Co ma wspólnego upokarzająca scena podpisywania rozbiorowych papierów, z wizytą amerykańskiego prezydenta, która przecież w opinii wielu ma być momentem naszego ogromnego tryumfu, świadectwem naszej rosnącej roli w Europie – wręcz potęgi, pognębienia Niemiec? Otóż ma, jeśli przysłuchać się uważnie wersom Kaczmarskiego: „Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka, to wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse”.
Wiele razy zdarzało mi się już tutaj cytować Jacka Kaczmarskiego, bo jest Kaczmarski na każdą okazję (podobnie jak w „Alternatywy 4” Stanisław Anioł miał pisarza Sofronowa – zresztą postać autentyczną – na każdą okazję; bardzo przepraszam fanów naszego barda za to kompletnie niestosowne skojarzenie). Z okazji przyjazdu pana prezydenta Joego Bidena trzeba przywołać cytat następujący:
Skłócony naród, król niepewny, szlachta dzika
Sympatie zmienia wraz z nastrojem raz po raz.
Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka,
To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse.
Dlatego radzę: nim ochłoną ze zdumienia
Tą drogą dalej iść, nie grozi niczym to;
Wygrać, co da się wygrać! Rzecz nie bez znaczenia,
Zanim nastąpi europejskie qui pro quo!
Bohater (ro)zbiorowej wyobraźni
To oczywiście „Raport ambasadora”, piosenka z roku 1980 inspirowana obrazem „Rejtan. Upadek Polski” Jana Matejki z roku 1866. Wszyscy – taką mam przynajmniej nadzieję – ten wstrząsający, a krytykowany mocno w momencie powstania obraz znamy: obrady sejmu rozbiorowego w 1773 r., arcyzdrajca Adam Poniński z uniesioną ręką (umrze w rynsztoku, całkiem dosłownie, a jego syn, także Adam, pięknie się zapisze, walcząc w obronie Konstytucji 3 maja, za co zostanie odznaczony orderem Virtuti Militari, oraz w Powstaniu Kościuszkowskim), z tyłu zrezygnowany król Stanisław August, bokiem siedzi późniejszy prymas Michał Poniatowski, a z loży, wyposażonej w dwie atrakcyjne panie, spogląda arogancko ambasador Nikołaj Repnin. Repnin został do tej sceny przez Matejkę przyklejony wbrew faktom historycznym, podobnie jak choćby Hugo Kołłątaj, którego wówczas w Polsce nie było, czy Franciszek Salezy Potocki, który na Zamku Królewskim przebywać tamtego dnia nie mógł z tego prostego powodu, że nie żył od niespełna roku. Zaś ambasadorem Rosji w Warszawie nie był już wtedy symboliczny dla Polaków Repnin, lecz Otto Magnus von Stackelberg, jego następca. Ale nie czepiajmy się detali, które krakowski mistrz dopasowywał na ogół do swoich potrzeb narracyjnych.
W progu natomiast, „z szaleństwem w oczach”, legł Tadeusz Reytan, poseł ziemi nowogródzkiej, który kilka lat później najpewniej w stanie umysłowego pomieszania popełni w rodzinnym majątku samobójstwo. Jarosław Marek Rymkiewicz w swoim „Reytanie. Upadku Polski” pisze, że bohater (ro)zbiorowej wyobraźni przebywał wówczas w osobnym domku, zamknięty tam przez krewnych usiłujących ukrywać jego szaleństwo przed światem, a odebrał sobie życie najprawdopodobniej zjadając rozbite szkło. Czyli w sposób skrajnie bolesny.
Można by spytać – co ma wspólnego upokarzająca scena podpisywania rozbiorowych papierów – co Reytan chciał bezskutecznie powstrzymać – z wizytą amerykańskiego prezydenta, która przecież w opinii wielu ma być momentem naszego ogromnego tryumfu, świadectwem naszej rosnącej roli w Europie – wręcz potęgi, pognębienia Niemiec i czego tam jeszcze. Otóż ma, jeśli przysłuchać się uważnie wersom Kaczmarskiego: „Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka, to wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse”.
