Dzisiejszy plac Piłsudskiego nie jest na pewno przestrzenią przyjazną. Ogromny, rozlewający się na wszystkie strony pusty plac, otoczony dodatkowo ruchliwymi drogami z trzech stron to raczej ogromna wyrwa w tkance miejskiej niż pełnoprawna przestrzeń publiczna. Z urbanistycznej perspektywy, wprowadzenie na pl. Piłsudskiego funkcji i kubatury to szansa na uczłowieczenie tego obszaru i włączenie go na powrót w tkankę miasta.
Kilka tygodni temu rozstrzygnięto konkurs architektoniczny na odbudowę Pałacu Saskiego. Nie tylko w środowisku ekspertów od architektury to wydarzenie wywołało niemałe poruszenie.
Najostrzejszą opinię sformułował Filip Springer, jeden z najpopularniejszych krytyków architektonicznych w Polsce. Stwierdził on w kontekście tego konkursu, że „przez ostatnich osiem lat mieliśmy wręcz festiwal potwierdzeń, że architektura bywa drugą najstarszą profesją na świecie.”
Kolejna z gwiazd polskiej krytyki architektonicznej, Grzegorz Piątek, na temat Pałacu napisał tak: ,,mam jednak nadzieję, że ta nikomu niepotrzebna, rozrzutna inwestycja nigdy nie dojdzie do skutku”.
W wypadku tych autorów krytyka odbudowy jako działania architektonicznego łączyła się z krytyką wymowy politycznej tego pomysłu. Grzegorz Piątek wprost zarzucił zwycięskiemu zespołowi WXCA, że „dostarczacie atrakcyjnego materiału wizualnego tej obrzydliwej, autorytarnej władzy, która tę inwestycję też prowadzi na zasadzie „a co nam k**** zrobicie”. Filip Springer krytykował podobnie: „ale ta budowa to także realizacja tego co szczęśliwie miniona wkrótce władza nazywała polityką historyczną i element ogromnego programu przewalania publicznych pieniędzy na rzeczy kompletnie zbędne”.
Oprócz tych głosów pojawiło się jednakże wiele innych komentarzy ekspertów z dziedziny architektury, którzy, nie odnosząc się do kontekstu politycznego, dystansowali się od samej idei odbudowy jako sprzecznej z zasadami konserwacji zabytków.
Z drugiej strony, odbudowa Pałacu miała też od dawna swoich zwolenników. W latach 2012-22 działało stowarzyszenie Saski 2018, którego celem była promocja idei odbudowy pałacu na stulecie odzyskania niepodległości. Pisarz Jacek Dehnel, w tym roku kandydat do Sejmu z list Lewicy, w 2014 roku pisał:
W odbudowie Pałacu Saskiego nie chodzi o „dopisywanie sobie rodowodu za pomocą falsyfikatów”, ale o rekonstrukcję rodowodu prawdziwego. Nie o cudzego przodka z Desy, wieszanego przez inżyniera Karwowskiego nad kanapą, nie o egipskiego sfinksa z Las Vegas, ale o najprawdziwszą pamięć tego miejsca. Średniowieczne odpisy utraconych antycznych tekstów nie są wolne od błędów, ale to one ocaliły nasze wspólne dziedzictwo, podobnie jak powojenne rekonstrukcje Warszawy, choć niewolne od fałszów, budują naszą tożsamość. […] Pałac Saski nie jest tuzinkowym budynkiem. To nieodłączna część ogromnego założenia Osi Saskiej, jednej z kluczowych części urbanistyki dawnej Warszawy.
Czy taka odbudowa od zera historycznego budynku to rzeczywiście czyn niedopuszczalny? Czy też jest to nasz społeczny obowiązek?
Odbudowa to nie zawsze grzech
To, czy powinno się rekonstruować historyczne budynki, stanowi przedmiot kontrowersji nie od dzisiaj. Po rozmaitych XIX-wiecznych rekonstrukcjach, którym bardzo daleko było do wierności oryginałom, wydawało się, że wygrała opcja nieprzychylna rekonstrukcjom. Teoretycznie sprawy konserwacji zabytków opisuje Karta Wenecka, czyli podpisana w 1964 r., ale do dziś stanowiąca podstawowy punkt odniesienia dla konserwatorów i architektów, międzynarodowa konwencja dotycząca ogólnie przyjętych zasad konserwacji i restauracji zabytków. W artykule 15. mówi ona:
Wszelkie prace rekonstrukcyjne będą wszakże musiały być z góry wykluczone, można brać pod uwagę tylko sama anastylozę, to jest odtworzenie części istniejących, lecz rozproszonych. Elementy scalające będą zawsze rozpoznawalne i będą stanowić minimum niezbędne dla zapewnienia warunków zachowania zabytku i przywrócenia ciągłości jego formy.
