Gdy zacznie się kolejna inwazja, a – jak sądzę – stanie się to dosyć szybko, nikt na świecie nie zaprotestuje. Gaz i ropa z Azerbejdżanu są dla Unii Europejskiej ważniejsze niż jacyś tam Ormianie. Naród ten był już przecież mordowany na oczach świata i świat milczał. W Muzeum Ludobójstwa w Erywaniu na ścianie wyryte są słowa Adolfa Hitlera, który przy ataku na Polskę w 1939 r. kazał mordować bez litości wszystkich – starców, kobiety i dzieci. Na uwagę „co powie na to świat?” Hitler odparł „Któż dzisiaj pamięta o Ormianach?”…
4 marca 2022 roku Prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew zwiedzał nowo otwarte Muzeum Historyczno-Krajoznawcze w mieście Tawuz. W pewnym momencie podszedł do mapy regionu Kaukazu Południowego sprzed VIII w. p.n.e. Alijew przez moment stał skonfundowany przed mapą nazwaną „Starożytny Azerbejdżan”. Na niej oznaczone było starożytne państwo Urartu, od którego biorą swoją historię Ormianie, ormiańskie miasto Sisian (wspominane już w dokumentach około VIII w. p.n.e.), ale nigdzie nie było tam… Azerbejdżanu. Alijew zauważył, że nie było tam też Albanii Kaukaskiej, państwa istniejącego około 1100 lat w okresie IV w. p.n.e. – VIII w n.e., a do którego spuścizny Azerbejdżan na siłę stara się odnosić. Alijew polecił zdjąć natychmiast tę mapę i zawiesić poprawną, zgodną z zaleceniami Ministerstwa Kultury Azerbejdżanu. Losy dyrektora muzeum są nieznane…
To ostatnie zdanie to mój sarkazm, ale w tym totalitarnym państwie, jakim jest Azerbejdżan, zniknięcie dyrektora muzeum, który dopuścił się „zbrodni myśli” polegającej na zaprzeczaniu, że Azerbejdżan jest najstarszym państwem na Kaukazie Południowym i ma kilka tysięcy lat, nie byłoby czymś dziwnym. Mimo, że pierwszy raz w całej historii świata nazwa „Azerbejdżan”, odnosząca się do państwa, użyta została w 1918 roku. I co ciekawe – Iran wówczas zaprotestował przeciwko temu, aby nowo powstała republika używała takiej nazwy, gdyż pojęcie „Azerbejdżan” było „od zawsze” używane na określenie regionu północno-zachodniego Iranu. Do 1918 roku było to bowiem terytorium wokół jeziora Urmija (Iran), do rzeki Araks na północ od tegoż jeziora. Terytorium to od III w. p.n.e. zwane było również Atropateną, przez większość swojej historii (w dużym uproszczeniu) zamieszkałą przez Persów i następnie Irańczyków.
Oficjalna polityka Azerbejdżanu od wielu lat opiera się na poleceniu, które wydał historykom pierwszy prezydent Azerbejdżanu Hajdar Alijew, a które cytuję za dziennikiem „Бакинский рабочий” (nr 19 z dnia 2.02.1999 r.): „Należy tworzyć takie dzieła, które będą stale, w spójnej formie udowadniać przynależność do Azerbejdżanu ziem, gdzie obecnie znajduje się Armenia. Musimy to zrobić. Musimy otworzyć drzwi dla przyszłych pokoleń”. W innym, wcześniejszym przemówieniu, Hajdar Alijew powiedział: „Terytoria, obecnie nazywane Armenią, to Zachodni Azerbejdżan – rejony Irewański, Geicza (obecnie ormiański rejon wokół ormiańskiego jeziora Sewan – dop. MR), Zangibasarski (rejon stolicy Armenii, Erywania) i Zangezurski (ormiańskie rejony Vayots Dzor i Sjunik) – wszystko to były miejsca życia Azerbejdżan, muzułman. Nie sądzę, aby Islam był starty z powierzchni tej ziemi na zawsze. Islam znowu wróci tam, gdzie był. Wierzę w to, wierzę, że gospodarze tej ziemi – muzułmanie, Azerbejdżanie – wrócą tam” („Бакинский рабочий”, nr 242 (225) z dnia 15.12.1998 r.).