W dobrej wierze, na Riwierze
Świat pogrywał na naszych sentymentach i zapalczywości od dawna. Takich inspiracji można się już doszukiwać w Konfederacji Barskiej, która zawiązała się pięć lat przed namalowaną przez Matejkę sceną. Ten zryw, opiewany między innymi przez Juliusza Słowackiego w „Księdzu Marku” (swoją drogą polecam sobie odświeżyć, bardzo pouczająca lektura), był szczerym, obywatelskim z gruntu protestem przeciwko rzekomemu zamachowi na złotą wolność i wiarę katolicką. Tyle, że ów zamach miał zapewne na celu właśnie to: sprowokowanie buntu, który stanie się pretekstem do przeprowadzenia pierwszego rozbioru. Rzecz powiodła się genialnie, a już zwłaszcza wtedy, gdy jakieś do dzisiaj tajemnicze grono podjęło decyzję o przeprowadzeniu porwania króla Poniatowskiego.
Porwanie, do którego doszło w listopadzie 1771 r., a więc rok po detronizacji monarchy przez konfederatów – gdy konfederacja i tak już przygasała – jest bardzo symboliczne dla naszych narodowych dokonań, ponieważ okazało się akcją jak z „Gangu Olsena”. W trakcie walki grupki napastników z eskortą królewską na ulicy Miodowej jeden z porywaczy, niejaki Kuźma, prawie króla zabił strzałem z pistoletu. Szczęśliwie celność miał tak genialną jak organizacja akcji. Kiedy obezwładnionego króla w końcu uprowadzono, udaremniwszy mu ucieczkę, porywacze mieli monarchę zawieźć na Bielany, a stamtąd – do Częstochowy, ale sami się pogubili i rozproszyli. Z porwanym pozostał tylko Kuźma. Koń króla w końcu przewrócił się w błocie, król spadł, zgubił but. Wtedy Kuźma oddał mu własny – i właśnie ten but możemy dzisiaj oglądać w Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Swoją drogą niezmiennie bawi mnie próba wyobrażenia sobie Kuźmy bez buta oraz Stanisława Augusta w eleganckim trzewiku na jednej nodze (król w momencie porwania jechał powozem, zatem nie był w butach do konnej jazdy) i rozepchanym buciorze (z ostrogą) porywacza na drugiej.
Poniatowski musiał mieć dużą siłę perswazji, bo przekonał Kuźmę, że porwanie monarchy namaszczonego przez Boga to jednak słaby pomysł. Kuźma padł królowi do nóg, zorganizował nocleg pod miastem w domku młynarza, a rano było już po akcji jak z duńskiej komedii. Kuźma zdradził współporywaczy, których skazano na śmierć i wyroki wykonano mimo wstawiennictwa króla. Kuźmę skazano na banicję, udał się więc do Francji. Jak śpiewał Jacek Kowalski w piosence „Opisanie królewskiego przypadku”:
Kuźma zaś w dobrej wierze
Żyje gdzieś na Riwierze.
Pobijem ruska, potem będzie raj
Nieudane porwanie okazało się genialną pożywką dla propagandy mocarstw ościennych, która skutecznie stłumiła jakiekolwiek trwające wciąż sympatie dla polskich powstańców. Wcale nie byłoby dziwne, gdyby za pomysłem porwania króla stał wywiad któregoś z dybiących na Polskę krajów. Oczywiście – wywiad w ówczesnej postaci. Wystarczyło mieć jednego wpływowego agenta wpływu w odpowiednich kręgach, żeby sprowokować zapalczywą szlachtę do bezmyślnego działania w emocjach. Coś takiego opisuje zresztą w „Pamiątkach Soplicy” Henryk Rzewuski, w opowiadaniu „Stanisław Rzewuski”. Tam pomysł porwania, może nawet zabicia króla, pojawia się w trakcie rozmowy kilku szlachciców zaangażowanych w konfederację z księdzem Markiem i Kazimierzem Pułaskim (jego udział w ukartowaniu porwania był niewątpliwy, stąd ucieczka do Stanów Zjednoczonych). U Rzewuskiego pan Cyriak Potocki, starosta żydaczewski, zapala się do rzuconego mimochodem pomysłu i wykrzykuje:
– Panie regimentarzu, nie cofaj tego, coś pierwej powiedział, święte były twoje słowa. Jak tego tchórza, tego niewieściucha się pozbędziem, z Polski zrobi się raj.
