Ten sam uniesiony w górę palec, niezmącony choćby przebłyskiem wątpliwości wyraz twarzy i głos jak trąbka grająca wymarsz wojsk. Tyle że kiedyś do obrony Kościoła do ostatniej krwi, dziś – do starcia go na miazgę.
Istnieje pewna grupa „aktorów życia publicznego”, która, na wzór Ryszarda Lwie Serce, nie potrafi powrócić z krucjaty, na jaką wyruszyła wiele lat temu. Zmieniają się młóceni publicystycznymi ostrzami Saraceni, narzędzia walki udoskonalają się z czasem, ale jedno pozostaje niezmienne – ich ton. Uniesiony poczuciem oburzenia, wzmożeniem moralnej wyższości tembr głosu. To dzięki niemu są zawsze na czele, w straży przedniej. „Nie wytrzymują” i grzmią, unoszą się emocjami, tylko tak się jakoś dziwnie zawsze składa, że ich tyrady doskonale wyrażają ducha czasu: to, co czuje tłum, co chce usłyszeć większość. Ich oburzenie jest zawsze w cenie.
Nie ma lepszego przykładu tej obrotności naszych publicystycznych krzyżowców niż – jakżeby inaczej – temat polskiego Kościoła. W pierwszych latach po śmierci Jana Pawła II rywalizowali o tytuł pierworodnego syna pokolenia JP2, pierwszej sieroty po papieżu. Stałym elementem przeprowadzanych przez nich telewizyjnych przeglądów prasy było rzucanie po studiu gazetami promującymi cywilizację śmierci. W każdej dyskusji byli w stanie przytoczyć odpowiedni bon mot, cytat z papieża Polaka. A wszystkich, którzy by nastawali chociażby najmniejszym palcem u stopy na czcigodną pamięć o nim, byli gotowi strącić na dno piekieł.
Słuchając ich czasami obecnie, mam nieodparte wrażenie, że słyszę piosenkę, w której melodia pozostała bez zmian, tylko słowa ktoś podmienił. Ten sam uniesiony w górę palec, niezmącony choćby przebłyskiem wątpliwości wyraz twarzy i głos jak trąbka grająca wymarsz wojsk. Tyle że kiedyś do obrony Kościoła do ostatniej krwi, dziś – do starcia go na miazgę. Nieważne, jak niewiarygodnie wyglądają wysuwane zarzuty, nawet jeśli – jak w przypadku tych pod adresem kardynała Sapiehy – sama Służba Bezpieczeństwa nie traktowała poważnie donosów swojego zdegenerowanego agenta, to my nie możemy popełnić tego samego błędu! Badajmy, szukajmy, może w aktach z czasów II wojny światowej znajdzie się jeszcze jakiś smakowity anonim. A gdy zagadnąć ich o domniemane zaniedbania Karola Wojtyły w sprawie księży pedofilów, odpowiedzą, że zawsze o nich wiedzieli. I zapewne zawsze byli oburzeni, tylko wcześniej tak jakoś bardziej po kryjomu.
Ale nie mam do nich o to pretensji. Wykonują tylko przecież rozkazy swego generała, Ducha Czasów. Ich niekończącej się krucjacie patronuje zaś święta Koniunktura.
CZYTAJ TAKŻE: