KUŹ: Bądźmy optymistami

https://twitter.com/MorawieckiM

W czasach gwałtownych historycznych przemian częstym nastawieniem jest pesymizm, bo stary świat się wali. I bierność, bo lepiej trzymać się z dala. Tymczasem właśnie wtedy należy szukać okazji, które potem już się nie powtórzą.

Wojny oraz wojny domowe to jedyne momenty w historii, kiedy można liczyć na szybkie zmiany w ustalonych hierarchiach społecznych i międzynarodowych. Można byłoby ułożyć całą bibliotekę najrozmaitszych autorów, którzy o tym piszą, od Polibiusza do Piketty’ego.  Oczywiście konflikty zbrojne to zawsze straszne zjawiska, które pochłaniają wiele niewinnych istnień. Nie należy do nich dążyć i nie wolno z ich pojawienia się czerpać satysfakcji. Jednak już je szczęśliwie przeżywszy, lub właśnie przeżywając, warto szukać okazji, jak Wokulski w Bułgarii.

Wtedy, w 1878 Rosja wojnę wygrała o mało nie zajmując Konstantynopola. Obecnie widzimy natomiast, jak z porażki Moskwy wyłania się nowy ład w regionie. Do tego Polska inaczej niż w czasie dziewiętnastowiecznych wojen rosyjsko-tureckich jest niepodległym państwem i może czerpać pełnymi garściami z nadążających się okazji w stopniu, o jakim się Stachowi Wokulskiemu nawet nie śniło. Nie jest to oczywiście łatwe, a początkowo koszty związane z wojenną zawieruchą zawsze przeważą zyski. Długofalowo możliwości są jednak ogromne.

Weźmy na przykład obecne zakręcenie Polsce kurka z rosyjskim gazem. Nie musiałem się specjalnie zastanawiać, co na temat napisze mój nieoceniony kolega z łamów „Kontry” – Łukasz Warzecha. Przez grzeczność dla Łukasza w środę po południu zajrzałem jednak na jego konto twitterowe i stwierdziłem, że odgadłem trafnie treść prawie wszystkich postów z ostatnich 24 godzin bez potrzeby ich uprzedniego czytania. To co pisze znakomity publicysta jest oczywiście po części prawdą i dlatego jest tak przewidywalne. Tak, ceny energii jesienią pójdą ostro w górę, tak zaboli to nasz przemysł. Nie, Baltic Pipe nie da się raczej uruchomić tak szybko, aby tego zupełnie uniknąć. Jeśli jednak przetrwamy to pierwsze uderzenie po kieszeni i zagramy mądrze, to na zakręceniu kurka jeszcze zyskamy. Dzięki gazoportowi w Świnoujściu i naftoportowi w Gdańsku to my możemy się stać regionalnym paliwowym hubem. Dokładnie takim, jakim dzięki rosyjskiemu gazowi i ropie chciały być Niemcy.

To się zresztą już dzieje. 26 kwietnia Polskę odwiedził niemiecki minister gospodarki Robert Habeck, podstawową deklarację jaką złożył była zaś gotowość Niemiec, aby właśnie przez Polskę zwiększyć dostawy ropy i LNG do niemieckich odbiorców i rafinerii. Z tej perspektywy wieloletnie kontrakty gazowe PGNiG z firmami z USA i podpisana przez Orlen strategiczna umowa dotycząca dostaw ropy z Saudi Aramco to były posunięcia bez mała genialne.

Podobnie jest z wieloma innymi problemami i okazjami związanymi z wojną. Rosja może zaatakować Polskę? Może, ale równocześnie stajemy się absolutnie kluczowym krajem w natowskiej architekturze bezpieczeństwa. Do takich krajów płyną zaś technologie i inwestycje, zwłaszcza z USA. Takim krajem były kiedyś same zachodnie Niemcy, a nadal są np. Korea Południowa, Tajwan, po części Japonia. Ciągłe zewnętrzne zagrożenie jakoś tym państwom nie zaszkodziło, a są tacy badacze, którzy twierdzą, że właśnie ta świadomość zagrożenia, paradoksalnie, wywindowała je do pierwszej gospodarczej ligi światowej.

Tak samo się rzeczy mają z kryzysem migracyjnym. Oczywiście lepiej byłoby, gdyby ktoś nam w radzeniu sobie z jedną z największych fal uchodźczych w historii pomógł. Ale ile ja się przedtem naczytałem o starzejącej  się Polsce i kryzysie demograficznym? A teraz nagle przybyło nam ponad dwa miliony mieszkańców, z czego ponad połowa to dzieci i ludzie bardzo młodzi! Będzie ciasno w szkołach, przedszkolach i żłobkach, będzie biednie. Nie wszyscy oczywiście zostaną po wojnie. Ale część będzie naszymi współobywatelami. Dobrowolnie, bez niczyjego przymusu, podczas gdy w tym samym czasie opętany demograficzną manią Putin rozkazuje ukraińskie dzieci siłą deportować w głąb Rosji.

Nie jest też tajemnicą, jak bardzo nam wykształconych i pracowitych imigrantów ze wschodu jeszcze przed wojną zazdrościli Niemcy. W 2018 przyjęto nawet specjalne zmiany prawne ułatwiające m. in. obywatelom Ukrainy podjęcie pracy nad Renem. Uznani polscy analitycy kreślili wtedy czarne scenariusze, straszyli, że zabraknie u nas rąk do pracy, że wyjadą setki tysięcy i trzeba będzie szukać siły roboczej gdzie indziej. Oczywiście nic takiego się stało. Jeśli już coś doprowadziło do ubytków pracowników, to raczej wola obrony swojego kraju ze strony młodych Ukraińców niż chęć przeniesienia się do Niemiec. Dla obrotnych ludzi, którzy mają tylko dwie ręce i chęć, koszty życia w niemieckich metropoliach są bowiem na tyle wysokie, że nie rekompensuje ich już nawet pokaźna pensja. Przy braku specjalnych ambicji łatwo się rzecz jasna utrzymać na minimalnej stopie dzięki rozmaitym świadczeniom, no i oczywiście przyjemnie jest też być podstarzałym zamożnym niemieckim burżujem. Ale to już naprawdę nie jest kraj dla młodych, rzutkich ludzi. Do tego dochodzi też przepaść kulturowa. Moi polsko-ukraińscy znajomi i studenci zawsze jednogłośnie podkreślali, że w Warszawie jest „jak u nich, tylko lepiej”, podczas gdy Niemcy to już inna planeta.

Oczywiście budowa wspólnego społeczeństwa z milionami przybyszów z Ukrainy nie będzie łatwa, ale pomyślmy o szansach, a nie tylko o samych zagrożeniach. To jasne, że zdecydowane opowiedzenie się przeciwko putinowskiemu imperializmowi i wsparcie militarne Kijowa jest niebezpiecznie, ale spróbujmy jakoś to wykorzystać. Na  znakomitą większość kluczowych procesów historycznych, które dotykają nas jako ludzi i społeczeństwa mamy mały wpływ. To nie znaczy jednak, że powinniśmy się przed nimi chować. Historii trzeba właśnie w takich momentach wyjść naprzeciw. Warto też w obliczu dziejowych przemian myśleć o możliwościach częściej niż o zagrożeniach. Ostatecznie, mając tylko znikomą kontrolę nad szaleńczym biegiem zdarzeń nie ma większego sensu nie być optymistą. Niebezpieczeństwa i tak nas znajdą.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!