MACIEJEWSKI: Raki a sprawa polska. Epitafium dla Jarosława Marka Rymkiewicza

https://www.facebook.com/wawrzyniec.rymkiewicz

Jest listopad 2008 roku. Jarosław Marek Rymkiewicz odbiera Nagrodę Literacką im. Józefa Mackiewicza, najważniejsze wyróżnienie jakie polska prawica przyznaje swoim pisarzom. Dostał ją za „Wieszanie”, książkę o dokonaniu zaocznej egzekucji zdrajców podczas powstania kościuszkowskiego, polegającej na powieszeniu ich portretów. Pierwszy z jego czterech wielkich i dziwnych esejów o Polsce. Dziękując za przyznanie nagrody mówi, że kiedyś myślał o tym, że w czerwcu 1989 roku trzeba było powiesić na Krakowskim Przedmieściu komunistów, że byłoby to dobre dla Polski, ale… Ale tu już sala nie pozwala mu skończyć. Wybuchają salwy śmiechów i oklasków. Zgromadzeni są już syci, usłyszeli właśnie taką interpretację „Wieszania”, z myślą o której nagrodzili Rymkiewicza. Nie chcą, nie potrzebują słyszeć tego, co nastąpi po jego „ale”. Tego, że poety w sumie w ogóle nie interesuje los polskich komunistów, że była po prostu opowieść, która chciała się opowiedzieć i nią właśnie jest „Wieszanie”.

Z obecnością Rymkiewicza w wyobraźni Polaków jest tak jak z tą sceną sprzed kilkunastu lat. I to niezależnie od tego, czy jest się jego zagorzałymi zwolennikiem czy wrogiem. Dla jednych i drugich był tym samym – wieszczem i ideologiem polskiej prawicy. I rzeczywiście, był jego napisany dziewięć dni po katastrofie smoleńskiej wiersz „Do Jarosława Kaczyńskiego” i jego najsłynniejsza zwrotka o dwóch Polskach, tej co jedzie na lawecie i tej, która chce podobać się w świecie. Były jego słowa „wszystko co robi Jarosław Kaczyński jest dobre dla Polski” i wiele innych podobnych do tego stwierdzeń. Ale przyklejanie Rymkiewiczowi etykiety „poety Prawa i Sprawiedliwości” miało równie wiele sensu co określenie pisarstwa Gombrowicza mianem „literatury gejowskiej”.

To, co naprawdę pisał Rymkiewicz jest zbyt straszne, by mogło stać się ideologią jakiejkolwiek partii. To poeta ciemności, śmierci i gnicia. Poeta gawronów, jeży, kotów, brzóz i bzów. To one były dla niego źródłem najgłębszej wiedzy o tym, czym jest nasze życie. O naturze, która powołuje istnienia (roślin, zwierząt, ludzi – bez różnicy) do życia, tylko po to, by chwilę potem umarły i zgniły w ziemi; historii, która powtarza się w kółko bez żadnego celu. To poezja pozbawiona złudzeń i nadziei, obarczona wszystkimi rozczarowaniami jakie przyniósł XX wiek.

W „Kinderszenen” Rymkiewicz pisał o tym, jak hipnotyzował go w dzieciństwie widok sprzedawanych na rogu Koszykowej i Śniadeckich, w okupowanej przez Niemców Warszawie raków. Stworzeń, żyjących nawet nie pod wodą, ale jeszcze niżej, w szarym mule jezior; poruszających swoimi wąsami na najniższym szczeblu istnienia. Raki wystawione na sprzedaż i niewiedzące o tym, że są na sprzedaż. Raki w skrzynkach i niewiedzące o tym, że są w skrzynkach. „To tam, w tych skrzynkach jest cała wiedza o życiu, jaką można posiadać” – pisał Rymkiewicz. Raki nie próbowały nawet uciekać ze swojego więzienia. Nie wiedziały, że istnieje coś takiego jak możliwość ucieczki.

Na tym właśnie polega jedna jedyna różnica między ludźmi a wszystkimi innymi istnieniami. My mamy dokąd uciec. Mamy, możemy mieć Polskę. Polskę, która będzie istnieć bez Polaków i nawet świetnie da sobie bez nich radę. Ona istnieje niezależnie od tego, czy oni istnieją, jest wieczną i nieśmiertelną ideą, jak prawda, dobro i piękno. Ale Polacy nie dadzą sobie bez Polski rady. Jeśli nie weźmie ich ona w swoją opiekę, pozostaną martwi za życia. Uwięzieni w skrzynkach swojego bezsensownego istnienia. Rymkiewicz nie był pisarzem patriotycznym. Jego poezja i eseje to coś więcej: krzyk rozpaczy, prośba o ocalenie, nadanie przez polskość jakiegokolwiek sensu naszemu istnieniu.

Rymkiewicz miał wrogów, i to nawet, jak na poetę, dość licznych. Ale nie miał za to konkurentów. Nikt dotąd nie spróbował się z nim zmierzyć na jego polu. Nie pokazał nam innej, równie co ta rymkiewiczowska przekonującej, drogi ucieczki z ustawionych na rogu Koszykowej i Śniadeckich skrzynek.

Autor jest felietonistą magazynu weekendowego „Plus Minus”, w którym ten tekst ukazał się pierwotnie w 2018 r. 

 

Jan Maciejewski
Jan Maciejewski
urodzony w 1990 roku w Mysłowicach na Śląsku. W przeszłości redaktor naczelny wydawanych przez Klub Jagielloński „Pressji”. Obecnie felietonista magazynu weekendowego „Plus Minus”. Mąż Oli, tata Julka, Anieli i Stefana.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!