Sprzeciw wobec zabijania nienarodzonych czy genetycznej inżynierii, również ten którego twarzą stała się Wanda Półtawska, nie ma na dobrą sprawę nic wspólnego z religią. To jest coś dużo szerszego, wcześniejszego. Nie prawd wiary się tu broni, ale prawdy o człowieku.
Podobno nie była specjalnie sympatyczna. Większość z tych, którzy się z nią zetknęli, wspominali te spotkania jako, oględnie rzecz biorąc, niełatwe doświadczenie. Jednocześnie, prawie za każdym razem, dodawali wyrozumiale: no tak, ale po tym co przeżyła, ma prawo taka być, powinniśmy ją zrozumieć. Ale Wanda Półtawska nie zasłużyła na naszą wyrozumiałość – ona nie była taka wobec nas, czemu mielibyśmy odpłacać jej tym samym?
We wspomnieniach z obozu koncentracyjnego opisała sposób, w jaki radziła sobie ze wszechobecnym okrucieństwem – każdemu z oprawców starała się przypatrywać jak przypadkowi chorobowemu; z czysto medycznym, profesjonalnym obiektywizmem. Ani się oburzała, ani nie usprawiedliwiała. Próbowała diagnozować. I zachowała tę umiejętność do śmierci, wobec każdego z objawów odczłowieczenia. Ravensbrück nie spaczyło jej charakteru, tylko wyostrzyło spojrzenie. Nie można brać postawy zmarłej niedawno profesor w nawias „poobozowych traum”, bo zupełnie co innego tam się wydarzyło. Lekcja poglądowa, wykład z wyzbywania się człowieczeństwa w imię postępu, nauki, nowoczesności czy pod patronem jakiego jeszcze idola nie rozpętano by tego piekła. A Półtawska była po prostu pilnym słuchaczem. Obserwowała, kojarzyła, zapamiętywała. I ta pamięć pracowała przez resztę jej życia. Bo chociaż trwało ono ponad sto lat, nie należało do poprzedniej epoki. Jej czasy dopiero nadchodzą, jak każdego proroka.
I to akurat może nam pomóc zrozumieć człowiek o życiorysie pod każdym względem przeciwnym do Półtawskiej, jakim był Zygmunt Bauman. Przecież, to co napisał on w „Nowoczesności i Zagładzie” – o obozie koncentracyjnym jako kulminacji, spełnieniu projektu rozwijanego od kilkuset lat na Zachodzie, a nie wypadku przy pracy oznacza, że widmo Zagłady nie zniknęło. A Półtawska zobaczyła jej kolejną inkarnację w walce toczonej tym bardziej zażarcie im słabszy jest jej przeciwnik.
Zagłada nienarodzonych ma też tę cechę wspólną z obozową hekatombą opisywaną przez Baumana, że łatwość, z jaką akceptują ją światli i wykształceni, wynika z jej nowoczesnego charakteru. Jest cicha, higieniczna, toczy się w rytm biurokratycznych procedur, odbywa nierzadko w imię postępu wiedzy, pod hasłem naukowych eksperymentów.
A sprzeciw wobec niej, również ten którego twarzą stała się Półtawska, nie ma na dobrą sprawę nic wspólnego z religią. To jest coś dużo szerszego, wcześniejszego. Nie prawd wiary się tu broni, ale prawdy o człowieku. Fakt, że to właśnie Kościół stanął tak wyraźnie i jednoznacznie w obronie najsłabszych, dowodzi po prostu tego, że jest naprawdę powszechny. Że chcąc iść na cały świat, nie może się zatrzymać u progu klinik aborcyjnych czy przed zamrażarkami w których hodowane są ludzkie embriony. Walczy o rzeczywiście każdą duszę. Nawet tę istniejącą w dostrzegalnym jedynie pod mikroskopem ciele.
Ale żeby stanąć przeciwko tej pożerającej dzieci rewolucji nie trzeba nawet na dobrą sprawę wierzyć w istnienie nieśmiertelnej duszy. Bo jeśli Półtawska miała jakąś duchową siostrę, to była nią ateistka, Oriana Fallaci.
Ten sam straceńczy upór, zadziorność, gotowość do rzucania całemu świata w twarz zdań, od których ten skrzywi się z niesmakiem, odwróci z oburzeniem albo kpiarskim uśmiechem. I otrzyma w odpowiedzi tą samą odpowiedź obu heroin: Tak? No to pocałuj mnie w d… .
I ten sam wreszcie stosunek do zabijania nienarodzonych, wyrażony przez Włoszkę chyba najmocniej w tekście „My kanibale i synowie Medei”: „Zachód toczony jest przez moralny nowotwór, intelektualny i moralny. (…) Zamysł zajęcia miejsca Natury, manipulowania Naturą, zmiany albo wręcz zniekształcenia korzeni Życia, odczłowieczenia go poprzez masakrę najsłabszych i najbardziej bezbronnych stworzeń. To znaczy: naszych nigdy nienarodzonych dzieci, przyszłych nas, ludzkich embrionów śpiących w zamrażarkach banków albo instytutów badawczych. (…) A jeśli nieskończenie małe zawiera znacznie więcej od nieskończenie wielkiego? A jeśli mózg-dusza embrionu mierzy jeszcze mniej niż jedna stumiliardową część milimetra i moralna krótkowzroczność (nie wspominając o intelektualnej) po prostu nie potrafi go dostrzec? A jeśli w konsekwencji embrion myśli, cierpi tak samo jak my, kiedy Al-Zarkawi obcina nam głowę swoim nożem halal?”.
Jednym z elementów „dobrego wychowania” jest wiedza o tym, kiedy trzeba przestać być uprzejmym i sympatycznym. Jedną z tych chwil jest ta, w której Medea zstępuje na świat z kart mitologii i znów zaczyna mordować swoich synów. Naszych braci.
Autor jest stałym felietonistą magazynu weekendowego „Rzeczpospolitej” – „Plus Minus”, w którym ten artykuł ukazał się dn. 27.10.2023