Wołyń. Nic nie jest w porządku

W kwestii odkłamywania i upamiętniania ofiar rzezi dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów następuje systematyczny regres. Tegoroczne obchody są tego najlepszym przykładem. I sprawa ta dotyczy nas wszystkich, niezależnie od tego czy nasze rodziny wywodzą się z Kresów. Wołyń jest bowiem opowieścią o Polakach opuszczonych przez Polskę. Wielkim znakiem zapytania postawionym nad naszą wspólnotą. Cieniem niepewności, czy mówiąc wprost – zdrady.

Odnoszę wrażenie, że nigdy chyba jeszcze czas nie wlókł się dla polskich rządzących tak bardzo jak w ostatnich dniach. „Byle do środy, niech już wreszcie minie ta rocznica. Potem już się od nas pewno odczepią”. Nie trzeba będzie odpowiadać na pytania o Wołyń, ekshumacje, miejsca pamięci tak długo i zawile, by z naszych słów nic nie wynikało. Mówić o ludobójstwie tak jakby było ono naturalną katastrofą. Nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, tragicznym wypadkiem, losowym zdarzeniem. Jednym okiem zerkać na – coraz bardziej zniesmaczoną i zirytowaną zachowaniem władz – opinię publiczną, drugim – na Ukraińców. Czy przypadkiem nie poczuli się urażeni, nie przestaną nas lubić. I aż do następnej okrągłej rocznicy, nie trzeba będzie szwendać się po szczerych polach, zbijać naprędce krzyży z gałęzi, które za kilka dni lub godzin same się przewrócą, lub zostaną usunięte.

 

Trzeba głośno mówić

Ze wszystkich – obraźliwych dla rodzin pomordowanych na Wołyniu, a dla całej reszty Polaków zwyczajnie upokarzających – przemilczeń, niedomówień i wpadek, zdjęcia premiera Morawieckiego konstruującego w obecności kilku fotoreporterów i przy nieobecności jakiegokolwiek przedstawiciela strony ukraińskiej prowizoryczne miejsce pamięci, stanie się zapewne symbolem okrągłej rocznicy Rzezi Wołyńskiej. Jeszcze rok temu, w 79. rocznicę „krwawej niedzieli” stwierdził on – zgodnie z prawdą – że nie będzie między Polakami a Ukraińcami pojednania opartego o fałsz i zapomnienie. Tyle, że w kwestii odkłamywania i upamiętniania ofiar rzezi dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów następuje systematyczny regres. Tegoroczne obchody są tego najlepszym przykładem.

Jedynym jak dotąd gestem, na który polska dyplomacja była w stanie namówić ukraińskich partnerów był udział prezydenta Zełeńskiego w nabożeństwie w łuckiej katedrze. Złożenie hołdu „wszystkim niewinnym ofiarom Wołynia”. Sformułowanie to wywołało wśród wielu Polaków śmiech przez łzy. Padały pytania o to kim jest ów krwiożerczy Wołyń, kiedy odpowie za swoje zbrodnie. Ale to, co z polskiej perspektywy może wyglądać na eufemizm, niedopowiedzenie czy – jak ujął to Zbigniew Parfianowicz w „Dzienniku Gazecie Prawnej” – zatrzymanie się „przed progiem bólu Ukraińców”, za naszą wschodnią granicą jest już odbierane zupełnie inaczej. Jako trafne i adekwatne sformułowanie. W ukraińskiej historiografii i polityce historycznej próbuje się bowiem budować symetryczną opowieść o wołyńskim ludobójstwie. Zamazywać lub wręcz przeinaczać granicę między ofiarą a katem. Wspólne zapalenie zniczy z prezydentem Dudą, zwłaszcza w kontekście komentarza, jakim głowa naszego państwa opatrzyła zdjęcia z tego zdarzenia w swych mediach społecznościowych, nie jest więc ze strony Wołodymira Zełeńskiego żadnym aktem skruchy, wzięciem odpowiedzialności czy ustępstwem na rzecz Polaków. Przeciwnie. To raczej Andrzej Duda przyłączył się swoim gestem, potwierdził nim w ubiegłą niedzielę ukraińską narrację. W sprawie Wołynia jest bowiem jak w słynnej formule wygłaszanej podczas aresztowania w Stanach Zjednoczonych – wszystko, czego NIE powiesz może zostać wykorzystane przeciwko tobie.

