Dyskutując o charakterze systemu Putina ustaliliśmy z Tomaszem Terlikowskim, że nie różnimy się w rejestracji cech tego zjawiska, ale co do jego istoty (za którą ja uważam neosowietyzm). Przy czym Tomasz zastrzegł, że jego zdaniem w ogóle „język arystotelesowski (forma – materia, substancja – przypadłości) nie pasuje do zjawisk społecznych”. W pewnym zakresie mógłbym się z tym zgodzić, o tyle, że zjawiska społeczne tworzą ludzie, są więc one pochodną ludzkich wyborów, które podejmujemy ciągle, więc jako takie – ewoluują. Wiemy przecież, że również komunizm ewoluował i przyjmował różne formy (czego efektem jest także właśnie współczesna Rosja).
Dla rozpoznania jej rzeczywistości zaproponuję więc (nie tyle zamiast, bo obok – istoty) kategorię teologiczną, jeszcze ważniejszą – grzech pierworodny. Są bowiem wybory i czyny, które determinują losy jednostek, narodów czy nawet – jak w wypadku rzeczywistego grzechu pierworodnego – całej ludzkości. Wiemy też, że determinizm ten jest w stanie naruszyć jedynie Łaska i nasza wolna odpowiedź – nawrócenie. Nawrócenie zaś – prócz wyboru pozytywnego, czyli afirmacji prawdy i dobra – ma bardzo istotny wymiar negatywny, porzucenie dawnego sposobu myślenia. Na tym w istocie polega metanoja. Jej praktyczne składniki to (znane nam ze spowiedzi) wola zmiany i niezbędne zadośćuczynienie, więc daleko idące wybory przeciwne do czynów, które chcemy naprawić, usuwające ich następstwa.
Dlatego właśnie tak istotny jest neosowieckim charakter systemu Putina: zbudowanego na podziwie dla Stalina, który Sowiety uczynił mocarstwem, skutecznie przygotował je do wojny (również poprzez najazdy w jej pierwszej fazie, a wcześniej – przez masowe prześladowania), na chęci zachowania i odbudowy tego dziedzictwa, na – co bardzo istotne dziś – zachowaniu jego oglądu świata, czego znakomitym przykładem była wypowiedź Dmitrija Pieskowa o Przymierzu Atlantyckim jako „narzędziu konfrontacji, sojuszu tak pomyślanym, tak zaprojektowanym, tak powołanym i tak rozwijanym”. Stalinizm to zresztą tylko część sowieckiego spadku, bo Rosja nie wyrzekła się również dziedzictwa Lenina. Uznaje się często, owszem, rewolucję za narodowe nieszczęście, ale nie potępia się jej kryminalnego charakteru. A w długiej wojennej mowie Putina w ogóle nie było słowianofilskich pomstowań patriarchy Cyryla, o których pewnie nikt w świecie by nie słyszał, gdyby nie liberalne media potrzebujące dowodów na „autorytarny i reakcyjny” charakter dzisiejszej Rosji.
Na temat roli prawosławia w dzisiejszej Rosji mam jedno ciekawe wspomnienie. To tylko impresja sprzed lat, do której nie przywiązuję przesadnego znaczenia, ale wspomnienie ciekawe. Spotkałem kiedyś na konferencji międzynarodowej posłankę do Dumy, bardziej zresztą wyglądającą na sztywną urzędniczkę niż na parlamentarzystkę. Byłem świeżo po oglądaniu przepięknego albumu Adama Bujaka „Ruś” i z całą życzliwością zagadnąłem panią poseł, że w Rosji to chyba teraz odrodzenie religijne. Trochę sztywno, trochę niepewnie odpowiedziała mi, że „wszystko wolno, jest równouprawnienie i wszystko wolno”. Zapewniłem ją, że wiem oczywiście, ale dzięki temu, że jest „równouprawnienie i wszystko wolno” chyba religia się odradza. Na co pani poseł jeszcze raz powtórzyła, że „wszystko wolno”, a ja, stwierdziwszy, że niczego ciekawego nie usłyszę – dałem już spokój. W sumie podobne wrażenie miałem obserwując działalność dwojga rosyjskich posłów w Parlamencie Europejskim, reprezentujących mniejszości na Łotwie i w Estonii, i działających – jako to zwykle postkomuniści – w grupie socjalistycznej.
Paręnaście lat temu z wielkim zainteresowaniem obejrzałem „9.kompanię”, putinowską superprodukcję filmową, „rosyjskiego Rambo” (za przeproszeniem Johna Rambo) o wojnie w Afganistanie. Film zaczyna się od wyjazdu na wojnę rekrutów powołanych w różnych stronach ZSSR. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że tam również brak jakichkolwiek wątków prawosławnych, mimo że tłem filmu było „zderzenie cywilizacji”. Widocznie nie były konieczne, jak później na wojnie w Czeczenii. W wojnie z islamizmem ZSSR reprezentował nowoczesność i postęp, tu nie potrzeba było dodatkowych legitymacji.
Nie potępiając sowieckiego charakteru dzisiejszej Rosji – Zachód zgadzał się przez lata na jego utrwalanie i pogłębianie. Ale czy można było inaczej? Jedną z rzeczy, która sprawiła mi największą satysfakcję podczas pracy w Parlamencie Europejskim, był uchwalony w lutym 2019 roku na mój wniosek, pod sam koniec kadencji, wpisany do Raportu o relacjach UE-Rosja, apel wzywający „władze Rosji do potępienia komunizmu i reżimu sowieckiego oraz do karania sprawców jego zbrodni i przestępstw”.
Wcześniej Parlament odrzucił wniosek o debatę i rezolucję w sprawie Jałty, wielokrotnie odmawiał podejmowania kwestii komunizmu w swych rezolucjach, ale w końcu to przyjął. Bez kontynuacji nie ma to praktycznego znaczenia. Takie deklaracje nabierają mocy jeśli są powtarzane i jeśli się stają odniesieniem dla wypowiedzi polityków i innych instytucji. Tak powstaje opinia międzynarodowa. Został więc jedynie precedens, wyjątek potwierdzający jednocześnie i regułę, i (niezrealizowane) możliwości. Gdyby w minionych latach zamiast aborcjonistycznych i genderowych deklaracji Parlament Europejski choćby czterokrotnie rzadziej, ale jednak potępiał bolszewizm – również w Rosji debata na temat sowieckiej przeszłości musiałaby się toczyć. Niestety, komunizm do tej pory otacza melancholijna cisza, jak na cmentarzu.
PRZECZYTAJ TAKŻE:
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.