Wielu komentatorów uznało, że zwycięstwo Macrona nad Le Pen oznacza postawienie tamy dla rosyjskich wpływów nad Sekwaną. Źródła bliskości Rosji i Francji sięgają jednak dużo głębiej i wychodzą daleko poza krąg zwolenników prawicowej kandydatki.
W pierwszej części eseju pisałem o historii relacji między Francją a Rosją do początku XX wieku. W drugiej chciałem opowiedzieć już o czasach współczesnych, aż do obecnej wojny na Ukrainie.
Francja i Rosja wchodziły w wiek dwudziesty jako sojusznicy, jednoczeni chęcią wzięcia Niemiec w dwa ognie. Interesy polityczne i geografia były silniejsze od różnic ideowych, dzielących oba rządy – konserwatywne carskie imperium, w którym nie było nawet konstytucji i parlamentu, oraz postępową i laicką, zwalczającą chrześcijaństwo Republikę. Francuzi obawiali się o słabość swojego partnera, który nieoczekiwanie w 1905 r. przegrał wojnę z Japonią. I wojna światowa potwierdziła ich obawy. Rosjanie nie byli w stanie pokonać Niemców, a wysiłek wojenny doprowadził do rewolucji lutowej i obalenia caratu, a wreszcie bolszewickiego przewrotu w listopadzie 1917 r., nazywanego później wielką rewolucją październikową.
Dla Francji I wojna światowa była najkrwawszym i najokrutniejszym konfliktem w całej historii. Francja zwyciężyła i zrealizowała swój zasadniczy cel – odzyskanie Alzacji i Lotaryngii. Poniosła jednak gigantyczne straty ludzkie – największe ze wszystkich uczestników Wielkiej Wojny pod względem odsetka populacji. Zginął jeden na sześciu zmobilizowanych mężczyzn, w tym jeden na trzech spośród tych najmłodszych – między 20. a 27. rokiem życia. Ta hekatomba odbiła się mocno na francuskiej polityce, naznaczonej lękiem przed kolejną wojną, ale też na francuskiej demografii – wiele młodych kobiet po prostu nie miało komu urodzić dziecka. Nie brakuje opinii, że to po tym pyrrusowym zwycięstwie Francuzom „się odechciało”.
Fundator (paradoksalny) trzeci – Lenin
Dla Rosji finałem konfliktu była rewolucja i wojna domowa. Tu znów dochodzimy do paradoksalnej sytuacji. Z jednej strony Lenin i Trocki inspirowali się bowiem wielką rewolucją francuską. Włodzimierz Iljicz fascynował się Robespierre’em, którego nazywał „bolszewikiem avant la lettre”. Pomnik przywódcy jakobinów był jednym z pierwszych, jakie Lenin kazał postawić w Moskwie – choć przetrwał jedynie cztery dni, rozsypując się z powodu słabej konstrukcji (według innej, mniej prawdopodobnej wersji mieli go wysadzić „kontrrewolucyjni bandyci”). Francuska rewolucja była punktem odniesienia dla co bardziej ideowych rosyjskich rewolucjonistów jeszcze przed ich dojściem do władzy, w trakcie przewrotu oraz później, podczas rządów.
Z drugiej strony wojna domowa oznaczała także emigrację wielkiej liczby oficerów, arystokratów, artystów i innych zwolenników białej Rosji. A gdzie mogli wyjechać przedstawiciele rosyjskiej elity, jak nie nad Sekwanę? Francuski był tym językiem obcym, który znali najlepiej. Francja była też tym państwem, które białych podczas wojny wspierała – licząc oczywiście na utrzymanie sojusznika i spłatę zobowiązań. Szacuje się, że we Francji pojawiło się po zwycięstwie bolszewików 400 tysięcy Rosjan, z czego aż 150 tysięcy w Paryżu i okolicach. Przyjmowani są chętnie również dlatego, że po krwawej wojnie we Francji brakuje rąk do pracy. Wielu z tych Rosjan i ich potomków – jak urodzony już w Paryżu w 1932 r. Władimir Wołkow vel Vladimir Volkoff – na trwale wpisze się w historię francuskiej i europejskiej kultury. Te tysiące Rosjan z wyższych warstw i ich dzieci przez kolejne dziesięciolecia kultywują pozytywny obraz Rosji, swojej utraconej ojczyzny, wśród francuskich elit politycznych, akademickich, kulturalnych.