Zgodnie z poleceniem Prezydentów, najpierw Hajdara obecnie jego syna Ilhama Alijewa, historycy azerbejdżańscy tworzą nową historię ziem, które w przyszłości powinny „wrócić” do Azerbejdżanu. To udowadnianie swojej starożytności czasami przybiera postać kuriozalną – np. w muzeum we Frankfurcie artefakty ze starożytnego miasta Urartu, przypomnę – IX-IV w. p.n.e. – opisano jako dziedzictwo Azerbejdżanu. Dlaczego kuriozalne? Dlatego, że nigdy te ziemie nie należały do Azerbejdżanu, a dopiero w wiekach XI-XIII n.e. na Kaukazie pojawiły się plemiona, o których można mówić, że są bardzo dalekimi przodkami Azerbejdżan.
Dodam, że przez wieki zwani byli różnie – Turkami, Tatarami, Szirwani, Arrani lub „urzędowo” po prostu… muzułmanami. Czasami trudno jest dociec, kiedy faktycznie pojawił się naród, który obecnie nazywamy Azerbejdżanami. I tak np. w „Alfabetycznym spisie narodów Imperium Rosyjskiego” z 1895 roku ludność, którą teraz moglibyśmy nazywać Azerbejdżanami określano następującymi terminami: „kadżarowie” (Gubernia Erywańska i Jelizawietpolska), „kazachy” (Gubernia Jelizawietpolska; nie mają nic wspólnego z obecnymi Kazachami), „karapapachy” (Obwód Karski), „tatarzy azerbejdżańscy” (Gubernie Bakijska, Erywańska, Jelizawietpolska i Tiflijska, Okręg Derbent Obwodu Dagestańskiego i Okręg Zakatalski). To ostatnie pojęcie nie związane było z narodowością, a z nazwa geograficzną – po Układzie Turkmenczajskim z 1828 r. w Rosji Kraj Tałyszski, który wszedł w skład Imperium Rosyjskiego, w dokumentach urzędowych nazywano „przyłączoną częścią Azerbejdżanu”. To z tego Kraju mieli pochodzić spisani „tatarzy azerbejdżańscy”. Historyczna Atropatena, czyli irański Azerbejdżan pozostał, i pozostaje do dzisiaj, w Iranie.
Pojęcie „Azerbejdżanin”, jako przedstawiciela narodu, użył bodajże jako pierwszy nacjonalista rosyjski (czarnoseciniec) Wasilij Wieliczko w swojej książce z 1904 r. „Kaukaz. Sprawa Rosji i kwestie międzynarodowe”. Możliwe, że pojęcie „Azerbejdżanin” istniało już wcześniej, jednakże praktycznie aż do końca XIX wieku nie pojawia się w spisach ludności Carskiej Rosji.
Nie szkodzi to jednak obecnym władzom Azerbejdżanu, aby do swojej historii włączać wszystko co miało miejsce na obecnym terytorium Azerbejdżanu, a nawet dalej, nawet gdy nie ma nic wspólnego z Azerbejdżanami. Gdy to piszę, przez okno widzę Suwalszczyznę. Przypomniała mi się historia tej ziemi. Około 10 tys. lat temu, w okresie późnego paleolitu, tereny te przemierzali łowcy reniferów, którzy pomaszerowali gdzieś na północ, do Finlandii. A kilkanaście kilometrów stąd była granica Prus Wschodnich, zlikwidowanych w 1945 roku.
Nikomu do głowy w Polsce nie przyjdzie, aby tradycje łowieckie na renifery odnosić do polskiej tradycji narodowej, jak również twierdzić, że historia Zakonu Krzyżackiego i Prus Wschodnich III Rzeszy, to historia Polski. A Azerbejdżan często dokładnie tak postępuje. I to nawet na takim poziomie, jak stosunki międzynarodowe.
Azerbejdżan a sprawa polska
Spójrzmy więc jak to wygląda w naszych stosunkach polsko-azerbejdżańskich. Mam przed sobą broszurę pt. „Sztuka Azerbejdżanu” wydaną przez Ambasadę Azerbejdżanu w Polsce przy wsparciu polskiego Instytutu Adama Mickiewicza. Już na pierwszej stronie przeczytamy: „Szczególnie symboliczne znaczenie ma dla nas fakt, iż zaznajamiamy polskiego czytelnika z naszą sztuką w 540. rocznicę ustanowienia stosunków dyplomatycznych pomiędzy Azerbejdżanem a Polską”.
Na stronach Ambasady Azerbejdżanu w Polce możemy zaś przeczytać: „Stosunki dyplomatyczne po raz pierwszy nawiązano w XV wieku, następnie w końcu XVI i XVII w. Nie powodowały one jednak istotnych następstw politycznych.” Ciekawy jest, swoją drogą, również inny akapit: „Początek stosunków polsko-azerbejdżańskich przypada już na X-XI w. Jednak z powodu m.in. dużej odległości między Polską i Azerbejdżanem oraz różnic kulturowych obu krajów ograniczały się głównie do kontaktów handlowych, ale również, choć w mniejszym stopniu, polityczno-dyplomatycznych, religijno-misyjnych i turystyczno-poznawczych.”. „Turystyczno-poznawczych” w X i XI wieku…. Wyobrażacie sobie Państwo kontakty polskich książąt i królów z rodu Piastów z państwem, które nie istniało, a plemiona mające tworzyć w przyszłości Azerbejdżan jeszcze nie napłynęły do Kaukazu? Ja nie.
Biorąc pod uwagę, że stosunki dyplomatyczne pomiędzy naszymi państwami nawiązane zostały 21 lutego 1992 roku, o co więc może chodzić? Otóż politycy i historycy Azerbejdżańscy uważają, że tym kontaktem był list perskiego sułtana Uzun Hasana, w latach 1454-1478 władcy państwa Ak Kojunlu, do króla Kazimierza Jagiellończyka (i innych władców i królów Zachodu). Na całym świecie Uzun Hasan określany jest jako Pers, wg stosowanej również przez niego terminologii, jako „Król Królów Iranu”, „Sułtan Sułtanów Iranu”, „Szahinszah Iranu i władca Persji”. Skąd wzięto przekonanie, że Uzun Hasan to władca Azerbejdżański? Ponieważ w liście do władców europejskich określił ziemie, którymi rządził, a mianowicie „Frach: Ufars: Cremanth fin ala porta de Condustam e mio paexe Tabarsaram, Masenderam, Gilahum, Sarabath, Adir Baian, Bagdad”. To „Adir Baian” ma być wg historyków z Baku Azerbejdżanem. Istotnie – jest. Ale tym na terytorium Iranu, wokół jeziora Urmija. Nie mającym nic wspólnego z obecnym Azerbejdżanem.
Warto podkreślić, że Azerbejdżan nie jest jedynym państwem na Kaukazie, który podrasowywuje swoją historię. Na Kaukazie starożytność państwa, narodu, pierwszeństwo historyczne w czymkolwiek jest kwestią niezwykle istotną. Jest taki dowcip, jak ormiański przewodnik oprowadza turystów z Europy po Armenii i w pewnym momencie mówi: „To jest najstarsza świątynia chrześcijaństwa na świecie. Ma 4 tysiące lat”. „Ale przecież chrześcijaństwo ma tylko 2 tysiące lat” – mówi zakłopotany turysta. „To może u was w Europie” – odpowiada Ormianin – „U nas w Armenii chrześcijaństwo zaczęło się dużo wcześniej”.
Żarty żartami, ale jednak tylko Azerbejdżan uczynił z „postarzania” zorganizowaną i wpieraną przez rząd akcję. Już w 2010 roku ormiańscy hakerzy wykradli korespondencję azerbejdżańskich autorów Wikipedii, z której jednoznacznie wynikało, że fałszują oni w tej wolnej encyklopedii fakty historyczne, aby były zgodne z polityką historyczna i propagandą władz Azerbejdżanu. Afera, zwana „Sprawą 26 Bakijskich Wikipedystów” okazała się na tyle poważna, stwierdzono taką ilość kłamstw opublikowanych przez zorganizowaną grupę propagandystów, że Wikipedia musiała zmienić kilkadziesiąt tysięcy dokonanych przez nich wpisów. Bakijscy wikipedyści zostali również ukarani – część z nich czasowym zakazem edycji, kilku – dożywotnio.
