Polskim przybyszom do cywilizacyjnego centrum, objawia się zupełnie inna rzeczywistość niż ta, która przedstawiana była w ojczystej, antymartyrologicznej propagandzie. Myślenie martyrologiczne wcale nie okazuje się wsteczne, ale na wskroś nowoczesne. Nie jest związane z religią, ale ze współczesnymi, lśniącymi nowością teoriami, które postulują, by żywić urazę i nie odpuszczać winowajcom.
Luty w Stanach Zjednoczonych stoi martyrologią czarnoskórych Amerykanów. Nie inaczej jest w Chicago, które daje wiele możliwości zapoznania się z historią imperium, opowiadaną przez pryzmat dyskryminacji i rasizmu. Wycieczki szkolne ciągną do położonego na południu miasta muzeum poświęconego historii Afroamerykanów. Patronuje mu Jean Baptiste DuSable, czarnoskóry osadnik, uznawany za założyciela Chicago. Wśród licznych muzealnych ekspozycji szczególne wrażenie robi część poświęcona transportowi niewolników z Afryki. Mocno zapadają w pamięć obrazy prezentujące warunki, w jakich przewożono przyszłych przymusowych pracowników amerykańskich gospodarstw, kopalń i plantacji. Teatry grają martyrologiczne sztuki. Na teatralnych deskach można zobaczyć przedstawienie opiewające walkę o zniesienie segregacji rasowej na pływalniach w stanie Kansas. Z nieco przegadanej sztuki o zdecydowanie przegadanym tytule („Poruszenie wody, fala, która zaniosła mnie do domu”) dowiadujemy się o bohaterach zmagań o wspólne pływalnie, które toczone były w latach sześćdziesiątych minionego wieku. W innej sztuce przedstawiona jest historia Toni Stone, pierwszej czarnoskórej kobiety grającej profesjonalnie w baseball. W pogoni za realizacją marzeń musiała ona pokonać podwójne zasieki uprzedzeń; zarówno te związane z rasą, jak i płcią. W słynnej hali United Center, podczas ceremonii otwarcia sportowych rozgrywek usłyszeć można nie tylko oficjalny hymn Stanów Zjednoczonych, lecz również nieoficjalny hymn Afroamerykanów – pieśń „Podnieście głos i zaśpiewajcie”. Opiewa ona wiarę w zwycięstwo, która rodziła się w mrocznych czasach oraz trudy związane z marszem ku wolności. Dziennikarze zachęcają również, by w tym miesiącu zatrzymać się przy głazie upamiętniającym pierwszy pocałunek Baracka i Michelle – późniejszej pierwszej, czarnoskórej pary prezydenckiej. Pomóc ma to w zrozumieniu, jak długą i ciężką drogę pokonała w ostatnich dziesięcioleciach afroamerykańska społeczność, by odnieść upragniony, polityczny sukces. Jak to bowiem wyraził jeden z założycieli Partii Czarnych Panter, czarnoskóry prezydent uosabiał w pewnej mierze to, o czym marzyli, o co walczyli i za co ginęli przez dziesięciolecia antyrasistowscy aktywiści.
Reset pamięci i „religia schorowanej wyobraźni”
Nie ukrywam, że martyrologiczne celebracje w Stanach Zjednoczonych, mogą dać emigrantom z Polski sporo do myślenia. W naszym kraju bowiem nie brakowało w ostatnich dekadach świeckich i duchownych egzorcystów, próbujących różnymi sposobami wypędzić ze zbiorowej duszy demona martyrologii. Narodowi terapeuci wskazywali na skrzywienia, zarówno psychiczne jak i społeczne, które mogły być skutkiem ciągłego rozpamiętywania historycznych krzywd. Pouczano, że martyrologia należy do przeszłości, która jest nie do pogodzenia z nowoczesnością i modernizacją. Zachęcano do resetu pamięci i wyboru przyszłości. Do walki z demonem martyrologii zaciągnięto nie tylko poważnych egzorcystów i inkwizytorów, ale włączono w nią również błaznów oraz prymitywną gawiedź. W ten sposób, nawet z szyderstw i wulgarnego słowotoku uczyniono oręż w walce z niepożądanym i wstecznym kultem cierpienia. Wskazywano również na religijne, katolickie tło martyrologicznej obsesji.