Taki pogląd dominuje w sztuce konserwatorskiej już od przeszło stulecia. Jej wskazania nie wyczerpują jednak wszystkich sytuacji, z którymi mierzą się konserwatorzy. Niekiedy zapisy należy traktować luźniej, zwłaszcza wobec ogromu zniszczeń wojennych. Takie podejście wypracowali przez lata polscy architekci i konserwatorzy. Polską szkołę konserwacji cechują umiar i ostrożność przy restaurowaniu i odtwarzaniu, przy jednoczesnej świadomości konieczności zachowania zabytków jako części narodowej tożsamości.
Polscy konserwatorzy uważali, że kultura, a zwłaszcza jej materialne ślady, jest szczególnie ważna w życiu każdego narodu. Pogląd ten był silny już w czasach zaborów, a pełnej mocy nabrał po zniszczeniach I wojny światowej w odrodzonej Polsce. Alfred Lauterbach, jeden z czołowych międzywojennych konserwatorów, pisał:
Konieczność odbudowy po wielkiej wojnie wielu cennych zabytków, a nawet całych zespołów zabytkowych, wysunęła siłą faktów zasadę historycznej restauracji i rekonstrukcji, a niechęć do tej metody maleje w miarę posiadania ścisłych danych i operowania konkretnymi materiałami, a nie domysłami i fantazją, jak to działo się często przy restauracjach »historycznych« ubiegłego stulecia.
Pogląd ten wzmógł się jeszcze po II wojnie światowej.
Z premedytacją wydarto całe strony naszej historii, pisane kamiennymi zgłoskami architektury. Nie możemy na to się zgodzić. Poczucie odpowiedzialności wobec przyszłych pokoleń domaga się odbudowy tego, co nam zniszczono, odbudowy pełnej, świadomej tragizmu popełnianego fałszu konserwatorskiego… Sprawa zabytków jest podstawowym zagadnieniem społecznym — zagadnieniem kultury narodu. Nie możemy wobec nich stosować jednostronnie abstrakcyjnej teorii, musimy uwzględniać potrzeby dnia dzisiejszego – mówił wówczas Jan Zachwatowicz, organizator i architekt powojennej odbudowy warszawskich zabytków.
Zachwatowicz swoimi działaniami zdobył pozycję niekwestionowanego autorytetu w dziedzinie konserwacji zabytków. To właśnie on w 1964 r. jako przedstawiciel PRL, sygnował Kartę Wenecką. Widział wartość autentyczności i co do zasady nie popierał odtwarzania nieistniejących budynków. Wiedział jednak, że nie jest to wartość absolutna i że musi czasem ustąpić przed potrzebą każdego narodu do posiadania dziedzictwa.
Największym międzynarodowym wyrazem uznania dla polskiej szkoły było wpisanie starego miasta w Warszawie na listę światowego dziedzictwa UNESCO – nie jako rzeczywistego zabytku, ale właśnie jako wyjątkowego działania konserwatorskiego.
Ostatnimi czasy podobne założenia przyjmuje się również w Niemczech – przykłady Kościoła Marii Panny w Dreźnie, ale przede wszystkim Zamku w Berlinie i Pałacu Miejskiego w Poczdamie pokazują, że także tam władze państwowe i lokalne decydują się na odbudowę, jeśli chodzi o wskrzeszenie dziedzictwa zniszczonego przez wojnę. Można domniemywać, że na Ukrainie po zakończeniu działań wojennych stanie się podobnie.
Analogiczna sytuacja pojawiła się w sprawie odbudowy po pożarze dachu katedry Notre Dame. Początkowo władze Francji planowały zorganizowanie wielkiego międzynarodowego konkursu na odbudowę dachu w nowoczesnej formie, ale kiedy internet błyskawicznie zaczęły zalewać setki wizualizacji coraz bardziej szalonych pomysłów lokalizujących nad świątynią baseny, szklane pawilony czy konstrukcje w kształcie statków kosmicznych, przerażone „kreatywnością” internetowych projektantów zdecydowały o odbudowie dachu w dokładnie takiej formie, jak przed pożarem. Robert Konieczny, prawdopodobnie najbardziej znany współczesny polski architekt zauważył, że możemy mieć do czynienia z pewnego rodzaju nowym standardem w architekturze.
