Raz na jakiś czas dobrze jest przyjrzeć się futurystycznym wizjom sprzed stu lub więcej lat. Temu, jak wówczas wyobrażano sobie czasy, w jakich żyjemy. Szczegół albo dwa mogą się zgadzać, ale generalne wrażenie wielkiego pudła jest silniejsze. Pudła, co do nieuniknioności którego panował wtedy tak powszechny konsensus, że aż zaczyna się podejrzewać, iż to z nami jest coś nie tak. Dobrze jest czasem udzielić wyobraźni lekcji pokory.
Przed dwoma tygodniami na łamach „Plusa Minusa” Michał Płociński stwierdził, że coraz częściej słyszy od młodych ludzi frazę „żyjemy w czasach ostatecznych”. Ludzi, którzy równocześnie – tak przynajmniej pokazują statystyki – coraz mniej wspólnego mają z Kościołem. A przecież nie tylko nastrój, w którym coraz mocniej pogrąża się to pokolenie, ale nawet język, w jakim go wyrażają, jest par excellence religijny. To martwy punkt, niedostrzegalna w optyce socjologicznych prognoz okoliczność, która może przesądzić o tym, że zamiast nieuchronnej sekularyzacji społeczeństwa Zachodu doczekają się wkrótce nowej wiosny Kościoła.
Zaczął się właśnie ten czas w roku, kiedy powinno to do nas dotrzeć z całą mocą. Przez cztery adwentowe tygodnie Kościół nie przestaje mówić o czasach ostatecznych. O chwilach, gdy „ludzi drętwieć będą ze strachu i oczekiwania TYCH rzeczy”. Bezlitośnie oddaje i nazywa nastrój, w jakim żyją dzisiaj młode pokolenia. Dodając jednocześnie coś, czego żaden z fałszywych proroków Apokalipsy nie jest w stanie z siebie wydusić: „A gdy się to zacznie dziać, podnieście głowy”. Trudno o dwa równie pasujące do siebie elementy układanki niż młodzież, taka jaką jest dzisiaj i chrześcijaństwo, jakim jest ze swojej natury. Nie kaznodzieja końca historii, niedzielny dodatek do późnego kapitalizmu, ale propozycja radykalnej przemiany. Tej, do której młodzi są dzisiaj tak gotowi jak już dawno nie było chyba żadne pokolenie. Odrzucenie konsumpcyjnego stylu życia, poszukiwanie sensu nie do zaspokojenia przez bogacenie się i komfort życia, zanegowanie „złotego cielca” modelu niekończącego się wzrostu gospodarczego, gotowość do wyrzeczeń – to wszystko już jest. Poza chrześcijaństwem oznaczać będzie jedynie napędzające się koło depresji i fatalizmu. Ten nastrój po prostu domaga się przekroczenia nadzieją nie z tego świata.
Zaprawdę powiadam wam, nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie.
Autor jest stałym felietonistą dziennika „Rzeczpospolita”, gdzie ten tekst ukazał się pierwotnie dn. 30.11.2021 r.