Starożytność państwa to podstawa na Kaukazie
Władze Azerbejdżanu robią co mogą, aby udowodnić swoją starożytność. Jak? A na przykład uznają, że perski poeta Nizami Ganjavi „należał do narodu Azerbejdżańskiego” (jak to napisano na stronie ngo.pl– warto przeczytać na samym dole strony „Artykuł powstał we współpracy ze Wspólnotą Azerbejdżańską w Polsce”, to wiele wyjaśnia – vide „Sprawa 26 Bakijskich Wikipedystów”). Cały świat wie, że był to poeta perski, urodzony w rodzinie perskiej, piszący w języku perskim, ale Azerbejdżan stawia mu pomniki jako poecie Azerbejdżańskiemu. Dlaczego? Ponieważ urodził się i mieszkał w obecnie wchodzącym w skład Azerbejdżanu mieście Gandża. I dla władz w Baku nie jest ważne, że w okresie, gdy Nizami żył i tworzył, Gandżę zamieszkiwała ludność głównie irańska (Francois de Blois „Literatura perska – przegląd bibliograficzny: poezja ok. 1100-1225 (tom V część 2)”). To tak, jakbyśmy my Polacy twierdzili, że Jakob Böhme, piszący po niemiecku niemiecki filozof i mistyk był Polakiem ponieważ urodził się w obecnym Starym Zawidowie, do 1945 roku Alt Seidenberg, a tworzył w Zgorzelcu (Görlitz), też w Polsce od 1945.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
JUREK: Arcach, czyli elegia dla antypodów
Jak Tbilisi wślizguje się w ręce Moskwy. O szarej eminencji gruzińskiej polityki
Gruzińskie Tbilisi to też Azerbejdżan
Pomiędzy Gruzją i Azerbejdżanem też trwa od 1991 roku spór terytorialny – chodzi o pochodzący z VI w. n.e. kompleks prawosławnych monastyrów Dawid Garedża. Ponieważ część terytorium tego kompleksu znajduje się na terytorium Azerbejdżanu, w 2019 żołnierze azerbejdżańscy weszli na terytorium kompleksu, zakazując dostępu do niego duchownym gruzińskim, pielgrzymom i turystom. Strona azerbejdżańska twierdzi, że klasztory stoją na historycznej ziemi azerbejdżańskiej, a jako zabytek Albanii Kaukaskiej, które to chrześcijańskie państwo ma być „przodkiem” muzułmańskiego Azerbejdżanu, należy do niego.
Narodowa Akademia Nauk Azerbejdżanu oczywiście szybko to udowodniła. Ponadto udowodnili coś jeszcze – że stolica Gruzji, Tbilisi, leży… na ziemi azerbejdżańskiej: „Naród Azerbejdżański to jedna z najstarszych grup etnicznych Kaukazu Południowego, obejmująca współczesną Gruzję Wschodnią i Południową… Współczesne miasto Tbilisi, położona w jego zachodniej części Równina Albańska i przyległe tereny nie znajdowały się w granicach Iberii, ale pod kontrolą Scytów i Saków, a potem – jako część państwa Albania… Terytorium […] było częścią ziem państwa Albanii, a później Emiratu Tyflisu. W ciągu 300-letniego istnienia Emiratu Tyflisu naród azerbejdżański stworzył tu bogatą kulturę. Pod pseudonimem „Tiflisi” pracowały setki wybitnych naukowców [azerbejdżańskich – dop. MR]”. Niestety, nie udało mi się ustalić ani dowiedzieć, o co chodzi z tym „pseudonimem Tiflisi”. Moi gruzińscy rozmówcy mówili, że pierwszy raz o takim czymś słyszeli…
Jak więc widać, Azerbejdżan rości sobie prawo do swoich starożytnych ziem w Gruzji. Zresztą nie tylko w Gruzji.
Górski Karabach
Najbardziej jaskrawym żądaniem terytorialnym władz w Baku od wielu lat była kwestia Górskiego Karabachu, zamieszkałego przez wieki przez Ormian. Terytorium to za czasów ZSRR stanowiło Obwód Autonomiczny w ramach Azerbejdżańskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Władze państwa komunistycznego w 1923 roku zadecydowały o przynależności terytorialnej Karabachu do ASRR, pomimo, iż większość jego mieszkańców było Ormianami, z powodów stricte politycznych. W tamtym czasie władze ZSRR liczyły na to, że rewolucja bolszewicka rozleje się na Turcję, więc nie chciały proormiańskimi działaniami zrażać do siebie Turków. Na szczęście Turcja nie poszła w stronę bolszewizmu.
W okresie ZSRR Ormianie wielokrotnie zwracali się do władz centralnych o włączenie Górskiego Karabachu do Armeńskiej Republiki Socjalistycznej, lecz spotykali się z odmową. Kreml nie chciał pozbawiać się bardzo korzystnego dla siebie instrumentu „devide et impera”, „dziel i rządź”. Pod koniec istnienia ZSRR, gdy „imperium zła” chwiało się już przed rozpadem, w 1988 roku Ormianie z Karabachu samodzielnie podjęli decyzję o przyłączeniu do Armeńskiej SRR. W odpowiedzi na to władze Azerbejdżańskiej SRR rozwiązały Zgromadzenie Delegatów Nagorno-Karabachskiego Obwodu Autonomicznego. „Zamrożony” od początku XX wieku konflikt zaczął się przeistaczać w otwarty spór, który wybuchł wojną w 1991 roku. W 1994 roku w Biszkeku Azerbejdżan i Armenia podpisały porozumienie o zawieszeniu broni. Wygrała Armenia, która oprócz właściwego Górskiego Karabachu zajęła i okupowała 7 regionów wokół Arcachu. Była to jej strefa bezpieczeństwa.