[…] odpowiedzialni za podjęcie decyzji na temat odbudowy, zmienili swoje spojrzenie i postanowili pójść bezpieczną drogą. Spalona katedra odbudowywana jest dosłownie w ten sam sposób, a nawet z wykorzystaniem tego samego ponad stuletniego dębowego drewna.
Z dwojga złego, gdyby, nie daj Boże, miało się zrealizować coś z tych wizualizacji, to taka dosłowna odbudowa jest dużo lepsza. Zdecydowana większość tych wizualizacji była zupełnie bez sensu. […] Wszystko wskazuje na to, że jest to pewnego rodzaju znak naszych czasów i w przypadku Pałacu Saskiego pójdziemy tą samą drogą.
WXCA, biuro wyłonione w konkursie, które będzie odpowiadało za realizację projektu, to też jedni z najbardziej uznanych architektów w Polsce, laureaci dziesiątek konkursów, a także międzynarodowych i krajowych nagród. Wszystko wskazuje więc na to, że odbudowany pałac nie będzie złym budynkiem.
Dzisiejszy plac Piłsudskiego nie jest na pewno przestrzenią przyjazną. Ogromny, rozlewający się na wszystkie strony pusty plac, otoczony dodatkowo ruchliwymi drogami z trzech stron to raczej ogromna wyrwa w tkance miejskiej niż pełnoprawna przestrzeń publiczna. Te oczywiste wady dostrzegają nawet zagorzali przeciwnicy odbudowy, jak na przykład Grzegorz Piątek. Z urbanistycznej perspektywy, wprowadzenie na pl. Piłsudskiego funkcji i kubatury to szansa na uczłowieczenie tego obszaru i włączenie go na powrót w tkankę miasta.
Robert Konieczny ma jednak poczucie niedosytu. „Rodzi to we mnie poczucie, że tracimy pewną szansę. Można przecież było zrobić coś współczesnego, a przynajmniej ze współczesnym akcentem, oczywiście przy absolutnym szacunku dla nieistniejącego układu urbanistycznego tego miejsca”.
Czy odbudowa Pałacu byłaby możliwa w innej, całkowicie nowoczesnej formie? Wyobraźmy sobie zatem, że ten olbrzymi obiekt, o powierzchni ponad 100 000 m2 możemy zaprojektować całkiem na nowo, nie trzymając się wiernie jego historycznych gabarytów i detali.
Współczesna architektura, choć szerokiej opinii publicznej często kojarzy się głównie z anonimowymi, szklanymi pudełkami, potrafi tworzyć dzieła wybitne, wrażliwe i tworzące unikalny charakter miejsca. Oczywiście, często triumfuje w niej przeciętność i powtarzalność, szerzej pisałem o tym problemie w artykule o ograniczeniach współczesnej architektury.
Być może warto byłoby zapytać zwycięzców konkursu, czyli studio WXCA, czy warunki konkursu, zakładające ścisłą odbudowę historycznych form były dla nich znaczącym utrudnieniem? Czy mają poczucie, że gdyby mogli zaprojektować Pałac Saski całkowicie od nowa stworzyliby coś lepszego, niż zaprezentowane w zwycięskiej pracy konkursowej piękne, nastrojowe wizualizacje odbudowanego ze smakiem kompleksu historycznych budynków z różnych epok?
Można. Ale czy warto?
To że Pałac Saski można odbudować, nie oznacza jednak automatycznie, że warto to robić.
Oddanie architektom całkowicie wolnej ręki w projektowaniu tak ważnej przestrzeni wiąże się oczywiście z pewnym ryzykiem. Być może jednak podstawowym problemem współczesnej architektury jest właśnie brak zaufania dla umiejętności projektantów.
W warunkach dzisiejszej gospodarki budynek to przede wszystkim szczegółowo zaplanowana inwestycja, która ma się spodobać potencjalnemu klientowi, sprzedać i zwrócić. Z tego punktu widzenia projektant i jego twórcze aspiracje to potencjalnie najbardziej niebezpieczny element całej biznesowej układanki. Inwestorzy zbyt często traktują go jako zło konieczne.
Przebudowa placu Piłsudskiego, której celem byłoby powstanie nowej wizytówki miasta i symbolu 100 lat niepodległości, z wysokim budżetem i powszechnym oczekiwaniem jakości architektonicznej, jako podstawowym kryterium wyboru projektu – taka inwestycja byłaby bliska idealnych warunków dla pracy architekta. Załóżmy więc, że ziściłby się scenariusz idealny i powstałby projekt, który jednocześnie mógłby poprawić urbanistykę tego miejsca, jak i prezentować autorską wizję tej przestrzeni.
