Bohaterem jednego z odcinków serialu „Strefa Mroku”, wyświetlanego na przełomie lat 50. i 60. w amerykańskiej telewizji CBS, jest hipochondryk. Człowiek nie mogący się pogodzić z faktem istnienia chorób, zarazków, bólu a nade wszystko – śmierci. I właśnie kiedy wygłasza jedną ze swoich tyrad nad niesprawiedliwością faktu, że człowiek ledwo się urodzi i już musi umrzeć pojawia się przy nim diabeł. Proponuje hipochondrykowi układ: dusza w zamian za nieśmiertelność. A nawet więcej – nietykalność. Nie tylko śmierć będzie mu zaoszczędzona – ból, rany i choroby również. A dusza, czy na pewno nie poczuje jej braku? W żaden sposób, nie zauważy najmniejszej różnicy – zapewnia hipochondryka diabeł. Układ zostaje zawarty, cyrograf podpisany.
Od tej chwili zaczyna się prawdziwa udręka nieśmiertelnego nadwrażliwca. Jego życie, dotąd wypełnione po brzegi lękiem przed chorobą i śmiercią, staje się puste, śmiertelnie nudne. Wskakuje pod autobusy i pociągi metra, wypija trucizny i rzuca się z dachów – wszystko w nadziei odczucia chociaż przebłysku emocji, skrawka ekscytacji, łaskotek ryzyka. Szuka śmierci, by przez moment poczuć, że żyje. Wszystko na marne. Wreszcie zabija własną żonę, a podczas procesu robi wszystko by oczernić się w oczach wymiaru sprawiedliwości. Może krzesło elektryczne będzie jakąś przygodą, tchnie odrobinę energii w jego szare życie? I tu spotyka go największy z zawodów. Jakimś niezrozumiałym przebłyskiem miłosierdzia sędziego wyrok zostaje złagodzony. Zamiast kary śmierci – dożywotnie więzienie. Wieczność za kratkami, kara bez kresu za zbrodnie bez sensu.
Jest więc oczywiście ów epizod „Strefy Mroku” wygłoszonym z sześćdziesięcioletnim wyprzedzeniem proroctwem. Błyskotliwą diagnozą świata, który tak bardzo przestraszył się śmierci, że zrezygnował z życia. Zastąpił je marnej jakości wyrobem życiopodobnym. Wybrał zamknięcie i odosobnienie w zamian za złudzenie nieśmiertelności. Wieczną, zakratowaną nudę zamiast życia tkanego na przemian przez przygodę i ryzyko. I może tylko dlatego, że nasz świat jest jeszcze na etapie podpisywania swojego cyrografu, nie do końca zdał sobie z tego sprawę. Wciąż jeszcze wydaje mu się, że cena, jaką płaci jest stosunkowo niewygórowana. Niekończące się połacie nudy i rozczarowania jeszcze przed nim. Bo chociaż nieśmiertelność jest oczywiście nieosiągalna – i w tym sensie świat nie wkroczy nigdy do końca w strefę mroku – to jednak kilka innych zapisów leżącej przed nami umowy przypomina tę podsunięta pod nos hipochondrykowi z serialu CBS. Cena się zgadza. Za nieśmiertelność – bez różnicy, wydumaną czy faktyczną – płaci się zawsze w tej samej walucie.
Jeśli pozwoliliśmy śmierci zawładnąć naszym życiem, to najlepszy znak, że jesteśmy gotowi zrezygnować z duszy. Tak paniczny lęk przed nią wprost musi przecież zakładać, że nie ma niczego, co mogłoby nas przeżyć. Nie będzie żadnego ciągu dalszego, wszystko o co walczymy to doliczenie możliwie sporo dodatkowego czasu do ziemskiej gry. Skoro to przetrwanie staje w centrum uwagi, liczy się jako ono samo, to odkręcamy właśnie pióro i pochylamy się nad cyrografem. Życie przestaje być krainą, w której można przeżyć przygodę. Bo ta ostatnia wiąże się zawsze z ryzykiem, a chodzi przecież o to, żeby je wyeliminować.
Diabeł oczywiście kłamał. Jego kontrahent poczuł różnicę, ugiął się pod nieznośną lekkością bytu pozbawionego duszy. Bo to w niej odbywa się przygoda, każda z nich. Pozostaje zawsze w drodze, nigdy – przynajmniej na tym świecie – nie jest u siebie, nie może więc wysiedzieć w miejscu. Nie przestaje się rozglądać za nowymi romansami i wyprawami. Kiedy ciało, które ją w sobie nosi stygnie i osiada, kłuje je wyrzutami sumienia, popycha do działania. Nie ma bowiem nic do stracenia, za to Niebo do zyskania. Dlatego świat bezduszny będzie bezpieczny, czysty, higieniczny i absolutnie nienadający się do życia. Jak miejsce wiecznego odosobnienia. Jak marzenie diabła.
Autor jest stałym felietonistą tygodnika „Plus Minus”, gdzie ten tekst ukazał się pierwotnie dn. 08.01.2022 r.