Myli się ten, kto sądzi, że zawieszenie broni było trwałe.
Niestety, w Polsce na Kaukaz Południowy patrzymy bardzo wybiórczo i okazjonalnie i tylko gdy wybucha tam większy konflikt. A codzienność mieszkańców Górskiego Karabachu to były nieustanne ostrzały. W latach 2017-2019 co kwartał zliczałem ilość incydentów (to jest strzałów) zarejestrowanych przez stronę ormiańską, a oddanych przez żołnierzy azerbejdżańskich. Miesięcznie były to setki lub tysiące (!!!) takich przypadków.
Z różnej broni – od pistoletów do ostrzału artyleryjskiego. Należy założyć, że strona ormiańska odpowiadała na te strzały, więc w Górskim Karabachu do wymiany ognia dochodziło codziennie. Codziennie od zakończenia wojny w dniu 9 maja 1994 roku.
Było jasnym, że porozumienie o zawieszeniu broni nie jest na rękę Azerbejdżanowi i wcześniej lub później będzie dążyć do zmiany sytuacji w regionie. Jednak sytuacja ta była na rękę Rosji, właśnie zgodnie z zasadą „devide et impera”. Rosja stale tam dzieliła i rządziła. Pamiętam, jak bodajże w 2018 roku Azerbejdżan w mediach chwalił się bronią pancerną zakupioną od Rosji. W świetle kamer czołgi i transportery opancerzone wyruszyły z azerbejdżańskiego portu na Morzu Kaspijskim wprost nad Górski Karabach. Następnego dnia w mediach ormiańskich Rosjanie, w świetle kamer, przekazali ormiańskim siłom zbrojnym… broń przeciwpancerną! Devide et impera.
Oprócz dzielenia i rządzenia Rosja przez te wszystkie lata starała się zrealizować jeden z jej celów strategicznych – umieścić w Górskim Karabachu swoje wojska. Próbowała na różne sposoby zrealizować tzw. „Plan Ławrowa” i uzyskać przychylność świata, aby weszły tam „siły pokojowe”, jednak to jej się nie udawało. Aż wreszcie Azerbejdżan zmodernizował swoje siły zbrojne, nabrał sił i 27 września 2020 z całym impetem zaatakował siły zbrojne Ormian w Górskim Karabachu. Klęska Ormian była spektakularna. Nikol Paszynjan, premier Armenii, zmuszony był podpisać porozumienie trójstronne z Prezydentem Azerbejdżanu Ilhamem Alijewem i Prezydentem Rosji Władymirem Putinem. Ważne, aby sobie zdać sprawę z tego, że podpisane porozumienie na gruncie prawa Armenii nie było umową międzynarodową. Tak więc teoretycznie, nikogo nie wiązało.
Postanowienia umowy były dla Armenii upokarzające. Wśród wielu zapisów była m.in. taka jak budowa przez terytorium południowej Armenii eksterytorialnego korytarza transportowego (drogi, kolej, rurociągi), które nadzorowane byłyby przez… jednostki rosyjskie. Jasnym było więc, że władze Armenii nie będą się spieszyły z realizacja tego postanowienia. Azerbejdżanowi zaś na tym korytarzu bardzo zależy – w końcu Prezydent Alijew podpisał z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen umowę o dostawach ropy naftowej i gazu. I to bardzo dużych ilości. A bez przeprowadzenia przez ormiański rejon Sjunik do azerbejdżańskiego Nachiczewanu i dalej przez Turcję do Europy rurociągów, tego nie da się zrealizować.
Warto tu zauważyć, że na świecie uważa się, że w 2020 roku Azerbejdżan wygrał wojnę. Nie. Nie wygrał. Przeciwnie, Prezydent Alijew poniósł porażkę. Nie militarną, ale porażkę. Otóż, co prawda Azerbejdżan odzyskał 7 okupowanych obwodów wokół Górskiego Karabachu, ale Górskiego Karabachu – już nie. Na otarcie łez dostał „kulturalną stolicę Azerbejdżanu” – miasto Szusza. Ponadto musiał się zgodzić, aby na terytorium Górskiego Karabachu stacjonowały wojska rosyjskie (czyli Rosja w końcu zrealizowała swój cel). Nazywają się „siłami pokojowymi”, „rozjemczymi”, ale to są wojska rosyjskie, które stacjonują na terytorium Azerbejdżanu! I na takie upokorzenie zgodził się Prezydent Alijew.