I tu trzeba uczciwie zauważyć, że w ciągu ostatnich 80 lat takich wizji powstały już setki. W tym czasie odbyło się sześć konkursów architektonicznych na tę przestrzeń. W efekcie, prawie każdy z wielkich polskich architektów ma na temat placu Piłsudskiego wyrobione własne zdanie, a często również – opracowaną własną koncepcję jego zagospodarowania.
Pracownia JEMS, chyba najbardziej utytułowana w Polsce, przy okazji dyskusji na temat rozstrzygnięcia konkursu przypomniała swój pomysł z 1988 roku na przebudowę tej przestrzeni. Zamiast odbudowy pałacu zaproponowali wykorzystanie różnicy poziomu terenu na placu i stworzenie budynku-podium dla Grobu Nieznanego Żołnierza. Ramy przestrzeni miały stanowić natomiast nowe wysokie drzewa. Przestrzeń uzyskana w ten sposób mogłaby być bardziej przyjazna, niż oficjalny, XIX-wieczny gmach.
Wątpliwości budzi nie tylko jakość przestrzenna Pałacu Saskiego, ale sama wymowa symboliczna, która stoi za jego odbudową. Forma obiektu, którą znamy z przedwojennych fotografii, powstała nie w czasach saskich, ale w połowie XIX wieku. Rosyjski kupiec, Iwan Skwarcow, który nabył obiekt po Powstaniu Listopadowym, zlecił wyburzenie środkowej części pałacu i gruntowną przebudowę jego skrzydeł. Kolumnada Pałacu, która powstała w miejscu rezydencji polskich królów, była tłem najpierw dla pomnika oficerów-lojalistów, a później – gigantycznego Soboru św. Aleksandra Newskiego. Wielu z ekspertów zarzuca mu więc mało patriotyczny wydźwięk. Prof. Małgorzata Omilanowska unika nawet nazywania tego obiektu Pałacem Saskim, mówiąc o nim jako o ,,Domu Skwarcowa”. Biorąc jednak pod uwagę liczbę budynków, które służą dziś Polsce jako instytucje państwowe, a swój początek miały pod zaborami (Pałac Namiestnikowski, Zamek Cesarki w Poznaniu, Pałac w Pszczynie, Teatr Miejski w Katowicach itd.), trudno traktować ten argument jako rozstrzygający. Po wojnie odbudowywaliśmy przecież również zabytki ,,Ziem Odzyskanych”, od setek lat związanych z Niemcami. Jest jednak inna, znacznie poważniejsza wątpliwość.
Grób Nieznanego Żołnierza to ważny symbol polskiej martyrologii. Nie tylko dlatego, że złożono w nim prochy poległych za ojczyznę. Znajduje się w ruinach gmachu zniszczonego przez Niemców w okrutnej wojnie.
Tych kilka przęseł, które zostały po Pałacu Saskim, stojących samotnie pośrodku pustego placu to wciąż bardzo wymowny znak, otwarta rana w samym centrum miasta. Odbudowa Pałacu będzie więc miała niejednoznaczny wydźwięk – z jednej strony byłby to dowód na ostateczne podniesienie się Warszawy z wojennych zniszczeń, z drugiej – symboliczny akt definitywnego zamknięcia pamięci o wojnie jako zamierzchłej historii, która nie ma już na nas dzisiaj wpływu.
Niechciany prezent
Wyniki ogólnopolskiego sondażu wypadają dla idei odbudowy całkiem korzystnie – ok. 44% Polaków popiera odtworzenie Pałacu Saskiego. To niezły wynik, biorąc pod uwagę pewną abstrakcyjność tematu – w końcu to nie jest sprawa, która bezpośrednio pozytywnie wpłynie na życie zwykłego Polaka. Warto też oddać organizatorom odbudowy, że przedsięwzięcie otoczono wieloma ciekawymi inicjatywami, takimi jak zwiedzanie odsłoniętych piwnic pałacu i wystawy reliktów przeszłości, a także dosyć profesjonalnie przeprowadzoną akcją promocyjną. Jednak sami Warszawiacy, którzy powinni być przecież najbardziej zaangażowani w ten projekt, nie wydają się być nim specjalnie zainteresowani.
