, opartego – jego zdaniem – na prawosławnym konserwatyzmie.

Dziwne to, skoro Armia Rosyjska podbija Ukrainę pod historycznymi sztandarami Armii Czerwonej, skoro w Armii tej zachowano ciągle bolszewicką formę „towarzyszu”, skoro funkcjonariusze wspierającego agresję wywiadu ciągle z dumą określają się jako „czekiści”, skoro w ich biurach wiszą portrety Dzierżyńskiego, skoro oderwane od Ukrainy obszary Zagłębia Donieckiego ogłoszono „republikami ludowymi”. O Mauzoleum Lenina, które Putin obiecał chronić – już nie wspomnę.

Wszystko to ma tym większe znaczenie, im mniej dociera do zachodniej opinii i świadomości. Nie dlatego, że przez to nabiera cechy ujawnianej rewelacji. Po prostu dlatego, że nie są to elementy propagandowego sztafażu, ideologii w sensie marksowskim (czyli – fałszywej świadomości), ale materialne znaki głębokiej pamięci instytucji, gwarantujące, że choć nie ma Związku Sowieckiego – sowieckie instytucje i sowiecka polityka trwają. Co więcej – odpowiada to potrzebie aparatu państwa obsługującego te instytucje. Samoświadomość państwowa Rosji jest bowiem oparta na utrwalaniu paropokoleniowych efektów sowieckiej propagandy (a utrwalanie mentalno-propagandowych struktur komunizmu to jedno ze znamion postkomunizmu w ogóle). Dmitrij Pieskow może głosić, że „NATO to narzędzie konfrontacji, sojusz tak pomyślany, tak zaprojektowany, tak powołany i tak rozwijany”, bo ukształtowane przez sowiecką propagandę społeczeństwo ciągle uznaje ZSSR za mocarstwo pokojowe, które bez powodu musiało żyć w stanie ciągłego zagrożenia ze strony agresywnego Zachodu.

Szczególnym składnikiem tych mentalno-propagandowych struktur jest bolszewicki antyfaszyzm. Zjawisko wielowymiarowe zresztą. Po pierwsze przez dziesięciolecia stanowił niepodważalny mandat do dominacji i okupacji wobec „wyzwolonych” państw Europy Środkowej. Po drugie – odbierał jakikolwiek moralny tytuł oporowi narodów Europy Wschodniej, moralnie zdyskwalifikowanych niemiecką orientacją w czasie drugiej wojny światowej. Po trzecie – delegitymizował wszelkie formy sprzeciwu tych narodów wobec ZSSR czy polityki do niego nawiązującej, uznawał ich patriotyzm za formę „nazizmu”, czemu opinia liberalna nie była w stanie się przeciwstawić, skoro sama stosowała bardzo podobne schematy propagandowe. Po czwarte – odczłowieczał wrogów, bo w tradycji sowieckiej „walka z faszyzmem” usprawiedliwiała wszystko.

Ten bolszewicki antyfaszyzm jest w ogóle nieobecny w wypreparowanych z socjologicznej i historycznej rzeczywistości analizach Tomasza Terlikowskiego. Mimo, że jego bardzo szczególnie aktualnym dokumentem są na przykład wyznania majora Aleksieja Bakumienko, który w Russia Today opowiadał jak jego oddział „oczyszcza” (!) Buczę i wspominał pradziadka, który „przeszedł całą Wielką Wojnę Ojczyźnianą i aż do 1953 roku pędził przez lasy faszystowskie złe duchy”. Po czym major Bakumienko oświadczył, że jest „kontynuatorem tej chwalebnej tradycji” i że „nie zhańbi pradziadka i dojdzie do końca”. I doszedł.

Wspólnym powołaniem narodów Zachodu po rozpadzie Związku Sowieckiego było wsparcie niepodległości państw, które ją odzyskiwały lub wprost powstawały. Był to warunek pokoju w Europie i stabilizacji nowego porządku międzynarodowego. Tym bardziej, że wymagała tego sytuacja, bo niezależność tych państw była od samego początku kwestionowana. Neosowiecka Rosja już w czasach Jelcyna uznała je za „bliską zagranicę”, która nie może zawierać żadnych nieakceptowanych przez Rosję porozumień międzynarodowych. To właśnie stanowiło o niewygasłej ważności misji Przymierza Atlantyckiego. Twierdzenie, że ZSSR zniknął bez (istotnego) śladu, że pozostały po nim najwyżej nieznaczące pamiątki, a Zachód ma nową misję – szerzenia uniwersalnej demokracji – jedynie zbudowało znakomite tło dla polityki Putina. Cdn.


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Marek Jurek
Marek Jurek
(ur. 1960) publicysta, historyk, tłumacz. Ostatnio wydał „100 godzin samotności czyli rewolucja październikowa nad Wisłą”. Tłumaczył Charles’a Maurrasa i Jeana Madirana. Współzałożyciel magazynu „Christianitas”. Przez wiele lat czynny polityk, m.in. przewodniczący Krajowej Rady RTV, marszałek Sejmu RP, poseł do Parlamentu Europejskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!