Polska ukrainofilia, przy wszystkich jej godnych pochwały przejawach jakie obserwujemy w ostatnich tygodniach, przybiera też czasem formy, które nadają nowy sens terminowi „niedźwiedzia przysługa”. I skojarzenie z rosyjskim niedźwiedziem może tu być niestety całkiem na miejscu.
Za jedną z nich można uznać popularyzowanie w Polsce, nawet na falach niektórych rozgłośni radiowych, piosenki „Czerwona Kalina”. Utwór ten, powstały w drugiej dekadzie XX wieku, podczas II Wojny Światowej stał się nieoficjalnym hymnem Ukraińskiej Powstańczej Armii, odpowiedzialnej między innymi za rzeź na Wołyniu. Propagowanie jej więc w naszym kraju robi dla polsko – ukraińskiego pojednania więcej złego niż zabiegi wszystkich tradycyjnie oskarżanych o prokremlowską agenturalność „ruskich onuc”. Ulubioną przecież tezą rosyjskiej propagandy jest określanie rządu w Kijowie mianem „banderowców”. Zarzut szczególnie bolesny z polskiego punktu widzenia i świadomie też wycelowany w budowanie sojuszu między Kijowem i Warszawą. Zarzut „podchwycony” mimowolnie przez naszych nadgorliwców, kojarzących w ten sposób w oczach Polaków bohaterski opór Ukraińców z dziedzictwem UPA.
Jeżeli chcemy realnego sojuszu i faktycznego pojednania między naszymi narodami, musimy uznać, że są w polsko – ukraińskiej historii karty ciemne i straszne. Zgadzam się jednocześnie z tymi wszystkimi, którzy w ostatnich tygodniach twierdzili, że czas wojny jest najgorszym z możliwych do prowadzenia podobnych rozliczeń. Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego właśnie teraz wracają do tych tragicznych zdarzeń ci, którym – jak sami o sobie twierdzą – leży na sercu dobro i trwałość relacji między naszymi narodami.
Jeżeli Polacy i Ukraińcy mają mieć przed sobą wspólną przyszłość, to zbudowana być ona może wyłącznie na prawdzie co do naszej przeszłości. Otwartego mówienia o tym, co było trudne i złe, po obu stronach. Każde inne rozwiązanie będzie budowaniem na piasku. Realizacją ani polskiej, ani ukraińskiej, a wyłącznie rosyjskiej racji stanu. Po zakończonej, oby po myśli Kijowa, wojnie trzeba będzie w końcu do tych kwestii wrócić. Ale dopiero wtedy, drodzy nadgorliwcy.
Autor jest stałym felietonistą dziennika „Rzeczpospolita”, w której powyższy tekst ukazał się dn. 26.04.2022