Ta sytuacja nie mogła trwać wiecznie. Armenia od 2020 roku zaczęła stosować politykę trwania, starając się prowadzić rozmowy, w tym rozmowy pokojowe i delimitacyjne, ale w taki sposób, aby nic z nich nie wynikało. To taktyka stosowana właśnie wobec Górskiego Karabachu od 1994 roku, gdy to Ormianie, kontrolując te ziemie, zainteresowani byli tym, aby sytuacja trwała. W ich interesie było, aby nic się tu nie zmieniało. Stąd dziesiątki spotkań w ramach OBWE, z których nic nie wynikało, bo Armenii absolutnie nie zależało, aby coś zmieniać. A do zmiany parł Azerbejdżan.
Po 2020 roku zniecierpliwienie Prezydenta Azerbejdżanu Alijewa rosło. Armenia nie wypełniała praktycznie żadnych postanowień z porozumienia trójstronnego, odbywały się coraz to kolejne rozmowy i nic. Azerbejdżan postanowił naciskać. Stąd ciągłe konflikty graniczne, ataki w ormiańskim Rejonie Tawusz i Vayots Dzor, spór (militarny) o kopalnię w Sotk itd. Przypomnijmy, że od 2020 roku Azerbejdżan zajął i okupuje ponad 140 hektarów terytorium właściwej Armenii! Wszystko to w ramach presji na Erywań.
Alijew nie mógł jednak rozpocząć pełnoskalowej wojny nie bacząc na opinie trzech głównych graczy w regionie. Chodzi o Turcję, Iran i Rosję. A te, o ile mają różne cele jeśli chodzi o Kaukaz Południowy, miały dwa wspólne – unikać otwartej wojny i nie dopuszczać do zwiększania się tu wpływu Zachodu.
Ale tutaj nagle „sojusznikiem” Alijewa został… Nikol Paszynjan. Premier Armenii rozczarowany brakiem twardej pomocy ze strony Rosji w konflikcie z Azerbejdżanem, zaczął coraz częściej spoglądać na Zachód i otwarcie krytykować Rosję. Jego działania musiały zdenerwować Putina. Paszynjan odwołał ćwiczenia ODKB (utworzony przez Rosję sojusz wojskowy) na terytorium Armenii, nie zdecydował się następnie na udział żołnierzy ormiańskich w ćwiczeniach w Kazachstanie, a w końcu odwołał przedstawiciela w ODKB Wiktora Bijagowa. W tym samym czasie ogłosił zintensyfikowanie współpracy wojskowej z USA – we wrześniu br. na terytorium Armenii odbyły się wspólne ćwiczenia „Eagle Partner 2023”. Władze Armenii postanowiły też ratyfikować Statut Rzymski, co prawda po to, aby móc w przyszłości pociągnąć do odpowiedzialności władze Azerbejdżanu za zbrodnie wojenne, ale ta decyzja też musiała mocno zaboleć Prezydenta Rosji. Jeśli dodamy do tego ostrą krytykę MSZ Rosji przez spikera Zgromadzenia Narodowego Armenii Alena Simoniana, a wreszcie wypowiedź samego Premiera z 4 września br., że błędem było oparcie systemu bezpieczeństwa Armenii na sojuszu z Rosją, na której to nie można polegać, to cierpliwość Putina się wyczerpała.
Jak wspomniałem, tym, aby wojna nie wybuchła, zainteresowane były 3 państwa – Turcja, Rosja i Iran. Działalność prozachodnia Paszynjana skutecznie zniechęciła Putina do wspierania Armenii w sporze o Górski Karabach. Ale nie tylko jego. Na początku września br. w Baku przebywał irański gen. major Mohammad Ahadi, który również skomentował prozachodnie działania Armenii, twierdząc, że ta stała się „koniem trojańskim Zachodu na Kaukazie Południowy”. Było to na tyle jednoznaczne, że prezydent Azerbejdżanu Ilham Alijew nie miał już wątpliwości, że jego działania wojenne nie spotkają się z reakcją Iranu i Rosji. Jeśli chodzi o Turcję, to wspiera ona jednoznacznie Azerbejdżan i sama jest zainteresowana rozwiązaniem kwestii Górskiego Karabachu.
