Donald Trump został aresztowany, gdy pojawił się w nowojorskim sądzie, bo taka jest procedura stosowana standardowo wobec oskarżonych – a taki ma status były prezydent USA, a być może kandydat na kandydata w kolejnych wyborach. I trudno chyba o sprawę, która budziłaby bardziej ambiwalentne odczucia.
Sposób, w jaki Trump miał być potraktowany w sądzie, był przedmiotem drobiazgowych negocjacji jego prawników z sędzią. Ich skutkiem było to, że były prezydent nie oczekiwał w celi, ale w zwykłym pokoju. Nie zrobiono mu tzw. mugshot, czyli zdjęcia, jakie robi się kryminalistom, nie zakuto w kajdanki, choć pobrano odciski palców. Na paradoksalność sytuacji wskazywało, że z jednej strony jako aresztowany był pod strażą sądowej formacji policyjnej, z drugiej – nieustannie, zgodnie z prawem federalnym, chroniła go Secret Service.
Ocena tej sytuacji powinna być niezależna od tego, jak oceniamy prezydenturę Trumpa. Demokraci, ich sympatycy, ale też spora część Republikanów ocenia ją, jak wiadomo, bardzo krytycznie. Przy czym, co ciekawe, Demokraci postanowili o postawieniu Trumpa przed sądem raczej milczeć. Fanatycznie wręcz źle ocenia ją – zgodnie z polską „kulturą przesady” – polska „opozycja demokratyczna” (nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie w USA). Najzabawniejszy fikołek w tej sprawie wykonało natomiast PiS, które w Trumpie było wręcz zakochane, a o Bidenie mówiło jak najgorzej, żeby dziś o swojej dawnej miłości do Trumpa milczeć, a zakochać się w Bidenie.
Jednak ocena prezydentury Trumpa to jedno, zaś polityczny kontekst sprawy to drugie. Najprościej z konserwatywnego punktu widzenia byłoby stwierdzić, że dobrze się stało, ponieważ były prezydent Stanów Zjednoczonych staje przed sądem jak każdy obywatel. I nawet jeśli dzieje się to za oceanem, to dla ceniących sobie rządy prawa jest to obraz miły. Takie hasła pojawiały się zresztą na niezbyt licznych demonstracjach jego przeciwników: Nobody is above the law – „Nikt nie jest ponad prawem”.
Przed amerykańskimi sądami stawali regularnie celebryci, a sędziowie za punkt honoru brali sobie, żeby nie można ich było oskarżyć o obdarzanie ich jakimikolwiek preferencjami. Swego czasu sędzia dał Michaelowi Jacksonowi 20 minut na stawienie się w sądzie, gdy ten zlekceważył rozprawę. Megagawiazdor pojawił się w ostatniej chwili – w piżamie. I to jest w USA godne pochwały, a jest zapewne skutkiem i tego, że znaczna część sędziów oraz prokuratorów sprawuje swoje urzędy na podstawie wyboru.
I tu robi się mniej jednoznacznie. Wybór oznacza bowiem konkretny program polityki karnej, a to już zahacza o czystą politykę i ma potem swoje konsekwencje. Można sobie zadać pytanie, do jakiego stopnia Trump został postawiony przed sądem i faktycznie – jak sam stwierdził, ale nie sposób się z nim nie zgodzić – upokorzony dlatego, że postanowiono go potraktować jak każdego obywatela, a do jakiego stopnia dlatego, że jest Trumpem, a wymiar sprawiedliwości zadziałał poprzez jego politycznych przeciwników. A dodać trzeba, że w najnowszej historii USA jest to sytuacja bezprecedensowa. Nawet gdy teoretycznie można było stworzyć akt oskarżenia, prezydenci przed sądem nie stawali.
Taki akt oskarżenia w tym wypadku przygotował czarnoskóry prokurator okręgowy dystryktu Nowy Jork 49-letni Alvin Bragg, który sprawuje urząd w wyniku wyboru od stycznia ubiegłego roku. Bragg jest powiązany z Demokratami, to z ich ramienia kandydował na urząd prokuratora okręgowego. Bardzo interesujące, że niemal natychmiast po swoim wyborze Bragg ogłosił, iż w ramach nowej polityki karnej swojego urzędu zaprzestaje kierowania aktów oskarżenia za wiele uciążliwych wykroczeń czy przestępstw mniejszego kalibru, takich jak jazda bez biletu, prostytucja czy mniejszej wagi czyny związane z posiadaniem marihuany. Ponadto oznajmił, że będzie domagał się niższych kar w przypadku włamań i napadów, podczas których sprawca groził niebezpiecznym przedmiotem, ale nie zaistniało realne niebezpieczeństwo dla pokrzywdzonych. Wszystko to dzieje się w czasie, kiedy w wielu amerykańskich miastach wzbiera fala przestępczości, co w jakimś stopniu jest konsekwencją działań ruchu Black Lives Matter.
Co ciekawe, w latach 90. Nowy Jork był pod względem przestępczości w stanie fatalnym, a kres temu położyło dojście do władzy Rudolpha Giulianiego, który szefem nowojorskiej policji mianował w 1994 r. Williama Brattona (który sprawował ten urząd ponownie w latach 2014-16). Bratton postawił właśnie na eliminację drobnej przestępczości, opierając się na badaniach pokazujących, że tolerancja wobec takich czynów prowadzi do wzrostu przestępczości poważniejszej – i, jak się okazało, miał rację. Prokurator Bragg idzie wbrew tej strategii.
