Kto czyta, niech rozumie

Kto czyta, nie prosi się o uwagę, która niby to uchroni przed zapomnieniem, lecz z pełną uwagą zanurza się w świat dawno miniony, a wciąż żywy dzięki słowu danemu i dotrzymanemu. Ufa, podchodzi z szacunkiem, nie zmienia joty, lecz próbuje ją zrozumieć.

Interpretacja

Myśleć o symbolu to zarazem myśleć o jego interpretacji. Ona wymaga uważności, aby nie utracić tego, co zostało dane poza słowem symbolu, w jego daleko dalej idącym znaczeniu. Potrzebna jest zatem wspólność wyobraźni, umiejscowienie „dającego symbol” w konkretnym historycznym czasie, języku, kulturze. Wczucie się i zaufanie. I na pewno duża robota do wykonania, aby nie pozostać w chaosie znaczeń, z których potrafimy wyjąć z rzadka bliskie nam sensy, ale jest to praca żmudna i zniechęcająca w mnogości odniesień narastających przez wieki.

Uświadomienie sobie braku zdolności do całościowego odczytania symbolu nie stanowi łatwej wymówki, a może być właściwą zmianą kierunku. W odniesieniu do tekstów natchnionych na nic zda się nieprzebrana wiedza, jeśli czytać je będziemy tak, jak czyta się literaturę, choćby i najwyższej próby. Bez niewiarygodnej potrzeby wiary, bez zaufania Ewangelii, staje się ona tylko książką. Bez wzięcia jej słowa za Prawdę mamy do czynienia z niczym więcej, jak kolejnym starożytnym tekstem. Bardzo kunsztownym, przepełnionym mądrością i uniwersalnym, to jest mogącym dotyczyć każdego z nas. Spotykamy tam wówczas symbol na każdej stronie i nie pozostaje nam nic innego, jak zająć się odszukiwaniem jego znaczeń.

Z perspektywy człowieka wierzącego uważam, o ile nie jest to naukowa praca, takie czytania Ewangelii za daremne. Bowiem jej główny Bohater nie wymaga od nas czytania umysłem, a sercem.

A interpretacja jest zespoleniem wielu czynników, począwszy od intelektualnych zdolności, przez osobistą wrażliwość i recepcję, aż do intuicji, która wskazuje tropy i układa odnalezione sensy w całość. Interpretacja często bywa jednak zamazaniem tego, o czym mówi; oświetla raczej samą siebie, rzucając cień na przedmiot, o którym traktuje.

Siła Ewangelii wynika z tego, że człowiek niewykształcony może pojąć ją pełniej od uczonego zaprawionego w kontekstach, znaczeniach, wątpliwościach dotyczących przekładu czy symbolice.

 

I w końcu — Ewangelia nie żyje poprzez to, że jest zapisana, ona żyje poprzez wcielenie jej w czyn. Natchniona przecież, w to wierzymy, a więc dana od Boga. Paradoksalnie udoskonalona jednak przez człowieka, który przekłada ją dziś na własne czyny.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Zapis jako ułuda przetrwania

Dla kainitów ostatnią próbą utrwalenia własnego śladu w historii, kiedy na nic zdała się wątła tożsamość narodu, który zabił własnego ojca, był zapis. Nie ma w tym nic dziwnego. Kiedy życie kończy się, zapisane słowo pozwala mu trwać jeszcze chwilę, wydaje się odporne. Rzeczy i ludzie przemijają, a słowo, chyba najkruchsze z nich, podatne na wilgoć, niepamięć i płomień, jakoś zawsze się ostoi. Nigdy go nie brakło tym, którzy szukali. Kainici zapisywali więc wszystko, co mogło ocalić pamięć o nich. Czy był to mit podobny do greckiego, czy uniwersalna legenda o bratobójczej walce zapisana koptyjskim językiem, czy targowe bajki chciwych straganiarek — wszystko było „skądś”, a nic nie było własne. Nauka pisma i czytania w ich kręgach szerzyła się bardzo szybko i prędko zamienili się miejscami ci, którzy dotychczas prawdę dyktowali, z tymi, którzy mieli ją zaledwie zapisać. I już nikt nie wiedział, kto jest kim, kto podaje choćby namiastkę prawdy, a kto zmyśla dla zdobycia grosza.

Liczył się więc każdy skrawek, każdy komentarz stał się rodzajem desperackiej próby ocalenia. W pewnym momencie Pamiętnika Kaina Larsa Gyllenstena wszyscy znajdują się w amoku zapisywania. Nawet niepiśmienni najmują skrybów, aby przepisywali, co tylko jest do przepisania. Wśród różnych pomniejszych historii przebija się przede wszystkim gnostyczna wizja złego Boga, którą znamy nieco z tradycji. Kainici byli niewielkim odłamem religijnym, który za wzór do naśladowania brał złe, mówiąc ogólnie, postaci Starego Testamentu, w tym przede wszystkim Kaina oraz mieszkańców Sodomy i Gomory, a także Nowego, traktując Judasza jako najważniejszego ucznia Jezusa, któremu Zbawca powierzył najwyższą mądrość. Dobro, według kainitów, zawsze dzieje się nie bez udziału zła, a to złu przypisują oni większą wartość. Pytają więc: po co Bóg stworzył świat, w którym istota doznaje cierpienia? I z tego wnioskują, że stworzyciel świata jest zły.