Wspólne doświadczenie przewrotów politycznych, rewolucji wymierzonych w monarchię i religię, terroru i mordów na elitach, „normalizacji” i później, już po latach, próby tworzenia hybrydowego patriotyzmu, łączy Francuzów i Rosjan. Francuzi często odbierają Putina – zwłaszcza tego sprzed wojny na Ukrainie – jako bonapartystę, starającego się łączyć szacunek dla carskiej Rosji ze wspomnieniami chwały sowieckiej Armii Czerwonej, na czele ze zwycięstwem w II wojnie światowej. We Francji to doświadczenie hybrydowości jest podobne. Francuski konserwatysta ma podobne doświadczenia i podobne dylematy co rosyjski. Jak odnosić się do „własnego” państwa, rządzonego przez stronnictwo, które uzyskało władzę w wyniku wojny domowej, prowadziło masowe mordy i terror, niszczyło kulturę i tysiącletnie dziedzictwo przeszłych pokoleń, ale zapisało się w powszechnej świadomości również poprzez tryumfy nad zagranicznym najeźdźcą – jak armia rewolucyjna pod wodzą Carnota i Armia Czerwona podczas tzw. Wielkiej Wojny Ojczyźnianej?
Doświadczenie rewolucji powoduje, że oba kraje mają specyficzne doświadczenia wewnętrznych podziałów, wojen domowych i prób zjednoczenia. Zwycięstwa rewolucyjnego wojska wpisały się we francuski patriotyzm, tak jak tryumf Armii Czerwonej w rosyjski.
Do jednych i drugich przywiązani są mimo wszystko Francuzi i Rosjanie nawet bardzo odlegli ideowo od rewolucji i krytyczni wobec zbrodni jakobinów czy Stalina. We Francji mieliśmy na przykład w chwili klęski w 1940 r. śpiewanie rewolucyjnego hymnu „Marsylianki” w kościołach obok poświęcania ojczyzny Sercu Jezusowemu. Podobnie w Rosji obserwujemy czczenie cara obok Stalina przez prawosławnych duchownych.
W oczywisty sposób podobne doświadczenia mają też francuscy i rosyjscy rewolucjoniści i szerzej ludzie lewicy. Leninowski przewrót sprawił, że Moskwa stała się centrum światowego ruchu rewolucyjnego skupiającym nadzieje tysięcy lewicowców, tak jak niegdyś był nim Paryż. Oczywiście totalitarna praktyka radzieckiego raju na ziemi dzieliła również lewicowych intelektualistów. Z jednej strony był twardy stalinista Jean-Paul Sartre, z drugiej antykomunista Albert Camus. Tak jak kiedyś po stronie carycy Katarzyny był Wolter, a antyrosyjski (a zarazem antyklerykalny) był Diderot.
Tu dotykamy kluczowego paradoksu. ZSRR, a zatem pośrednio Rosja, stał się zasadniczym punktem odniesienia dla francuskiej lewicy, marzącej o socjalizmie, komunizmie, wyzwoleniu mas, dokończeniu dzieła Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Wielu z nich sympatyzowało z Moskwą bardziej niż z własnym, „burżuazyjnym” państwem. Tak jak wcześniej przez ponad sto lat Rosja była punktem odniesienia dla wielu ludzi francuskiej prawicy jako państwo par excellence tradycyjne i antynowoczesne. Francuscy arystokraci za „uzurpatora i mordercy” Napoleona chronili się w Rosji, tak jak sto lat później rosyjscy arystokracji chronili się we Francji za „uzurpatora i mordercy” Lenina. Współcześnie, gdy Putin tworzył swój hybrydowy reżim oddający cześć Armii Czerwonej i carom jednocześnie, obie strony miały powody, żeby swój prorosyjski sentyment podtrzymać.
W 1920 r. francuska pomoc była kluczowa dla odparcia przez Polaków bolszewickiego najazdu. Bolszewicy nie podbili więc Europy, ale Rosję przejęli trwale. W 1924 r. Francja nawiązuje więc relacje dyplomatyczne z ZSRR, stale obawiając się wzrostu znaczenia pobitych Niemiec i chęci zemsty z ich strony. Z punktu widzenia Francji wtedy, tak jak i teraz, optymalnym scenariuszem byłoby obniżenie napięcia między Rosją a Polską, które obie powinny być francuskimi sojusznikami przeciw Berlinowi. Dyplomacja II RP odrzuca jednak propozycje Paryża na tym polu. W maju 1935 r. francuski minister spraw zagranicznych Pierre Laval podpisuje z Sowietami traktat sojuszniczy o wzajemnym udzielaniu sobie pomocy militarnej. W oczywisty sposób wymierzony w Niemcy. Tak, tak – czynił to Laval, socjalista, wcześniej premier. Ten sam Laval, który po 1940 r. zostanie premierem państwa Vichy i rywalem Pétaina w jego ramach, bardziej od niego zdecydowanym na… sojusz z Niemcami, o których końcowym zwycięstwie był przekonany. Z tego traktatu z 1935 r. niewiele zresztą wynikło, ponieważ wobec współpracy z bolszewikami wyraźnie niechętnie nastawieni byli francuscy wojskowi – ideowo wyraźnie „na prawo” w stosunku do klasy politycznej.
Oczywiście bolszewicki przewrót spowodował też przerażenie znacznej części francuskiej opinii publicznej, tak jak i pojawienie się prężnej Francuskiej Partii Komunistycznej, od lat 20. do końca zimnej wojny jednej z czołowych sił politycznych nad Sekwaną i stale wspieranej z Moskwy. Burzliwe w całej Europie lata 30. to we Francji czas narastania napięcia między komunistami z jednej, a antybolszewicką „skrajną prawicą” z drugiej strony. Po klęsce z 1940 r. władzę – głosami najbardziej lewicowego parlamentu w dziejach Francji – przejmuje marszałek Pétain, bohater z czasów Wielkiej Wojny, szybko zrównoważony w duecie socjalistą Lavalem. Niemała liczba antykomunistycznych Francuzów daje się wówczas wciągnąć w wizję wspólnej „krucjaty antybolszewickiej”. Poparcie wielu księży i ludzi Kościoła dla państwa Vichy, motywowane często właśnie walką z demonicznym ZSRR, spowodowało znaczące osłabienie jego pozycji po wojnie i dalsze wyparcie katolicyzmu z przestrzeni publicznej.
Fundator czwarty – de Gaulle
W tym momencie na arenę dziejów wkracza wreszcie ostatni z naszych bohaterów – generał Charles de Gaulle. De Gaulle pryncypialnie odrzuca zawieszenie broni z Niemcami, de iure będąc dezerterem i samozwańczym przywódcą Francuzów, który uciekł do Londynu. Generał współpracuje z Wielką Brytanią i USA, żeby zwyciężyć Niemcy, ale chętnie przyjmuje po stronie aliantów także ZSRR – tradycyjnego sojusznika Paryża przeciwko Berlinowi. De Gaulle przez całe życie politykę międzynarodową postrzega jako wieczne, niekończące się pole starcia narodów, dla których różne formy ustrojowe są jedynie kostiumami. Francja jest wieczna – czy monarchiczna, czy rewolucyjna, czy hybrydowa. Tak samo Anglia. Tak samo Niemcy – cesarskie, wilhelmińskie czy hitlerowskie, zawsze są dla de Gaulle’a po prostu tym samym rywalem. Tak samo Rosja – carska czy bolszewicka, prowadzi tę samą, imperialną politykę. To podejście jest często praktyczne, ale poprowadzone zbyt daleko przestaje być realistyczne, przeceniając „realizm” czy też racjonalność natury ludzkiej. Prowadzi de Gaulle’a do błędów w polityce wewnętrznej – ale to już temat na inny tekst.