Sędzią w sprawie Trumpa jest Juan Manuel Merchan, Latynos, co samo w sobie – podobnie jak to jest w przypadku Bragga – pod znakiem zapytania stawia jego zdolność do obiektywnego rozpatrywania sprawy. Zwłaszcza że sędzia Merchan orzekał już w sprawach instytucji i ludzi powiązanych z Trumpem, między innymi w sprawie Steve’a Bannona, bliskiego współpracownika byłego prezydenta. Trump uważa, że sędzia Merchan go „nienawidzi”, a także wskazuje, że jego córka Loren pracowała dla wiceprezydent Kamali Harris. I ma rację – faktycznie 34-letnia córka sędziego jest partnerem w firmie Authentic Campaigns, która angażuje się w „postępowe” przedsięwzięcia i realizowała projekty dla obecnej wiceprezydent USA, a także pracowała przy innych kampaniach Demokratów. Czy działania córki wiarygodnie obciążają jej ojca sędziego? Znów – nie sposób odpowiedzieć jednoznacznie, ale wątpliwość z pewnością powstaje, szczególnie w powiązaniu z innymi sprawami prowadzonymi przez sędziego Merchana.
Sama materia procesu jest skomplikowana. Jak wiadomo, chodzi głównie o tak zwane hush money, czyli „pieniądze za milczenie”, które w imieniu Trumpa miała otrzymać gwiazda porno Stormy Daniels, aby milczeć w czasie kampanii prezydenckiej w 2016 r. Tymczasem w tym samym dniu, gdy w Nowym Jorku Trump przechodził procedurę aresztowania w sądzie, w Los Angeles w procesie cywilnym zapadł wyrok niekorzystny dla Daniels. Pornogwiazda ma zapłacić Trumpowi 122 tys. dolarów kosztów procesowych w związku ze skierowanym w jej imieniu pozwem przeciwko byłemu prezydentowi, który oskarżał ją o kłamstwo. Daniels twierdziła bowiem, że przysłany przez Trumpa człowiek miał grozić jej i jej dziecku, jeśli nie zostawi Trumpa w spokoju. Żeby jeszcze bardziej w sprawie namącić, Daniels twierdzi teraz, że ten pozew bez jej wiedzy skierował do sądu jej ówczesny prawnik Michael Avenatti, który… odsiaduje właśnie wyrok za okradanie swoich klientów.
Jak widać, sprawa jest – by użyć ezopowego języka prokuratorów i policjantów – wielowątkowa. Na jej skomplikowanie składa się również dziwaczna z europejskiego punktu widzenia konstrukcja amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości, ze złożoną hierarchicznością sądów, prokuratur, nakładającymi się na siebie systemami stanowymi i federalnymi, różnicami kodeksowymi pomiędzy ustawodawstwem poszczególnych krajów związkowych (zwanych w Polsce stanami), prawem precedensowym oraz wybieralnością wielu urzędów w wymiarze sprawiedliwości.
SŁUCHAJ TAKŻE:
Teoretycznie Trumpowi grozi ponad 130 lat pozbawienia wolności, ale ta granica pojawia się głównie w sensacyjnych nagłówkach. Niemal wszyscy poważni komentatorzy są zgodni, że w najgorszym dla byłego prezydenta wypadku, czyli w razie wyroku skazującego, finałem będzie grzywna.
Również dlatego, że wsadzenie Trumpa do więzienia mogłoby mieć nieobliczalne konsekwencje społeczne. Mimo to może to mieć znaczenie dla przebiegu kampanii prezydenckiej w przyszłym roku. A pośrednio również dla Polski. Jeśli bowiem z wyścigu zostałby wyeliminowany Donald Trump, największy zwolennik ograniczenia zaangażowania USA na Ukrainie, ta oś kampanijnego sporu nieco straciłaby na znaczeniu, co z kolei mogłoby oznaczać, że administracja Bidena miałaby trochę większe pole manewru w tej sprawie.
A to z kolei, jakkolwiek paradoksalnie mogłoby brzmieć, byłoby korzystne dla Polski, o ile jesteśmy zdania – jak autor tego tekstu – że w naszym interesie leży możliwie szybkie zakończenie działań zbrojnych, także kosztem pewnych (byle nie zbyt dużych) ustępstw terytorialnych Ukrainy.
Co do samego procesu – ciężko oddzielić jego polityczny wymiar od czysto sprawiedliwościowego. Z pewnością złamano tabu, jakim było postawienie byłego prezydenta przed sądem. Można by może i uznać, że to dobrze, gdyby okoliczności były bardziej jednoznaczne, a więc gdyby na przykład sporządzający akt oskarżenia prokurator kandydował na swój urząd z rekomendacji Republikanów, a sędzia był biały; albo gdyby w obecnym układzie oskarżonym nie był były republikański prezydent, ale któryś z jego demokratycznych poprzedników. Dziś natomiast zawodowemu sceptykowi jakoś trudno uwierzyć w czyste intencje ludzi, którzy doprowadzili do tego, że Donald Trump znalazł się na ławie oskarżonych. Całkiem niezależnie od tego, co myślimy o wyczynach 45. prezydenta USA.
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.