Doskonale zresztą wpisują się w tę opowieść wypowiedzi jednej z najmniej inteligentnych postaci polskiej polityki, pani marszałek Gosiewskiej, powtarzającej od kilku dni, że „sami nie byliśmy na Wołyniu bez winy”. Oczywiście, nikt, żadna wspólnota polityczna nie jest zastępem anielskim. Ale mówienie takich rzeczy w kontekście skali i okrucieństwa mordów dokonanych na Polakach jest moralnie obrzydliwe i politycznie głupie.

Wyobraźmy sobie jakiegokolwiek izraelskiego polityka stwierdzającego, że nie można się zbyt otwarcie dopominać upamiętnienia Holokaustu bo również Żydzi nie byli podczas II Wojny Światowej bez winy. Dystans między najbardziej prawdopodobną reakcją na taką wypowiedź a tym, że pani Gosiewska funkcjonuje nadal w polskiej polityce jakby nigdy nic obrazuje różnicę między państwem poważnym z jednej, a śmiesznym (ośmieszającym samo siebie) z drugiej strony.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Opuścić mentalne Śródziemie

Ten temat nie powinien, nie ma prawa zniknąć ani z debaty publicznej, ani z agendy naszej dyplomacji. Jak w soczewce skupia on bowiem w sobie większość grzechów i wad polskiej polityczności. Pierwszym i głównym z nich jest zdziecinnienie. Poddawanie się manicheistycznej, bajkowej wizji świata, dzielącego się na absolutnie dobrych i tych bezwzględnie złych.

Jestem w stanie uwierzyć, że Andrzej Duda czy Mateusz Morawiecki naprawdę są przekonani, iż Ukraina jest Śródziemiem, w którym wojska Mordoru oblegają mury Minas Tirith. Że śni im się w nocy scena „Władcy Pierścieni”, w której Gondor prosi swoich sojuszników o odsiecz i (widzę to dokładnie oczami wyobraźni) budzą się w tej chwili z okrzykiem „and Rohan will answer!”. Trudno jest im zaakceptować fakt, iż Zełeński nie jest Aragornem, bo wtedy musieliby przyjąć do wiadomości, że sami nie są Gandalfem ani Theodenem.

 

Nie uczestniczą w baśni, tylko robią politykę. A ta jest rozpisana na skali szarości, nie ma w niej przyjaciół na dobre i złe, są tylko sojusznicy. Towarzysze fragmentu, jakiegoś dłuższego lub krótszego odcinka drogi. Tu każdy posiada bowiem inny punkt docelowy, nie ma dwóch wspólnot politycznych o całkowitej zbieżności interesów, wartości czy historycznych doświadczeń.

Wspólna sprawa

Jedną z najczęściej powtarzanych głupot, najbardziej rozpowszechnionych na temat Wołynia mitów jest powtarzania, iż ekshumacja, godny pochówek i upamiętnienie ofiar to sprawa i interes rodzin pomordowanych. Jakby „interesariuszami” w tej sprawie byli tylko potomkowie Kresowiaków. Grupa na tyle nieliczna i bez mocnego medialnego przebicia, że jej postulaty równie lekką ręką lekceważą wszystkie kolejne rządy.

Sam nie jestem w żaden sposób, rodzinnie ani jakkolwiek inaczej, związany z Kresami, a jednak sprawa ta obchodzi mnie bardzo osobiście. I obchodzić powinna każdego Polaka, ponieważ jest przerażającą opowieścią o ludziach opuszczonych przez Polskę. Najpierw tę podziemną, która pozostała głucha na krzyk bestialsko mordowanych i bezbronnych ludzi, potem PRL-owską, aż wreszcie niepodległą, której nie na rękę było usłyszeć tego krzyku echo. Zawsze było coś ważniejszego, zawsze do Wołynia pasowała fraza Józefa Mackiewicza – nie trzeba głośno mówić. Tak, wszyscy wiemy, pamiętamy, możemy nawet czasem – rocznicowo – o tym wspomnieć, byle półgłosem, tak, żeby nikt (zwłaszcza na Ukrainie) nie dosłyszał.