I choć książkę szwedzkiego pisarza czyta się jak traktat filozoficzny o próbie ocalenia własnej tożsamości, to najprościej mówiąc, Pamiętnik Kaina traktuje o narodzie czy też grupie społecznej, która próbuje ocaleć. Nie znajduje bowiem żadnej nadziei w przemijającym czasie — jej zły bóg nie obiecuje niczego poza cierpieniem. Język, zwyczaje, nawet imiona zmieszały się wśród obcych wpływów, którym kainici tak chętnie, głównie poprzez handel i podróże, całe pokolenia służyli. Stąd z resentymentu do chrześcijan, ożywionych nadzieją — towarem najtrudniejszym do sprzedania, bo wyobrażonym — usiłują stworzyć własną mitologię.

Przeciwstawiona jej jest, podana z nieskrywaną odrazą, niespotykana i nagła żywotność wiary chrześcijańskiej, która dla kainitów staje się niczym innym, jak wrogą ideologią, której wyznawcy trzymają ze sobą tak w kręgu wiary, na płaszczyźnie codziennego życia, handlu, rzemiosła i ożenku.

Dziwni się wydają eremici spędzający całe dnie na pustyniach; szaleni słupnicy oddający cześć Bogu na swoich platformach tylko zanieczyszczają odchodami ziemię, a mijający czas i zarazem łaska, jak i wściekłość kolejnych cesarzy nic nie znaczy dla chrześcijan. Jakby z nie z tego świata królem się układali.

 

Kainici i ich najmowani skrybowie tworzą zatem gęstą sieć znaczeń, trudną do odcyfrowania i zawiłą. Nie rezygnują przy tym z opowiedzenia historii dwóch braci, tak podobnej do tej biblijnej, którzy składali ofiary bogu. To wydaje się być początek ich narodu, źródło ich mitu. Młodszy z nich był myśliwym i z upolowanej zwierzyny kładł miłe bogu ofiary. Starszy był poczciwym rolnikiem, jednak bogu nie podobał się zapach jarzyn i nie miłował starszego brata. Starszy brat postanowił więc zabić swojego młodszego brata, a kiedy to zrobił, jego bóg uznał tę ofiarę za miłą sobie.

W Kainie-zabójcy jest jednak coś, czym Gyllensten niejako go rehabilituje, mianowicie po śmierci zadanej bratu i widoku jego ciała, powodowany wyrzutami sumienia, ucieka w głąb lasu, kryjąc się przed ludźmi jak dzikie zwierzę. Lecz w dalszych losach Kaina w ruinę upada mit gnostyckiego boga, który rozumie i żywi się złem, bowiem myśliwi wyprutą z daleka strzałą zabijają założyciela swojego rodu.

A cóż dzieje się z rodziną, która zabija własnego ojca?

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!
Kto czyta, niech rozumie

Dziejach Chrystusa Henri Daniel-Rops, poeta i historyk, opiera się pokusie dopowiedzenia czegokolwiek do żywotu Jezusa. Śledzi nie tylko Ewangelie i Stary Testament, ale i teksty apokryficzne, nie wchodzące do kanonu. Czyta je uważnie, nie bez ironii wytykając czasem ich groteskową pobożność czy wręcz śmieszność. Dostrzega też, jak je nazywa, perły słów, które chętnie uznałby za słowa Chrystusa, lecz dodaje przy tym, iż to jedynie jego intuicja, wysubtelniona z pewnością z racji swojego poetyckiego powołania.

Nie tworzy z przekazów innych niż biblijne nowego wizerunku Jezusa, nie interpretuje, nie żongluje symbolem i jego domniemanym znaczeniem. Jasno powiada, iż wie, że ma do czynienia z samą prawdą. Nie interpretując, poszerza pole rozumienia Ewangelii. A jednocześnie wie, że nic do napisanego dopisać nie sposób, dlatego z pełną pokorą uchyla się od czynu kainitów. Jednocześnie z pełną uwagą czyta. To być może najważniejsze. Doświadczenie uważnego i długiego czytania jest nieocenione.

Nagle, przeczytana na raz, jakże inna wydaje się postać Chrystusa, który w Ewangelii Mateusza potężnieje wraz z każdym słowem słusznie wypowiedzianym w twarz faryzeuszom. Bliski prostym ludziom poprzez cuda opisane w Ewangelii Marka, czuły dzięki nakazowi miłości nieprzyjaciół u Łukasza i w końcu przedwieczny, Bóg-człowiek w ostatniej, czwartej Ewangelii.

 

Kto czyta, nie prosi się o uwagę, która niby to uchroni przed zapomnieniem, lecz z pełną uwagą zanurza się w świat dawno miniony, a wciąż żywy dzięki słowu danemu i dotrzymanemu. Ufa, podchodzi z szacunkiem, nie zmienia joty, lecz próbuje ją zrozumieć. Kto czyta, niech rozumie, powiada u synoptyków Jezus. W dzisiejszym świecie już sam akt czytania jest dostatecznie trudny, bo wymaga uważności stępionej przez migające wszędzie obrazy odrealniające naszą rzeczywistość. Zapisane słowo tkwi, czeka, nienaruszone przez czas i interpretacje. Nie domaga się uwagi. Jest nieatrakcyjne. A przy tym niezniszczalne, ponieważ trwa nie tylko na piśmie, lecz w człowieku, czego kainici pojąć niestety nie zdołali.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!