Powie ktoś: magiczny sposób myślenia. No to proszę posłuchać, co publika wygaduje w sprawie wojny na Ukrainie – przecież to dokładnie ta sama logika i ten sam poziom kontaktu z realiami. Czy raczej ich brak. „Pobijem Ruska, a potem to już będzie raj”.
Popadłem w dygresje i gawędziarstwo, ale w końcu gdzie mam w nie popadać, jeśli nie w „Kontrze”? Wbrew pozorom jednak, cały czas trzymam się tematu. Te historyczne tropy, wyszedłszy od cytatu z Kaczmarskiego, pokazują niezmieniające się właściwości polskiej polityki i charakteru. Starczy nas podszczypać, poklepać po plecach, okadzić łzawą opowieścią o tym, jacy jesteśmy wspaniali i niezastąpieni, a zaraz zrobimy jakieś porwanie króla czy przekazanie samolotów F-16.
Forma bez substancji
Na tym właśnie głównie będzie polegała wizyta Joego Bidena. Przecież amerykańska administracja to są dorośli, poważni ludzie. Nie wiem, czy w prywatności gabinetów Białego Domu robią sobie czasem podśmiechujki z naszego szczerego zapału i ekscytacji pana prezydenta Dziejową Rolą Polski oraz bredniami o Rosjanach przychodzących na kolanach błagać o pokój w Perejesławiu, ale wcale bym się nie zdziwił. Oni tam doskonale wiedzą, jaka jest psychologia ich partnerów i co trzeba zrobić, żeby osiągnąć cel. Tym celem nie jest – jak się marzy niektórym publicystom fantastom – zrobienie z Polski najważniejszego partnera Ameryki w naszej części Europy. Nie stajemy się i nie staniemy kimś na poziomie Wielkiej Brytanii, Kanady czy Australii (szczególnie ważnej z powodu bliskości Chin). Mamy być drugorzędnym podwykonawcą w amerykańskiej maszynce geopolitycznej. Mamy kupować amerykańską ropę i broń, a w zamian dostaniemy zapewnienia o bezpieczeństwie i ochronie. Piszę „zapewnienia” nie dlatego, żebym uważał je za całkowicie niewiarygodne – aczkolwiek pamiętajmy, że USA mają długą tradycję pozostawiania sojuszników samym sobie – a tym bardziej niepotrzebne, przeciwnie; lecz dlatego, że takie gwarancje sprawdzają się w pełni wyłącznie w okolicznościach ostatecznych. Które oby nie nadeszły.
Otoczenie prezydenta Bidena doskonale wie, że w Polsce władza nie potrzebuje substancji, lecz formy. Wizyta ma wyglądać tak, żeby PiS mógł ją sobie wsadzić do wyborczego folderu – i to jest jej główny cel z polskiego punktu widzenia. Koszt praktycznie żaden, a korzyść dla odwiedzającego ogromna.
Kaczmarski był chyba jednak zbyt wielkim optymistą, kiedy w usta ambasadora Rosji włożył słowa: „to wychowanie dzieci”. „Wychowanie” zakłada bowiem, że jest jakiś rezultat. Że dziecko w końcu lekcję przyswaja i uczy się, że zaczyna postępować inaczej. W naszym przypadku nic takiego miejsca nie ma.
CZYTAJ TAKŻE:
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.