Czy Prezydent Ilham Alijew obawiał się reakcji innych państw, może sankcji międzynarodowych? Zapewne takie myśli pojawiły się w jego głowie, ale sądzę, że wziął pod uwagę kilka kwestii.
Po pierwsze – „operacja antyterrorystyczna”, bo tak nazwano atak na Górski Karabach, odbywała się na terytorium Azerbejdżanu. Przypominam, że zgodnie z 5-cioma rezolucjami ONZ wydanymi od początku lat dziewięćdziesiątych, Górski Karabach stanowi integralną część Republiki Azerbejdżan. Siły zbrojne Azerbejdżanu nie zaatakowały innego państwa.
Po drugie – Alijew doskonale wie, że wojna rosyjsko-ukraińska spowodowała zapotrzebowanie Unii Europejskiej na azerbejdżańskie surowce energetyczne. Stąd nie bał się, że Komisja Europejska zdecyduje się na sankcje. Nie omylił się. Jeszcze w trakcie działań, rzecznik KE powiedział w trakcie konferencji prasowej, że Azerbejdżan jest lojalnym sojusznikiem UE.
Po trzecie – sankcje zachodnie mogłyby bardziej zbliżyć Azerbejdżan z Rosją i Chinami, a tego chyba najmniej potrzebują Stany Zjednoczone i Unia Europejska.
I wreszcie po czwarte – sankcje na Azerbejdżan mogłyby pogorszyć stosunki Unii Europejską z Turcją, która pozostaje w silnym sojuszu z Azerbejdżanem. Tego tez UE i USA by nie chciały.
Jak widać Prezydent Azerbejdżanu miał wolną rękę. Zaatakował i błyskawicznie wygrał. Siły zbrojne Ormian w Górskim Karabachu musiały zdać broń i wywieźć cały ciężki sprzęt z Karabachu. Zgodnie z porozumieniem, od 1 stycznia 2024 roku twór parapaństwowy pod nazwą „Republika Górskiego Karabachu”, nie uznawana przez żadne państwo świata, w tym i Armenię, przestanie istnieć.
Górski Karabach wrócił do Azerbejdżanu. W dniu 15 października 2023 roku Prezydent Ilham Alijew pierwszy raz przybył do stolicy Arcachu, Stepanakertu. Obecnie już Khankendi.
Exodus
Pozbawiona opieki sił zbrojnych ludność „Republiki Górskiego Karabachu”, rozpoczęła masową ucieczkę do Armenii. Wg danych władz w Erywaniu, do Armenii przybyło ponad 100 tysięcy uciekinierów. Pozostało, oficjalnie, kilkaset osób. Wg danych władz Arcachu (tak Ormianie nazywali tę Republikę), przed ostatnią fazą konfliktu zamieszkiwało Karabach około 120 tys. osób. Co się więc stało z około 20 tysiącami Ormian? Nie wiadomo. Ale też nikt nie pyta.
Przypomnę, że status Ormian w Górskim Karabachu był jednym z głównych problemów w trakcie negocjacji po 2020 roku. Premier Armenii Nikol Paszynjan proponował różne rozwiązania, jak np. autonomię Karabachu w ramach Azerbejdżanu. Na to nie zgadzał się Prezydent Alijew. Dla niego sytuacja była prosta – ponieważ Ormianie zamieszkują terytorium Azerbejdżanu, to mogą po prostu przyjąć obywatelstwo Azerbejdżanu i mieć analogiczne jak wszyscy obywatele prawa. Kto nie chce – może wyjechać. Jak widać, wyjechali prawie absolutnie wszyscy.
Ormianie mają złe doświadczenia we wspólnym życiu z Azerbejdżanami, mają w pamięci rzezie Ormian w Baku, Sumgaicie. Doskonale wiedzą, że nienawiść do Ormian wpajana jest w Azerbejdżanie już dzieciom w przedszkolach (co można obejrzeć na filmikach w Internecie).
Poza tym Ormianie widzieli co działo się w 2020 roku, gdy Azerbejdżanie zdobywali okupowane dotychczas przez Ormian rejony wokół Górskiego Karabachu. Rozstrzeliwanie, obcinanie głów, gwałty na kobietach. Azerbejdżanie niszczyli wszystko, co Ormiańskie – nagrobki, pomniki, chaczkary (kamienne krzyże typowe dla kultury Ormian), kapliczki. Wszystko, co ormiańskie, było praktycznie unicestwiane.