Fiaskiem zakończyła się zbiórka na odbudowę, w której w całym kraju udział wzięło zaledwie 95 osób. Dla porównania, budowę Świątyni Opatrzności Bożej, mimo wszystkich kontrowersji związanych z jej projektem architektonicznym, wsparło ponad 100 tysięcy osób.
Pewnym jest, że od tej wielkiej inwestycji dystansują się władze miasta. To z resztą już druga próba jego obudowy. Po raz pierwszy zamiar taki wyraził Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy. Następna ekipa zarzuciła jednak od razu ten projekt i nie wywołało to żadnych społecznych reperkusji. Teraz również sprzeciwia się temu pomysłowi, mimo tego, że odbudowa ma być finansowana z ogólnopolskiego budżetu. Powstał nawet list otwarty, sygnowany przez wielu ludzi kultury i nauki związanych z Warszawą, w którym otwarcie apelują oni o wstrzymanie odbudowy.
Wydaje się, że nowy gmach to kolejny prezent dla stolicy, który ta owszem, przyjmie, ale bez wyraźnej chęci, a już na pewno wdzięczności. W ciągu ostatnich rządów uzbierałoby się takich sporo.
Być może celem stojącym za odbudową Pałacu Saskiego jest powtórzenie sukcesu, który odniosło Muzeum Powstania Warszawskiego. Od tamtego czasu minęły już jednak prawie dwie dekady. Dziś widać wyraźnie, że nowa warszawska tożsamość to tożsamość aspirującej europejskiej metropolii, a nie – jak to w historii bywało – ostatniej reduty polskości, ,,jak głaz bodzący morze”.
Idąc ulicami Warszawy już dziś mijamy, częste jak w żadnym innym miejscu na świecie, tablice i pomniki, przypominające o niezwykłych aktach bohaterstwa i ofiary. Artefakty przeszłości mają w stolicy swoje ważne miejsce, jednak to nie one wyznaczają kierunek jej rozwoju. Mimo to, na przykładzie Pałacu Saskiego widać, że konserwatywnym władzom bardzo trudno się z taką konstatacją pogodzić.
Rozmawiając o jakimkolwiek budynku nie sposób też nie wspomnieć o tym, co ma się w nim znajdować. Mądra modernistyczna zasada mówi o tym, że funkcja powinna poprzedzać formę. W wypadku Pałacu Saskiego najpierw mieliśmy ideę odbudowy, a dopiero później – szukanie dla niego funkcji. Ostatecznie mają się tam znaleźć Senat RP i kilka innych urzędów. Trudno tu więc szukać analogii z Muzeum Powstania Warszawskiego, które od samego początku miało spójną wizję działania, jako instytucji propagującej wiedzę o wydarzeniach z 1944 roku i wartości Powstania. W wypadku Pałacu Saskiego trudno o taką spójną opowieść.
Pod tym względem dużo ciekawszą inicjatywą była budowa Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL. Planowana była na terenie dawnego aresztu przy ulicy Rakowieckiej, gdzie więziono członków powojennego podziemia, a później, aż do lat 80., opozycjonistów. Muzeum miało w sposób kompleksowy opowiadać historię oporu wobec władz komunistycznych, od zbrojnej walki, przez pokojowe protesty, powstanie Solidarności, aż do ostatecznego zwycięstwa. W 2017 roku przeprowadzono duży konkurs architektoniczny, w którym wyłoniono pracę katowickiego biura M.O.C. Architekci. Niestety, pomimo upływu wielu lat, ich koncepcja doczekała się realizacji. Muzeum powstało jedynie w bardzo okrojonej formie, a cała inicjatywa nie przebiła się do szerszej świadomości. Nie wiadomo, czy muzeum przy Rakowieckiej osiągnęłoby tyle, ile udało się Muzeum Powstania. Wydaje się jednak, że jako instytucja wzniesiona w konkretnym celu i posiadająca swoją unikalną opowieść, miałoby większą szansę, niż Pałac Saski, w przypadku którego promocja historii Polski w XX wieku ograniczy się w zasadzie do samego faktu odbudowy.
Oczywiście, nie jest tak, że w Warszawie nie ma zwolenników odbudowy Pałacu albo generalnie – osób przywiązanych do narodowych tradycji. Głosy takie jak ten Jacka Dehnela z 2014 roku, który przywoływałem na początku, pojawiają się co jakiś czas w przestrzeni publicznej. Wszystko wskazuje jednak na to, że to mniejszość, która nie ma przełożenia na kierunek, w którym idzie stolica i inne największe ośrodki.
