KUŹ: Czy Unię Europejską można rozegrać jak mundial?

fot. Jakub Szymczuk,/KPRP; https://twitter.com/AndrzejDuda

Współpraca w wybranych obszarach staje się pragmatycznym wyborem zarówno dla Paryża, jak i Warszawy. Przy wszystkich różnicach oba kraje łączy bowiem jedno: nie mogą ostatecznie dogadać się z Niemcami.

Powiem wprost, marzy mi się polityka europejska na wzór katarskiego mundialu. Czyli Francja gra z Polską, a Niemcy grzęzną w swojej grupie. Najwyraźniej widać to, na razie, w przypadku polityki energetycznej, gdzie Paryżowi i Warszawie ze względu na synergię interesów ogrywanie Berlina wychodzi wręcz koncertowo. Najpierw udało nam się z tzw. certyfikacją, która dopuściła energię nuklearną jako ekologiczne źródło. A potem poprawiliśmy jeszcze wynik, wymuszając na Komisji Europejskiej by w końcu zaproponowała limit cen gazu, ku wściekłości Olafa Scholza. Współpracowaliśmy wreszcie blisko przy ustanowieniu przez G7 limitu cen na rosyjską ropę.

Oczywiście kierowana przez Ursulę von der Leyen KE nie mogła postąpić inaczej jak tylko zaproponować by gazowy limit miał pułap księżycowy i w praktyce nie był zbyt często stosowany. Mały sukces już jednak odnieśliśmy. Niemcy, jako najbogatszy kraj UE i jej najbardziej energochłonna gospodarka zarazem bardzo chciałyby bowiem zasysać gaz z rynku przed innymi, a tym samym głodzić i mrozić resztę wspólnoty. Limit cen ustawia zaś jakiś pułap ich apetytów; a wszystko to dzięki współdziałaniu Polski i Francji.

Muszę przyznać, że nie byłem do końca przekonany, kiedy w 2019 podczas dużej konferencji poświęconej trójkątowi weimarskiemu (Francja, Niemcy, Polska) znany brytyjski analityk Hans Kundnani zawyrokował, że Europa potrzebuje dziś francusko-polskiego silnika zamiast starego modelu francusko-niemieckiego. Paradoks zdaniem Kundnaniego polegał właśnie na tym, że oba kraje tak wiele dzieli, a jednocześnie są tak reprezentatywne dla interesów kilku różnych bloków wewnątrz EU (stara i nowa unia, wschód i zachód, duże versus średnie i małe kraje). W efekcie to, co wykuje się w ogniu ich wzajemnej wymiany zdań ma szansę stać się wiążącym kompromisem dla całej wspólnoty.

Ta wizja jest oczywiście do pewnego stopnia prowokacją. Nie ma dziś przecież bardziej euro-federalistycznego polityka niż Macron i bardziej broniącego Europy narodów niż Morawiecki. Jak można to pogodzić? A co z wydzwanianiem do Putina? A co z atakami na polskich imigrantów, pracowników i prawicowy rząd? Cóż, Kundnani wiedział chyba co mówi, tyle, że podczas konferencji odbywającej się w Berlinie nie chciał powiedzieć wszystkiego otwarcie. Katalizatorem są bowiem Niemcy. Francja, owszem, chce integracji, ale integracji opierającej się na wyrównywaniu szans i perspektyw Europejczyków poprzez coś co określa się roboczo „unią transferową”. Polska z kolei chce Europy narodów, ale narodów które jednak umieją w razie kryzysu współpracować i podejmują decyzje kolektywnie, a nie pod dyktando najsilniejszych graczy. Na drodze do realizacji obu tych wizji stoi zaś Berlin. Niezależnie od tego co mówią niemieckie elity, w praktyce ich integracja ma bowiem charakter imperialny. To znaczy obejmuje coraz silniej tylko obszary wyraźnie korzystne dla jądra-metropolii, a odżegnuje się od tych, w których integracja dla metropolii nie jest już tak zyskowna. Stąd wspólny rynek, ale już narodowy dług; wspólna polityka zagraniczna, lecz narodowa polityka socjalna; europejski bank centralny i unijna polityka monetarna, ale narodowe służby zdrowia i edukacja.

Zaś co do polityki bezpieczeństwa: Francja widzi zagrożenie ze strony Rosji inaczej niż Polska. Umie jednak liczyć i zaczyna powoli rozumieć, że uzależnienie się od rosyjskiego gazu, które forsowały Niemcy, dla całej Europy zamieniło się w epicką katastrofę. Nie jest zresztą przypadkiem, że to Macron, a nie Scholz niedawno udał się do USA.  Od wybuchu wojny ma Ukrainie, ani prezydent Biden nie odwiedził Berlina, ani Olaf Scholz nie zawitał w Waszyngtonie. Francja niechętnie patrzyła też na chińską eskapadę Scholza, co zbliża jej optykę do Waszyngtonu. Niemcy zamiast szukać integracji, poszukują bowiem rynków i surowców, często kosztem interesów innych państw europejskich.


Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Z jednej strony to naturalny odruch, z drugiej – polityka Berlina ma w sobie coś z „tragedii polityki wielkich potęg” jak to ujął John Mearsheimer. Tutaj akurat realiści, którzy jak pisałem ogólnie mają rację, ale szczegółowo się mylą, posiadają bowiem mocny argument. Dobre interesy na dłuższą metę są silniejsze niż najlepsze intencje.  Choć powojenne Niemcy bardzo starały się zupełnie szczerze odmienić swoje serca i być modelowymi liberalnymi Europejczykami, to po raz trzeci w historii powtórzyły pewne ponure równanie. Brzmi ono mniej więcej tak: silne Niemcy, to silna Rosja, Niemcy i Rosja silne razem oznaczają zaś wojnę w Europie, bo w końcu któreś z nich, korzystając z pomocy drugiego spróbuje podważyć status quo. Właściwie to owa polityczna prawidłowość, dotyczyła już Prus i ukonstytuowała się wraz z rozbiorami Pierwszej Rzeczpospolitej.

Co to ma wspólnego z Polską i Francją? Bardzo wiele. W aktualnym układzie sił, na realizację nie ma szans ani wizja uczciwej federacji, której chce Paryż, ani Europy narodów, do której dąży Polska. Pozostaje wiec współpraca w imię budowania kruchej równowagi wpół-zjednoczonej Europy; i tego właśnie pomału się uczymy. Owa równowaga musi się zaś się opierać na osłabianiu wpływów (tzw. containment) dwóch ciążących ku sobie potęg, których bliski sojusz zapoczątkowałby prawdziwą reakcję łańcuchową, czyli Berlina i Moskwy. Paryż wraz z południem UE buduje więc swoje koalicje, które zmuszają niemiecki kapitał do ciut większej solidarności. Polska tworzy zaś na wschodzie swoje koalicje, które utrudniają Rosji nawiązanie energetycznej współpracy z Berlinem.

Nie da się oczywiście ukryć, że ze względu na ideologię sprzedawaną na potrzeby polityki wewnętrznej liberalno-progresywnemu Macronowi trudno jest pozować do zdjęć z przedstawicielem „narodowo-konserwatywnego” rządu PiS. Ale cóż, polska opozycja – choć ma polityków świetnie mówiących po francusku – to woli stanowczo tego, który włada przede wszystkim językiem Goethego.

 


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!