W ostatnim konflikcie głośno było o zajęciu przez Azerbejdżan Klasztoru w Amaras. Jest to dla Ormian miejsce symboliczne – w klasztorze tym, powstałym w IV wieku n.e., twórca pisma ormiańskiego zakonnik Mesrop Masztoc założył pierwszą szkołę, stąd zaczęło rozpowszechniać się piśmiennictwo w alfabecie ormiańskim, tu dokonywano tłumaczeń literatury światowej na język ormiański. Klasztor ten miał być zresztą założony przez pierwszego Katolikosa Wszystkich Ormian św. Grzegorza Oświeciciela, od którego „zaczęło się” w Armenii chrześcijaństwo. Większy symbol dla Ormian, może oprócz Eczmiadzynu nieopodal Erywania, ciężko znaleźć.
Zresztą na terytorium całego Górskiego Karabachu są setki takich ormiańskich starożytności. I tu Prezydent Ilham Alijew ma problem, ponieważ oficjalna propaganda Azerbejdżanu głosi wbrew faktom historycznym, że Ormianie to ludność napływowa, że przez całe wieki tereny te zajmowali Azerbejdżanie, a dopiero w XIX wieku Rosjanie sprowadzili tu Ormian.
Propaganda nie zauważa, że o Ormianach w Górskim Karabachu pisali już starożytni, tacy jak Strabon, Klaudiusz Ptolemeusz, Plutarch, Pliniusz Starszy itd. O obecności w Górskim Karabachu Ormian, o przynależności tych ziem do państw ormiańskich, można mówić już od VIII wieku przed naszą erą. A po przyjęciu przez Ormian chrześcijaństwa w 301 roku n.e. (jako pierwszego państwa na świecie), przez całe te 1700 lat w Górskim Karabachu Ormianie zaznaczali swoją obecność. Wg szacunków obecnie na tym małym terytorium jest około 2 tysięcy zabytków z wszystkich wieków – twierdze, kościoły, klasztory, kapliczki, chaczkary!
Czy Alijewowi zadrży ręka, aby to wszystko unicestwić? A czy drgnęła mu ręka, gdy w Nachiczewanie kazał zniszczyć 108 ormiańskich kościołów, klasztorów i innych zabytków klasy zerowej? Albo czy drgnęła mu ręka, gdy kazał zniszczyć w tymże Nachiczewanie, w starej Starej Julfie w 2005 roku cmentarz ormiański z kilkudziesięcioma tysiącami ormiańskich chaczkarów? Nie. Zgodnie z propaganda Azerbejdżańską, w Nachiczewanie Ormian nie było, więc i śladów po nich już nie ma. Wszystko zostało unicestwione.
Jaka czeka przyszłość ormiańskich zabytków w Górskim Karabachu? Moim zdaniem, najpierw zostaną zniszczone – i to w sposób dosłowny – wszystkie obiekty wybudowane tam po 1991 roku. Ponieważ powstały bez zgody Azerbejdżanu. Kolejnym krokiem będą prace ustaleniowe naukowców azerbejdżańskich, którzy część zabytków uznają za przerobione przez Ormian na chrześcijańskie – w części tych, jak się okaże, starożytnych budowli azerbejdżańskich, powstaną meczety. Pomimo, że nigdy w swojej historii nimi nie były. Pozostałe obiekty chrześcijańskie zostaną przekazane dla utworzonego przez służby specjalne Azerbejdżanu Kościoła Albańskiego (ten prawdziwy Kościół Albański zaniknął w XIX wieku). Zabytki ormiańskie zostaną więc zalbanizowane. Reszta zniszczona.
A potem Azerbejdżan będzie się zabierał za starożytne państwo Urartu, ze stolicą w Erebuni, obecnie dzielnica Erywania. Prezydent Ilham Alijew już nie raz otwarcie i publicznie głosił, że Erywań i cała Armenia to rdzenne ziemie Azerbejdżańskie. Już obecnie w TV w Azerbejdżanie podaje się prognozę pogody na „Zachodni Azerbejdżan”, czyli obecną Armenię.
Gdy zacznie się kolejna inwazja, a jak sądzę stanie się to dosyć szybko, nikt na świecie nie zaprotestuje. Gaz i ropa z Azerbejdżanu są dla Unii Europejskiej ważniejsze niż jacyś tam Ormianie. Naród ten był już przecież mordowany na oczach świata i świat milczał. W Muzeum Ludobójstwa w Erywaniu na ścianie wyryte są słowa Adolfa Hitlera, który przy ataku na Polskę w 1939 kazał mordować bez litości wszystkich – starców, kobiety i dzieci. Na uwagę „co powie na to świat?” Hitler odparł „Któż dzisiaj pamięta o Ormianach”….
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.