Czytałem niedawno skierowane przeciw martyrologii tyrady, autorstwa polskiego księdza – bodaj najbardziej prominentnego intelektualnie duchownego lat dziewięćdziesiątych XX wieku. Przed laty rugał on bezwzględnie kult cierpienia jako element „moralności żebraczej”, dla której krzywda jest widowiskiem mającym wzbudzić litość i przynieść zysk. Demaskował martyrologiczne akcesoria służące emocjonalnym szantażom, przestrzegał przed tymi, którzy „uwodzą bólem”. Martyrologia, w jego opinii, łączyła się z „religią schorowanej wyobraźni”. Ta zaś, posługując się chrześcijańskim słownictwem, uświęcała resentyment, potęgowała ponad rozsądną miarę poczucie krzywdy oraz intensyfikowała procesy poszukiwania i potępiania winowajców. Schorowana wyobraźnia spragniona była odwetu i władzy. Martyrologiczne postrzeganie świata zaś stawało się, wedle katolickiego intelektualisty, główną przeszkodą dla racjonalnego ładu, zdrowej pobożności oraz modernizacji. Wielu dawało wiarę płomiennym kazaniom i zawartej w nich diagnozie.
Obowiązkowe rozpamiętywanie
A jednak polskim przybyszom do cywilizacyjnego centrum, objawia się zupełnie inna rzeczywistość niż ta, która przedstawiana była w ojczystej, antymartyrologicznej propagandzie. Myślenie martyrologiczne wcale nie okazuje się wsteczne, ale na wskroś nowoczesne. Nie jest związane z religią, ale ze współczesnymi, lśniącymi nowością teoriami, które postulują, by żywić urazę i nie odpuszczać winowajcom. Z martyrologii garściami czerpie zachodnia kultura, polityka, a nawet sport. Rozpamiętywanie przeszłych krzywd to obowiązek, rytuał i wpisana w kalendarz świecka tradycja. Interes polityczny należy dziś formułować w języku troski o ofiary. Sztuka musi stać na straży obolałej pamięci. Dla każdego obywatela wskazane jest włączać się na swój sposób w kult cierpienia – cierpiąc albo współodczuwając z cierpiącymi. Dlatego też, ocena polskich egzorcystów martyrologii dokonana wedle współczesnych kryteriów, nie może być wysoka. Szafując hasłami postępu i przyszłości sami okazali się zacofani i ciemni. Ich ostry język dziś wielu zaklasyfikowałoby jako mowę nienawiści, wyrażającą pogardę dla ofiar i ich słabości. W czasach gdy współczucie i krzywda stały się istotnymi czynnikami gry politycznej, próbowali oni własną wspólnotę pozbawić ważnego narzędzia politycznego wpływu, jakim jest rachunek narodowych cierpień. Można rzec, że działali na rzecz rozbrojenia polskiej pamięci, gdy wokół trwał wyścig zbrojeń, w którym amunicją były przeszłe traumy.
Giełda krzywd
Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że ta ocena może być zbyt surowa. Nie można wykluczyć, że przynajmniej niektórzy z polskich egzorcystów martyrologii, mieli na względzie dobro narodu. Chcieli ochronić naszą niewinność, naiwność i wiarę w sprawiedliwy porządek świata. Albowiem próba opowiadania światu własnej historii cierpień niechybnie wiąże się z odkryciem brutalnych mechanizmów oceny i wyceny przeszłych krzywd. Po zerwaniu sentymentalnej zasłony, na której wypisane są hasła troski o ofiary, oczom ukazują się grupy chłodnych i bezwzględnych rzeczoznawców, którzy specjalizują się w ewaluacji rozmaitych cierpień. Wiedzą oni, że to samo cierpienie ponoszone przez reprezentantów różnych grup może mieć radykalnie różną wartość. Że nie każda ofiara warta jest tego, by się za nią ująć. Że są cierpienia zasługujące na rozgłos i upamiętnienie oraz takie, które muszą być przemilczane i znoszone bez najmniejszej nawet nadziei na sprawiedliwość i zadośćuczynienie. Że podobnie jak istnieje giełda zasług, istnieje również giełda krzywd, na której wielu chce zyskać jak najwięcej, posuwając się do spekulacji i nieuczciwego zwalczania konkurencji. Być może właśnie przed takim, odzierającym z naiwności i złudzeń, odkryciem próbowali nas uchronić. Przed brutalną rzeczywistością, która wyziera spod pięknych postulatów i czułych słów. Przed goryczą i rozczarowaniem, które płyną z prostej obserwacji, że nasze dziejowe krzywdy dla możnych tego świata znaczą bardzo, bardzo mało… A jeżeli nie odniesiemy ich przede wszystkim do Tego, który nadał cierpieniu zbawczy sens, możemy na zawsze utknąć na mieliźnie rozczarowania i poczucia nieistotności. Rozbici, z wielkim żalem nad sobą. Pożerani przez zazdrość wobec tych, których smutną nowinę może usłyszeć cały świat.
CZYTAJ TAKŻE TEGO AUTORA:
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.