KUŹ: Antynomie realizmu

flickr.com

Realizm, a ściślej rzecz biorąc neorealizm strukturalny, jako teoria stosunków międzynarodowych budzi dziś ze zrozumiałych względów duże zainteresowanie. Skupia się on bowiem w dużej mierze na zrozumieniu konfliktów militarnych. O ile jednak tłumaczy, dlaczego do wojen w ogóle dochodzi, o tyle niezbyt wiele mówi nam o ich dokładnym przebiegu i możliwych rezultatach.

Jako teoretyk i praktyk stosunków międzynarodowych do znudzenia powtarzam moim studentom na Uczelni Łazarskiego, że realizm to podstawowa teoria relacji między suwerennymi państwami, która jest zwykle ogólnie słuszna, ale szczegółowo błędna (generally right, but specifically wrong). Zawsze było też wśród osób uczęszczających na moje anglojęzyczne wykłady wiele obywatelek i obywateli Ukrainy. Dziś, jak łatwo się domyślić, nasze rozmowy stały się nader poważne. Duże kontrowersje wzbudza na przykład ofensywny neorealizm Johna Mearsheimera. Mearsheimer skupia się na motywach wielkich potęg, które w jego ujęciu dążą do regionalnej lub globalnej hegemonii i agresywnie reagują na wszelkie zagrożenia dla ich planów. Ponieważ badacz skupia się na działaniach głównych graczy, to im przypisuje przede wszystkim sprawczość polityczną, kraje małe i średnie stają się zaś w tym ujęciu tylko szachownicą. Stąd jego teza, że USA niepotrzebnie zachęcały Ukrainę do prozachodniości, tym samym prowokując wojnę. To, że prozachodniość mogła być w dużym stopniu wyborem samych (zwłaszcza młodych) Ukraińców i ukraińskich elit jest w ramach jego teorii nader wątpliwe. Oznaczałoby to bowiem, że podmioty polityczne, i to niekoniecznie wielkie potęgi, mają moc budowania swojej tożsamości, również w kontekście międzynarodowym, a to już jak wiadomo nie realizm, tylko konstruktywizm.

Dajmy jednak na to – powiadam do studentów, że faktycznie Ukraina jest taka a nie inna w wyniku jakichś świadomych machinacji departamentu stanu USA. Jak jednak w takim razie wytłumaczyć konstruktywizm podejścia samej Rosji, widoczny zwłaszcza po sposobie, w jaki początkowo prowadzono wojnę? Dlaczego pierwsze oddziały, które dotarły do Kijowa, jechały głównymi trasami w nieopancerzonych łazikach i bez hełmów? Czy tylko głupotą można wyjaśnić zachowanie młodych żołnierzy, którzy pytali tubylców o drogę do najbliższej stacji benzynowej? Skąd wreszcie w ogóle pomysł, by próbować okupować cały rozległy kraj o 45-milionowej populacji, mając zgromadzone tylko 200 tys. sołdatów? Dlaczego dopiero potem zaczęły się mnożyć gorączkowe pomysły, a to by werbować Syryjczyków, a to by mobilizować nastolatków z organizacji paramilitarnych? Jeśli odrzucimy zbiorowe szaleństwo rosyjskiego przywództwa, pozostają nam tylko wyjaśnienia ze swej natury konstruktywistyczne. Putin, jak słusznie powiada Ivan Krastev w wywiadzie dla „Spiegla” (17.03), naprawdę uważa, że to nie żadna wojna między suwerennymi państwami narodowymi, tylko operacja specjalna mająca przywrócić pokój w sferze ruskiego miru. Jego wizja zakłada, że wystarczy usunąć zmanipulowane przez zachód elity, a żołnierze rosyjscy będą witani na ulicach kwiatami. W końcu są Słowianami, w końcu mówią tym samym językiem co spora część populacji, w końcu mają błogosławieństwo moskiewskiej cerkwi. Tak oto okazuje się, że realizm, choć trafnie przewiduje ogólne kierunki ekspansji Rosji, nie umie odpowiedzieć na pytanie, ani kiedy ona dokładnie zaatakuje, ani jak, ani z jakim rezultatem. Tajemnicą jest dla niego zarówno zaciekła obrona Ukraińców, jak i strategiczna niefrasobliwość Kremla.

Analogicznie ma się sprawa z innymi potęgami w ujęciu realistycznym. Chiny istotnie chcą być nowym globalnym hegemonem. W Europie do regionalnej gospodarczej hegemonii dążą zaś oczywiście Niemcy. Z samej tej konstatacji niewiele jednak wynika. Realizm, zarówno w wydaniu Kennetha Waltza jak i czerpiących z niego Stephena Walta i Johna Mearsheimera, za mało wagi przywiązuje bowiem do wewnętrznej polityki poszczególnych krajów, wspomnianej tożsamości oraz typu reżimu politycznego, a także większej niż dotychczas presji, jaką na decydentów wywiera globalna opinia publiczna poprzez media społecznościowe. Sięgnijmy chociażby po przykład Niemiec i ich najważniejszego zachodniego partnera, z którym współkierują UE, czyli Francji. Tak, to oczywiste, że chcą one być bardziej autonomiczne względem USA, pisał o tym otwarcie były szef ich dyplomacji – Heiko Maas. To również jasne, że taka autonomizacja to nic innego niż realistyczny ballancing, ang. równoważenie, który wymaga szukania partnerów, gdy własnego potencjału brakuje. W Eurazji takim partnerem do nowego równoważenia mogłaby zaś być ze względów oczywistych Rosja. Stąd umowy gazowe, stąd prezydent Macron, wciągający Putina w nową architekturę bezpieczeństwa, również z zupełnie otwartą przyłbicą. Stąd wreszcie podjęte niechętnie i połowicznie działania mające pomóc Ukrainie. Działania podjęte wraz z sankcjami włącznie oraz wymuszoną, ale jednak, zapowiedzią reorientacji polityki zagranicznej, energetycznej i obronnej. W ramach realistycznego podejścia tymczasem, Berlin i Paryż powinny ogłosić neutralność, pokazać amerykańskim dyplomatom drzwi i udawać, że cywile w ukraińskich miastach ostrzeliwują się sami. Liberalne demokracje typu zachodniego w epoce globalnych mediów społecznościowych jednak do końca tak nie umieją, nawet jeśli ich elity by tego chciały. To pewien paradoks, że na tym tle, w Europie stosunkowo realistyczną politykę wobec konfliktu, tj. politykę uwzgledniająca bardziej grę interesów niż tożsamości oraz zbiorowe emocje, prowadzi Watykan.  

Z tych oraz kilku innych powodów zawsze zalecam moim studentom teoretyczny oportunizm, a nie teoretyczny dogmatyzm. Tak, realizm pokazuje nam pewne bardzo ogólne trendy, to tylko tyle i aż tyle. By bowiem zrozumieć, dlaczego realistyczne prawidła nie działają w konkretnych przypadkach niczym dobrze naoliwione mechanizmy, potrzebujemy innych teorii, które pozwolą nam tę złożoność pojąć. Należy jednak docenić doniosłość namysłu realistycznego. Od niego wszystko się zaczyna, on niejako tworzy miejsce dla innych koncepcji. Heraklides z Pontu miał kiedyś powiedzieć, że „wojna jest ojcem nas wszystkich”. Podobnie jest z realizmem i pozostałymi koncepcjami stosunków międzynarodowych.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!