MACIEJEWSKI: Źródło jedynej nadziei

fot. Porwanie Europy, Tycjan

Europa istnieje po to, żeby ją porywać. Podlega innym prawom niż wszystkie pozostałe kontynenty, bo jest czymś dużo więcej. Losem, zadaniem, podróżą. Czasami posługuje się tą lub inną instytucją, ale kiedy ta próbuje być wieżą Babel, samowystarczalnym tworem człowieka, Duch z niej uchodzi.

Barbarzyńcy u bram imperium są bardziej wymówką niż rzeczywistym zagrożeniem. Kimś na kogo za sto, tysiąc lat będzie można zrzucić winę. Zawsze łatwiej jest uznać, że zostało się podbitym, najechanym niż że coś się wyczerpało. Schyłek tli się zawsze wewnątrz. W zmęczeniu, gorączce kurczących się ambicji; utracie stabilności, która bierze się z zaniku celu. Attylowie wszystkich czasów pojawiają się tylko na wyraźne zaproszenie. Nie muszą wyważać bram, które spróchniały ze starości. Nie ich nadejście jest prawdziwym dramatem imperium, ale chwila, w której mijają jego bramy ze wzruszeniem ramion i idą swoja drogą. Nie wchodzą w rolę fatum, które wyzwoliłoby nas od naszego losu. „Bez barbarzyńców – cóż poczniemy teraz? Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem”.

Nie trzeba być znawcą starożytności, wystarczy mniej więcej kojarzyć co działo się pod sam jej koniec, żeby co najmniej raz na jakiś czas nie móc oprzeć się myśli, że przydzielony nam czas jest całkiem podobny do tego, w którym kończyło się na Zachodzie rzymskie imperium. Ponad imionami wodzów, losami kolejnych pałacowych przewrotów, ekonomicznych kryzysów czy teoriami o zatruciu wody ołowiem unosi się mgła tego samego nastroju. Schyłku, dla którego ta lub inna przyczyna będzie tylko nadarzającym się pretekstem. Posłuży się nim, choć jako nieuchronny wcale nie musi. Dopalająca się świeca nie potrzebuje przeciągu, żeby zgasnąć.

Tylko czy Rzym naprawdę upadł? A czy wcześniej – to dalszy ciąg tego samego pytania – pod jego ciężarem zmiażdżona została Grecja? Dla subtelnych Ateńczyków najazd Latynów był nie mniejszą hekatombą (i co najmniej równie poręczną wymówką) co dla cesarstwa wizyty Wandalów. A jednak grecki duch nie tyle został zdeptany przez rzymskie sandały, co natchnął ducha najpierw republiki, a później cesarstwa. Więcej, wziął głębszy oddech, wyrwał się ze znudzonych rąk sofistów i dął kędy chciał, po całym znanym wówczas sobie świecie. O tym, że Rzym upadł, był i się skończył, pomyślał tak naprawdę na dobrą sprawę dopiero Edward Gibbon. Przyszło mu to na myśl, kiedy zobaczył i usłyszał mnichów śpiewających chorał gregoriański na ruinach antycznych budowli. Dostrzegł w nich wówczas mordercę, który obsesyjnie wraca na miejsce zbrodni. I pod tym wrażeniem wyprodukował największy fake news nowożytnej historiografii. Opowieść o chrześcijaństwie, które podkopało fundamenty rzymskiej potęgi. Przesłaniającą, nawet do dziś, wielu ludziom prawdziwą historię tamtego przełomu. O Kościele, który przechował, pozwolił wziąć jeszcze głębszy oddech temu samemu duchowi, którym oddychała najpierw Grecja, a potem Rzym. Tylko, że teraz to był już Duch Święty i jego przeznaczeniem było rozhulać się na cały świat.

O huraganie, który pamiętał swoje pierwsze podmuchy; instytucji, która nawet w swojej nazwie zachowała tę podwójność – świadomość zarówno swej powszechności, jak i korzeni. Swoją rzymsko – katolickość. Zachowała materialne resztki tamtego świata w pamięci swoich instytucji, przepisała rękami mnichów jej największe osiągnięcia. Zużyła gruzy antycznych budowli do budowy katedr. Tak brzmi prawdziwa opowieść o Europie. Źródło naszej, jedynej dostępnej w okresie schyłku, nadziei. To nie świeca, która siłą rzeczy musi się kiedyś dopalić, ale feniks, odradzający się z własnych popiołów. Nie obawia się dziejowych przeciągów, przeciwnie, podmuchy historii pozwalają mu wzbić się do lotu. Europa istnieje po to, żeby ją porywać. Podlega innym prawom niż wszystkie pozostałe kontynenty, bo jest czymś dużo więcej. Losem, zadaniem, podróżą. Czasami posługuje się tą lub inną instytucją, ale kiedy ta próbuje być wieżą Babel, samowystarczalnym tworem człowieka, Duch z niej uchodzi. „Być w Europie” nie znaczy leżeć w jakimś konkretnym miejscu na mapie, pozostawać w tej lub innej strefie wpływów. Europa to wiara, a wiara to Europa. Nie można jej podbić, ale już stracić – na pewno. Wchodzić to można do baru. Na Europę trzeba się nawrócić.

Autor jest stałym felietonistą tygodnika „Plus Minus”, w którym ten artykuł ukazał się dnia 07.10.2022 r.

Jan Maciejewski
Jan Maciejewski
urodzony w 1990 roku w Mysłowicach na Śląsku. W przeszłości redaktor naczelny wydawanych przez Klub Jagielloński „Pressji”. Obecnie felietonista magazynu weekendowego „Plus Minus”. Mąż Oli, tata Julka, Anieli i Stefana.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!