Żeby zwrócić uwagę ich mieszkańców na polską historię nie wystarczy wznieść kolejny ,,patriotyczny gmach”. W Warszawie co roku oddaje się do użytkowania nowy wieżowiec, skala tych pojedynczych ,,narodowych” przedsięwzięć na nikim nie zrobi wrażenia. Rozpłyną się w morzu nowych inwestycji, nawet gdyby były to niezwykle udane realizacje.
POSŁUCHAJ TAKŻE:
Deglomeracja pamięci
W rozmowie o odbudowie warto też zauważyć, że od 1945 r. minęło już trochę czasu. Warszawa rozwija się dziś znacznie szybciej niż cała reszta kraju, często po prostu jego kosztem. Na taki stan rzeczy wskazują liczne raporty eksperckie, np. Uciekające metropolie. Ranking 100 polskich miast Karola Wałachowskiego. Hasło ,,cały naród buduje swoją stolicę” miało swój głęboki sens w 1945 roku. Warszawa, którą Niemcy chcieli zmieść z powierzchni ziemi, musiała zostać odbudowana. Polacy wykazali się wówczas niezwykłą ofiarnością i to pomimo tego, że nie było miasta ani wsi, które nie zostałyby dotknięte przez wojenne zniszczenia. Na terenach wiejskich zniszczeniu bądź uszkodzeniu uległo wówczas 22% wszystkich zagród, a poziom zniszczenia wielu miast nie odbiegał znacząco od poziomu zniszczenia Warszawy.
W 2023 roku pomysł, żeby za środki wszystkich Polaków wznosić wielką, symboliczną inwestycję w najbogatszym mieście Polski, to jednak anachronizm.
W każdej gminie znajdują się istniejące, zabytkowe obiekty świadczące o naszej historii. Ich wagę dostrzegają nawet przeciwnicy odbudowy Pałacu. We wspomnianym liście otwartym piszą: ,,Nie tylko w Warszawie, ale i w całej Polsce pilnej pomocy potrzebują autentyczne zabytki – pałace, dwory, kamienice, cmentarze. Kwota ponad 2,4 mld złotych pozwoliłaby na uratowanie około tysiąca zabytkowych obiektów. W naszej ocenie takie działanie miałoby znacznie więcej wspólnego z dbałością o dziedzictwo i historię niż konstruowanie współczesnych, pseduozabytkowych kopii dawno nieistniejących budowli”.
Zabytki lokalnej Polski to dziedzictwo nas wszystkich, które domaga się ochrony. W tym miejscu warto pochwalić rząd Zjednoczonej Prawicy, który nie pozostawił tej sprawy bez odpowiedzi. Jego Rządowy Program Odbudowy Zabytków, który rozpoczął się w 2022 roku to dzieło o wiele ważniejsze i zasługujące na większą uwagę, niż odbudowa Pałacu Saskiego. Łącznie, w I i II edycji tego programu, już ponad 5 mld złotych zostało rozdysponowane w gminach i powiatach – ta kwota na pewno przysłuży się zachowaniu cennych artefaktów polskiej kultury. Niestety, dalej widzimy tu dysproporcję w alokacji kapitału – odbudowa jednego gmachu w stolicy pochłonie co najmniej tyle samo środków, co połowa całego ogólnopolskiego programu.
To Polska powiatowa jest dziś najważniejszym nośnikiem narodowej tożsamości. Należy ją w tym wspierać. Zamiast wielkich, centralnych symboli warto, byśmy potrafili dowartościować też lokalne historie.
W małej miejscowości każda nowa inicjatywa może też dużo łatwiej przebić się do świadomości mieszkańców. Zwłaszcza, że wciąż mamy do czynienia z wypłukiwaniem Polski lokalnej z młodych ludzi i pieniędzy. Każda inwestycja, która przekierowuje strumień finansowy na prowincję i daje szansę na stworzenie na niej miejsc pracy dla młodych, aspirujących do społecznego awansu, jest na wagę złota. Muzea i instytucje kultury, które najczęściej lokują się w zabytkach, mogą odgrywać również taką rolę.
Życzę powodzenia autorom zwycięskiej koncepcji i mam nadzieję, że powstanie jak najlepszy budynek. Mam jednak nadzieję, że wyciągniemy z tej sprawy wnioski na przyszłość i pomoc w tej skali będziemy kierować tam, gdzie rzeczywiście jest potrzebna, a przede wszystkim – chciana.
Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.