De Gaulle przez całą wojnę jest trudnym partnerem dla Brytyjczyków i Amerykanów. Chce wykorzystać ich potęgę do wyzwolenia Francji, ale jednocześnie zachować od nich niezależność. Służą mu do tego między innymi relacje z Moskwą, choć ta początkowo nie traktuje go poważnie (cóż za historyczne odwrócenie ról! Kiedyś to Ludwik XIV nie traktował poważnie cara Piotra). W końcu w grudniu 1944 r. de Gaulle odwiedza Stalina na Kremlu i podpisuje traktat o współpracy. Generał odchodzi w styczniu 1946 r., ale gdy powraca do władzy w maju 1958 r., powraca też jego polityka.
Francja gaullistowska pozostaje zasadniczo lojalnym sojusznikiem USA i NATO, ale nie akceptuje prymatu Waszyngtonu. Nie chce się podporządkować w ramach „kolektywnego Zachodu”. De Gaulle odrzuca amerykańską propozycję przekazania Francji bomby atomowej obwarowaną warunkiem tego, że na jej użycie musieliby się zgodzić również Amerykanie. Zamiast tego francuski prezydent przyspiesza rodzimy program atomowy, a wkrótce potem V Republika staje się czwartym na świecie mocarstwem atomowym po USA, ZSRR i Wielkiej Brytanii. Dla wielu Francuzów obserwowanie własnych skutecznych prób atomowych było momentem przełamania traumy po klęsce z 1940 r. De Gaulle dwukrotnie zawetował też wejście Wielkiej Brytanii do Wspólnoty Europejskiej, a następnie w 1966 r. wyprowadził Francję ze zintegrowanego dowództwa NATO. Pozostawał sojusznikiem USA, ale nie akceptował wydawania rozkazów francuskim żołnierzom przez nie-Francuzów nawet w ramach Sojuszu.
De Gaulle nie był w najmniejszym stopniu rusofilem, ale z ZSRR łączyła go niechęć do amerykańskiej hegemonii. Na antyamerykańskiej nucie grał też podczas wizyt w Ameryce Południowej czy Azji. Jego postawa wynikała z politycznej kalkulacji, a nie przypisywanej często przez Polaków Francuzom naiwnej fascynacji. Jeśli było tu jakieś podglebie kulturowo-sentymentalne, to dystans wobec Anglosasów, z którymi Francuzi bili się przez wieki, oraz odbiór Amerykanów jako aroganckich i naiwnych dominatorów. Generał powiedział kiedyś sowieckiemu dyplomacie:
„Ameryka istnieje dopiero od niedawna. Nie istnieje od tysiąca lat, jak Francja czy Rosja. Została stworzona przez ludzi zewsząd. Nie ma głębi ani korzeni. Ameryka nigdy nie cierpiała, nie została najechana, nie znała rewolucji, głodu ani nieszczęścia. Zachowuje się zawsze jak kraj, który nie wie, co to znaczy cierpieć”.
Warto przy tym zaznaczyć, że de Gaulle jako cel stawiał sobie obniżenie napięcia w ramach zimnej wojny. Jego słynna „Europa od Atlantyku do Uralu” miała być sferą wyłączoną spod czyjejkolwiek dominacji politycznej i kulturowej. Starał się budować relacje z co bardziej niezależnymi krajami bloku wschodniego – stąd wizyty w Polsce Gomułki i Rumunii Ceausescu. Liczył, że będą one w stanie dystansować się od ZSRR, tak jak on od USA. Gomułka wyraźnie zawiódł jednak Francuza. De Gaulle powiedział wówczas jednemu z towarzyszących mu współpracowników, że komunizm przetrwa w naszym kraju jeszcze najwyżej dwadzieścia-trzydzieści lat, bo Polacy prędzej czy później jak zawsze pozbędą się narzuconego im, antynarodowego rządu.
