Jest listopad 2008 roku. Jarosław Marek Rymkiewicz odbiera Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza, najważniejsze wyróżnienie jakie polska prawica przyznaje swoim pisarzom. Dostał ją za „Wieszanie”, książkę o dokonaniu zaocznej egzekucji zdrajców podczas powstania kościuszkowskiego, polegającej na powieszeniu ich portretów. Pierwszy z jego czterech wielkich i dziwnych esejów o Polsce. Dziękując za przyznanie nagrody mówi, że kiedyś myślał o tym, że w czerwcu 1989 roku trzeba było powiesić na Krakowskim Przedmieściu komunistów, że byłoby to dobre dla Polski, ale… Ale tu już sala nie pozwala mu skończyć. Wybuchają salwy śmiechów i oklasków. Zgromadzeni są już syci, usłyszeli właśnie taką interpretację „Wieszania”, z myślą o której nagrodzili Rymkiewicza. Nie chcą, nie potrzebują słyszeć tego, co nastąpi po jego „ale”. Tego, że poety w sumie w ogóle nie interesuje los polskich komunistów, że była po prostu opowieść, która chciała się opowiedzieć i nią właśnie jest „Wieszanie”.
Z obecnością Rymkiewicza w wyobraźni Polaków jest tak jak z tą sceną sprzed kilkunastu lat. I to niezależnie od tego, czy jest się jego zagorzałymi zwolennikiem czy wrogiem. Dla jednych i drugich był tym samym – wieszczem i ideologiem polskiej prawicy. I rzeczywiście, był jego napisany dziewięć dni po katastrofie smoleńskiej wiersz „Do Jarosława Kaczyńskiego” i jego najsłynniejsza zwrotka o dwóch Polskach, tej co jedzie na lawecie i tej, która chce podobać się w świecie. Były jego słowa „wszystko co robi Jarosław Kaczyński jest dobre dla Polski” i wiele innych podobnych do tego stwierdzeń. Ale przyklejanie Rymkiewiczowi etykiety „poety Prawa i Sprawiedliwości” miało równie wiele sensu co określenie pisarstwa Gombrowicza mianem „literatury gejowskiej”.
To, co naprawdę pisał Rymkiewicz jest zbyt straszne, by mogło stać się ideologią jakiejkolwiek partii. To poeta ciemności, śmierci i gnicia. Poeta gawronów, jeży, kotów, brzóz i bzów. To one były dla niego źródłem najgłębszej wiedzy o tym, czym jest nasze życie. O naturze, która powołuje istnienia (roślin, zwierząt, ludzi – bez różnicy) do życia, tylko po to, by chwilę potem umarły i zgniły w ziemi; historii, która powtarza się w kółko bez żadnego celu. To poezja pozbawiona złudzeń i nadziei, obarczona wszystkimi rozczarowaniami jakie przyniósł XX wiek.
W „Kinderszenen” Rymkiewicz pisał o tym, jak hipnotyzował go w dzieciństwie widok sprzedawanych na rogu Koszykowej i Śniadeckich, w okupowanej przez Niemców Warszawie raków. Stworzeń, żyjących nawet nie pod wodą, ale jeszcze niżej, w szarym mule jezior; poruszających swoimi wąsami na najniższym szczeblu istnienia. Raki wystawione na sprzedaż i niewiedzące o tym, że są na sprzedaż. Raki w skrzynkach i niewiedzące o tym, że są w skrzynkach. „To tam, w tych skrzynkach jest cała wiedza o życiu, jaką można posiadać” – pisał Rymkiewicz. Raki nie próbowały nawet uciekać ze swojego więzienia. Nie wiedziały, że istnieje coś takiego jak możliwość ucieczki.
Na tym właśnie polega jedna jedyna różnica między ludźmi a wszystkimi innymi istnieniami. My mamy dokąd uciec. Mamy, możemy mieć Polskę. Polskę, która będzie istnieć bez Polaków i nawet świetnie da sobie bez nich radę. Ona istnieje niezależnie od tego, czy oni istnieją, jest wieczną i nieśmiertelną ideą, jak prawda, dobro i piękno. Ale Polacy nie dadzą sobie bez Polski rady. Jeśli nie weźmie ich ona w swoją opiekę, pozostaną martwi za życia. Uwięzieni w skrzynkach swojego bezsensownego istnienia. Rymkiewicz nie był pisarzem patriotycznym. Jego poezja i eseje to coś więcej: krzyk rozpaczy, prośba o ocalenie, nadanie przez polskość jakiegokolwiek sensu naszemu istnieniu.
Rymkiewicz miał wrogów, i to nawet, jak na poetę, dość licznych. Ale nie miał za to konkurentów. Nikt dotąd nie spróbował się z nim zmierzyć na jego polu. Nie pokazał nam innej, równie co ta rymkiewiczowska przekonującej, drogi ucieczki z ustawionych na rogu Koszykowej i Śniadeckich skrzynek.
Autor jest felietonistą magazynu weekendowego „Plus Minus”, w którym ten tekst ukazał się pierwotnie w 2018 r.