Cień Wołynia wisi nad każdym Polakiem. Bo jeśli raz Polska odwróciła się od części swoich obywateli, to co stoi na przeszkodzie, żeby przy innym splocie okoliczności, geopolitycznych interesów i politycznych kalkulacji, zrobiła to znowu. Już w zupełnie innym miejscu i z innych powodów. Wołyń nie jest kwestią uczuć, wrażliwości niewielkiej grupy obywateli, tylko hierarchii wartości, jaka obowiązuje w naszym państwie.


CZYTAJ TAKŻE:

WARZECHA: Nikogo nie zostawiać z tyłu

TUREJKO: Wołyń. Ludobójstwo, czy czystka etniczna o znamionach ludobójstwa?


Antygona na Wołyniu

Kwestia godnego pochówku, szacunku dla ludzkich zwłok wyznacza w historii naszej cywilizacji od samego jej początku granice polityce. Bezczeszczenie zwłok determinowane polityczną czy strategiczną kalkulacją jest zaś symbolem, archetypem decyzji bezprawnej; zbrodni, która wcześniej czy później zostanie ukarana. Jeśli polskie ministerstwo kultury chciałoby naprawdę wypełnić swoją misję, powinno sowicie dofinansować nagranie spektaklu Teatru Telewizji pod tytułem „Antygona na Wołyniu”.

Opowieść o zbezczeszczonych, niepochowanych zwłokach, które rzucono sępom na pożarcie, złożono na pustynnym, jałowym ołtarzu politycznych kalkulacji. Sofoklesowe „non possumus”, rzucone w twarz wszystkim Kreonom świata: „A zmarłych należących do Hadesa, wzbraniasz pogrzebać, bezczeszcząc ich ciała. Nie jest to twoja rzecz. Mieszasz się w nie swoje sprawy!”. Antygona buntuje się nie tylko z miłości do brata, którego ciału zabronił oddać cześć, pochować i opłakać król. To uczucie tylko ją ośmiela. Wcześniejsze i ważniejsze jest jej przekonanie o istnieniu praw, których wyższość musi uznać każda władza. I tylko do pewnego momentu wydaje się, że Antygona jest nieżyciowym mistykiem, zawraca niepotrzebnie głowę wielkim swego świata jakimiś przesądami. Na końcu okazuje się, że to ona jest racjonalna, a władca oszalał, do czego zresztą w przedśmiertnym przebłysku świadomości się przyznaje: „Bóg jakiś zaćmił mi rozum i zmylił! Opętał mnie, omamił, zauroczył i pchnął na drogę prowadzącą w przepaść”.

Polityka, a nawet geopolityka, która nie zna swoich granic, lekceważy prawa starsze od siebie, jest zwyczajnie szalona. Zaciąga dług, który spłacić trzeba będzie krwią i cierpieniem. A jedną z najbardziej uniwersalnych reguł naszej cywilizacji – oczywistej już w czasach Sofokles – jest pogrzebanie zmarłych, oddanie ich szczątkom sprawiedliwości i czci. Czyli właśnie to, czego w imię różnych politycznych kalkulacji od kilkudziesięciu lat odmawia się bestialsko pomordowanym na Wołyniu Polakom. Każdemu więc z odpowiedzialnych za to współczesnych Kreonów trzeba powtarzać: mieszasz się w nie swoje sprawy. Obyś zszedł z drogi prowadzącej w przepaść.

Mam więc dla polskich władz złą wiadomość – tej sprawy nie da się przeczekać. Zbyt duży jest nagromadzony w niej ładunek treści i symboli kluczowych dla naszej wspólnoty politycznej. Póki co, najlepszym podsumowaniem, określeniem aktualnego „stanu gry” o pamięć i sprawiedliwość jest tytuł książki potomka pomordowanych przez ukraińskich nacjonalistów, polskiego kompozytora Krzesimira Dębskiego. „Nic nie jest w porządku”.

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Jan Maciejewski
Jan Maciejewski
urodzony w 1990 roku w Mysłowicach na Śląsku. W przeszłości redaktor naczelny wydawanych przez Klub Jagielloński „Pressji”. Obecnie felietonista magazynu weekendowego „Plus Minus”. Mąż Oli, tata Julka, Anieli i Stefana.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!