Współczesność
Francję i Rosję łączy odruchowa, naturalna niechęć do uznania amerykańskiej hegemonii. Gaullistowską politykę „wyciągniętej ręki do Rosji” kontynuowali Pompidou, Giscard, Mitterrand (socjalista, antykomunista, ale rusofil) czy (zwłaszcza) Chirac.
Do dowództwa NATO Francja wróciła dopiero za Sarkozy’ego w 2009 r. Jednak nawet ten proatlantycki prezydent utrzymywał dobre relacje z Moskwą. Przez całą jego prezydenturę premierem był François Fillon, później zatrudniony przez Władimira Putina w radzie dyrektorów koncernu naftowego Zarubieżnieft.
Na tym polu dziedzictwo de Gaulle’a przetrwało. Rosja jest dla Francji partnerem równoważącym Anglosasów i Niemcy – dwie siły, które przez wieki stanowiły dla Paryża egzystencjalne zagrożenie, tak jak dla nas Niemcy i Rosja. Działa to na podobnej zasadzie, co polskie spoglądanie na Francuzów (kiedyś) lub Anglosasów (dziś częściej) jako siły zewnętrznej do współpracy przeciwko dwóm zaborcom. Rosja nie jest, nie była nigdy i nie będzie egzystencjalnym zagrożeniem dla Francji.
Na ile wojna, rosyjska agresja i zbrodnie na Ukraińcach wpłyną na francuskie społeczeństwo i francuski rząd? Na ten moment jest zbyt wcześnie żeby oceniać. Na pewno jednak warto docierać do francuskich mediów i innych ośrodków kształtowania opinii. Francja nie będzie oczywiście nigdy tak antyrosyjska jak zazwyczaj jest Polska. To wynika po prostu z zupełnie innych doświadczeń historycznych i geografii. Polityka międzynarodowa nie jest domeną walki wielkiego Obozu Dobra i wielkiego Obozu Zła, a prawie wszyscy w naszym kraju mamy rzadziej lub częściej skłonności do przeceniania roli, jaką odgrywa w niej moralność. Jakkolwiek fałszywe jest też myślenie, że nie odgrywa żadnej, bo politykę tworzą żywi ludzie, a nie hiperracjonalne roboty, a ludzie są w niemałym stopniu uwarunkowani presją społeczną, kulturą w jakiej zostali wychowani i wyznawanymi wartościami.
Francja może być jednak dla Polski partnerem w osłabianiu Rosji i jej zdolności szkodzenia nam. Do obecnej napaści na Ukrainę dobrą analogią może być tu wojna krymska, kiedy Francuzi i Brytyjczycy rzeczywiście dużo zrobili, żeby osłabić ekspansjonistyczne zapędy Rosji. Istniejące obecnie okienko warto wykorzystać do możliwego osłabienia Moskwy i jej więzi z państwami Europy Zachodniej. Oczywiście jednocześnie nie mając złudzeń co do tego, że czeka nas wielki Tryumf Dobra, Rosja się rozpadnie, Putin zostanie oddany pod sąd itp., albo że państwa zachodnie przyjmą w pełni polską perspektywę na Rosję. Ostatecznie jednak Francuzi chcą w naszym regionie pokoju i stabilności oraz przeciwwagi dla Niemiec – my tego samego. Trzeba po prostu zadbać o to, żeby częścią tego pokoju i stabilności było silne, niepodległe i bezpieczne państwo polskie, a Rosja po obecnej wojnie była osłabiona.
CZYTAJ TAKŻE:
- Kacper Kita – U źródeł bliskości Francji i Rosji. Część pierwsza
- Michał Kuź – Sarajewo nadeszło
- Marek Jurek – Moskalofilia francuska
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.